Nastały ciekawe czasy dla fanów Gwiezdnych Wojen (i nie chodzi mi o pratchettowską klątwę "obyś żył w ciekawych czasach"). Tak dużo w świecie Star Wars nie działo się od 10 lat i wszyscy fani zapewne już wkrótce zaczną mdleć od kurczowego trzymania kciuków za powodzenie bazyliona nadchodzących projektów. Zupełnie niedawno okazało się bowiem, że prócz zupełnie nowej, napędzanej co najmniej Unreal Engine 7 trylogii Gwiezdnych wojen, pojawią się także przynajmniej dwa dodatkowe filmy - spin-offy lub stand-alone'y, jesli wolicie. Dwa filmy z logo Star Wars, które skupią się dwóch dobrze znanych nam bohaterach. Czy taki zalew nowych produkcji to spełnienie mokrych marzeń fanów czy przesada i żerowanie (dalsze żerowanie, bo wszyscy wiemy, czym w dużej mierze są Gwiezdne wojny) na zasłużonej marce?
Jeśli chodzi o start nowej trylogii, kilka rzeczy jest już pewnych. Za sterem Epizodu VII siądzie Dżej Dżej Abrams - miłośnik rozbłysków i mistrz tworzenia potężnych i niezwykle ciekawych historii, które słabo się kończą. Więcej w tym temacie napisał jakiś czas temu iDżej(Dżej), odsyłam więc do jego tekstu. Jako, że Abrams niezaprzeczalnie ma talent i potrafił w pięknym stylu przywrócić do głównego kinowego nurtu markę Star Trek, myślę, że będzie fajnie. Co ważne: w kontrakcie ma zapisane, że może pracować nad filmem dłużej i niekoniecznie zdążyć z premierą jeszcze w 2015 roku (jeśli przełoży się to na jakość finalnego produktu - super). Za scenariusz Ep7 odpowiada Michael Arndt (Mała miss, Toy Story 3), jest też bardzo spora szansa że w tym lub kolejnych filmach pojawią się znane z dotychczasowych produkcji twarze: Ford, Hamill, Fisher, McGregor, Jackson, Williams. Najświeższa informacja dotycząca Epizodu VII zaś jest taka, że w roli głównego czarnego charakteru prawdopodobnie wystąpi John Noble (Denethor w trzecim Władcy i Walter Bishop we Fringe... moim zdaniem nadaje się idealnie!).
Dużo więcej spekulacji dotyczy tych dodatkowych filmów, które mają wypełnić przestrzeń między premierami nowych epizodów sagi. Początkowo mówiło się, że pierwszy samodzielny film otrzyma mistrz Yoda, ale w tym momencie mowa jest o dwóch innych bohaterach. Za kilka lat nalezy spodziewać się premiery czegoś o tytule zbliżonym do (sam wymyśliłem, a co!) Star Wars Stories: Han Solo i Star Wars Stories: Boba Fett. Czad? Chyba czad, choć zadanie nie będzie tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Scenariusze do tych dodatkowych filmów napiszą Lawrence Kasdan (gwiezdnowojenny weteran) i Simon Kinberg (X-Men: Pierwsza klasa) - to fakt, zaś wszystko inne to jedno wielkie gdybańsko.
Boba Fett dostał swoją "origin story" w Ataku klonów, zatem jego własny film musi skupić się na jakiejś wykręcającej mózgi misji/przygodzie. Zapewne związanej z Hanem Solo, choć tak naprawdę może to być cokolwiek dziejącego się tuż przed lub jakoś pomiędzy epizodami oryginalnej trylogii. Jeśli zaś ktoś zacznie zastanawiać się nad wyborem odpowiedniego aktora, to rozwiązanie jest proste: Boba Fett niczym Dredd (hełm zostaje na głowie!), zaś głosu użyczy mu Temuera Morrison. Profit! Film też powinien być ukierunkowany klimatem w kierunku czegoś mroczniejszego i dorosłego - taki klimat dobrze pasuje do bezwzględnego łowcy nagród (a anglojęzyczni spece od PR-u będą mogli powstawiać wszędzie "dark" i "gritty" :P). Warto tu zaznaczyć, że Kevin Smith (wielki fan Star Wars i ogólnie fajny gość) ma swoją własną wizję filmu z Bobą Fettem jako głównym bohaterem. Tutaj możecie przeczytać cały wpis, zaś w skrócie receptura na zarobienie miliarda dolarów przez Disneya, jest zrobienie "a Boba Fett time-travel flick". Wprowadzanie do mitologii GW podróży w czasie chyba nie jest najlepszym pomysłem, ale przynajmniej wizja Smitha poparta jest całkiem wzruszającą historią. Ale to już jest dygresja do dygresji. SW:Boba Fett ma być dorosły i w hełmie.
SW: Han Solo zaś ma być weselszy i szaleńszy. Wyobrażam sobie najprostszą opcję: Indiana Jones w kosmosie (w sensie klimatu, zajebistości głównego bohatera i jednoodcinkowości całej historii). Zdecydowanie nie chciałbym oglądać Hana jako dzieciaka, poznawać jego rodziców albo kolegów z przemytniczej szkoły :P (przy okazji: pierwsza wersja scenariusza do Zemsty Sithów miała cameo 10-letniego Hana Solo, który jest sierotą i na planecie Kashyyyk wychowuje go Chewbacca.... bleh). Jedyna słuszna opcja (poza pokazaniem wiekowego Hana w wykonaniu solidnie wytrenowanego Harrisona Forda) to opowieść o młodszym przemytniku, którego mógłby zagrać inny aktor - coś jak telewizyjne Kroniki młodego Indiana Jonesa, ale lepsze i bardzo wysokobudżetowe.
Jestem głęboko przekonany, że już za rok będziemy mieli dużo jaśniejszy obraz tego, jak dużo Mocy będą w sobie miały kolejne filmu z charakterystycznymi żółtymi napisami w czołówce. Będziemy znali zarysy historii, poznamy bohaterów, aktorów... Ja chcę tylko, żeby się udało i bardzo się cieszę, że w obliczu tego gwiezdnowojennego zalewu zrezygnowano z konwertowania do 3D starych filmów. Wolę zapłacić Disneyowi za nowe rzeczy, niż Lucasowi za stare (bo komuś zapłacę... niestety :P).