Jak powinien wyglądać film Gears of War - Cascad - 5 marca 2013

Jak powinien wyglądać film Gears of War

Ekranizacja Gear of War to coś co musi nastąpić. Nie ukrywam, że lubię serię o wojnie z szarańczą i doceniam jej wkład w rozwój i promocję nowej (już starej) generacji konsol. Nie będę się nawet mierzył z olbrzymim hejtem, który opiera się na zarzutach w stylu „amerykańskie pudziany rzucają one-linery”, gdyż ta seria to po prostu rozgrywka, rozgrywka, rozgrywka, rewelacyjnie połączona ze swym stylem graficznym, czy się to komuś podoba czy nie.
 

Siła broni, uczucie rozrywania mięsa, gęsta krew i mordercza walka o każdy metr po prostu dobrze pasują do korpusu ciężkich marines mierzących się z bestiami wychodzącymi spod ziemi, i jest w tym więcej sensu niż chociażby w zmartwychwstaniu Sheparda, za które ciężkimi milionami zapłacił palący cygara hologram tylko po to, by wysłać go na misję samobójczą...
 

Przejdźmy jednak do rzeczy, czyli do tego jak powinien wyglądać film Gears of War:


Obsada:
To muszą być prawdziwi twardziele, tacy jak ekipa zebrana przez Stallone'a w Expendables. Nie muszą być zabójczo podobni do swych odpowiedników w grze i wali mnie to czy Marcusa zagra Steve Austin, The Rock czy Randy Couture – chcę tylko nie mieć wątpliwości, że na ekranie jest żołnierz warzący wraz ze swą zbroją 140 kilo, przed którym respekt muszą czuć nawet Locusty napędzane swą zwierzęcą siłą. Przy odrobinie szczęścia może by się załapał Tom Hardy...
 


Efektowność:
powyżej jest zwiastun Iron Mana 3, w którym jest więcej eksplozji niż w pozostałych dwóch częściach filmu razem wziętych – właśnie tak Gearsy mają nie wyglądać. Siłą tej marki było to, że Epic zdecydował się na użycie tradycyjnej broni palnej, mającej ciężką amunicję i pociski o wielkim kalibrze. Ludzkość zbudowała na planecie Sera piękne zabytki, których zniszczenie chce ujrzeć tak samo jak walkę podjazdową, przemykanie małego oddziału za plecami wroga i dramatyczne zakończenie pokazujące użycie broni ostatniej szansy - Hammer of Dawn.
 


Setting: W Gears of War jest wiele wojennej tragedii związanej ze śmiercią milionów podczas E-Day, dnia w którym Horda zaatakowała ludzkość. Każdy z żołnierzy stracił wtedy kogoś bliskiego, a heroizm tych, którzy walczą na pierwszym froncie również jest odpowiednio podkreślany – przez całą trylogię czujemy beznadziejność sytuacji, i tu także należałoby się na niej skupić. Świetnie nadaje się to tego zwłaszcza stylistyka jedynki łącząca krajobrazy jakby ze zniszczonych, podczas drugiej wojny światowej, europejskich stolic i otoczkę horroru potęgowaną przez ataki Krylli czekających tylko aż zapadnie zmrok.
 

Zgodność z fabułą gry: Nie potrzebuję filmu wpasowanego idealnie w to co przygotował Cliff Bleszinski, nie chcę przeniesienia pierwszej części na ekran i otwartego zakończenia. Niech to będzie historia czterech żołnierzy COG walczących na zupełnie innym końcu planety niż Beard, Cole i reszta – a gdy chwilę przed końcowymi napisami zginą uwięzieni w potrzasku chcę, by choć trochę mi ich brakowało. To będzie pokazanie prostej misji na zasadzie „musimy to zrobić bo taki jest rozkaz”.
 


Reżyser:
Nie wiem, byle nie Uwe ani Bay, najlepiej niech zmierzy się z tym jakiś Neill Blomkamp, który jest już obeznany z sugestywnymi efektami specjalnymi, ale Hollywood nie zdążyło go jeszcze przemielić i wprowadzić w swoje patetyczne schematy pełne komiksowej symboliki.

 *****


Myślę, że wśród wielu mocnych marek na rynku Gear of War to jednak z niewielu gier, które mogą dorobić się dobrej ekranizacji - do tego potrzeba jednak pojawienia się odpowiednich ludzi, którzy będą w stanie się między sobą dogadać, ustalić odpowiedni budżet i nie upierać się na to, by za wszelką cenę wpakować na ekran jak najwięcej wybuchów trzymając się jednocześnie ograniczenia wiekowego na poziomie 7+. Bez krwi, poczwar, strachu, przekleństw i plucia pod buty ten film nie ma po prostu racji bytu.

Cascad
5 marca 2013 - 16:28