Kuloodporny #7 - Deus Ex - Robson - 19 lutego 2013

Kuloodporny #7 - Deus Ex

W moim prywatnym zestawieniu, gry wielkie, nie licząc cech dla nich charakterystycznych i poniekąd oczywistych, spełniają jeszcze jeden warunek. Poza niesamowitym klimatem, przyczepami grywalności, łatwością immersji w świat przedstawiony bądź nieszablonową fabułą czy sposobem prowadzenia narracji, zawsze zdarza mi się również zapamiętywać ten swój magiczny „pierwszy raz” z tytułem wiecznie żywym. Dlatego też tak łatwo jest mi dzisiaj przywołać moment, kiedy to przed trzynastoma laty, niepewnie schodząc ze skrzypiących desek molo w ciemną, chłodną noc, zmierzałem w stronę zdemolowanej Statui Wolności, zajętej przez bliżej niesprecyzowaną jeszcze grupę terrorystów.

Jako dziesięcioletni wówczas szmergiel nie rozumiałem zbytnio, dlaczego nie mogę ot tak po prostu roznieść ich wszystkich w pył moją dopiero co zdobytą, naręczną kuszą (wybraną na zasadzie „ale to fajne!”) oraz z jakiej to racji ginę szybciej, niż gra wczytuje swojego quicksave’a. Równie ekspresowo dotarło wtedy do mnie, że chyba nie tędy przysłowiowa droga prowadzi, oraz że Deus Ex rzucił mi właśnie wyzwanie. I wybaczcie mi ten lekko wspomnieniowo-sentymentalny wstęp, ale osobiście trudno jest mi inaczej odnieść się do tego największego z dzieł Warrena Spectora, tytułu nie bez podstaw uznanego przez magazyn PC Gamer w 2011 roku najlepszą pecetową grą wszechczasów. Z drugiej zaś strony, próba ogarnięcia fabuły tego mistrzowsko wykreowanego, mrocznego, cyberpunkowego uniwersum w  ramach jednego, krótkiego wprowadzenia, z góry skazana jest na porażkę. Zupełnie jak i przedstawienie protagonisty tego całego zamieszania, JC Dentona, wypełnionego po uszy implantami agenta, walczącego z terroryzmem w świecie opanowanym przez chaos, gdzie nieznana zaraza dziesiątkuje ludzkość a Paryż i Nowy Jork utrzymują stan wojenny. Zmieszczę się więc tutaj tylko ze stwierdzeniem, iż nie tylko fani megakorporacji rządzących planetą i nadludzi obładowanych nanotechnologią, ale i gracze w ogóle, powinni czuć się zawstydzeni ewentualną nieznajomością tej produkcji – i czym prędzej ten stan rzeczy odmienić.

Deus Ex - dzisiaj już tak brzydki, że aż piękny.

Chociaż oprawa graficzna, ilość detali otoczenia czy też możliwość wejścia z nim w cząstkową interakcję nikogo już dzisiaj o zawrót głowy nie przyprawią, Deus Ex ciągle ma w sobie to „coś”, co nie pozwala oderwać się od ekranu na długie godziny. To niesamowicie smakowity miks pięciu składników, idealnie komponujących się w koktajl, o jakim trudno jest zapomnieć i do którego warto powrócić dzisiaj nie tylko samymi myślami. Niewiele jest bowiem tytułów, które w tak umiejętny sposób łączyłyby elementy gry RPG i FPS, spajały cechy produkcji action/adventure oraz stealth z czymś, co sam Spector określił kiedyś jako „immersive simulation” – fakt, iż nic w świecie przedstawionym nie przypomina ci, że to tylko gra. I tak oto wiele problemów stojących na naszej drodze rozwiązać możemy nie tylko na przysłowiowego Jana, ale i subtelniej, przemykając przez kultowe już dzisiaj systemy wentylacyjne, hakując terminale i obracając systemy bezpieczeństwa przeciwko ich twórcom lub po prostu przegadując większość konfliktowych momentów dzięki inwestycji w siłę perswazji i cięty język. Pomimo swojego wieku, pierwszy Deus, pod względem ilości dróg do celu, fabularnych skrzyżowań czy swobody w kształtowaniu swojego agenta, śmiało stawać dzisiaj może na równi z największymi tuzami gatunku. I o ile możliwość ulepszania własnej postaci na bazie 18 dostępnych w grze augmentacji, rozwijanie jej biegłości w posługiwaniu się konkretnym typem broni czy modyfikacja zdobytego sprzętu przy użyciu tłumików, lunet i celowników laserowych jak najbardziej zachęca do bliższego zapoznania się z tytułem, obok wspomnianej już szaty graficznej jeszcze tylko poziom trudności zniechęcić nas może do bliższej znajomości. Niemniej, wyzwanie rzucone przez Deus Ex’a warte jest podjęcia – tak samo teraz, jak i ponad dekadę temu.

Jeśli ktoś w pierwszym Deusie szukał jaskrawych barw i fajerwerków - zdecydowanie zły adres.

Czy wiesz, że: W 2002 roku JC Denton wylądować miał również na deskach niemieckiego Staatstheater Kassel w „pełni interaktywnej dla publiczności sztuce”, która miała mieć bezpośredni wpływ na przebieg odgrywanych przez aktorów wydarzeń. Niestety, dwa tygodnie przed premierą Eidos wycofał pozwolenie na rzecz filmowej adaptacji, która i tak nie ujrzała światła dziennego.

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
19 lutego 2013 - 20:56