Koniec końców każdy pracuje na siebie – o SimCity słów kilka. - Qualltin - 17 marca 2013

Koniec końców każdy pracuje na siebie – o SimCity słów kilka.

Na wstępie zaznaczę, że nie jestem w posiadaniu najnowszej części SimCity, umownie określanej po prostu „piątką”, wokół której najpierw wytworzył się niesamowity hype, który nakręcił sprzedaż, a potem niesamowity hejt, który zahamował zdecydowanie rozprzestrzenianie się pozytywnych opinii na temat najnowszej gry od EA. Jestem natomiast aktywnym obserwatorem na YouTube, streamach i wśród znajomych, którzy ów tytuł kupili nie zważając na wylew negatywnych opinii zaraz po premierze. I wnioski są zadziwiające. Zadziwiające tym bardziej, że podważają one podstawową zasadę, na której najnowsza odsłona simowej budowlanki miała się opierać.

SimCity, które na potrzeby moich tekstów będę określał mianem „piątki”, miała być rewolucją pod względem doświadczeń z gry. Od teraz powodzenie naszych miast, za które z czasem się weźmiemy jako samozwańczy burmistrz, zależeć miałoby od współpracy z innymi odpowiedzialnymi za swoje miasta na jednym regionie. Idea była zacna. Nowa gra, z przyjemną grafiką (ale także paroma mankamentami) miała dostarczyć nowe doświadczenia kooperacyjne. Ktoś w EA długo nad tym zapewne myślał, a rezultatem tego wszystkiego jest zmuszenie graczy do stałego podłączenia do internetu. Tylko to miało pozwolić na bezinwazyjną grę. Wprawdzie wydarzenia ostatnich dni ukazały, że jest to trochę nagięte stwierdzenie, ale żyjmy przez chwilę w idealistycznym świecie i załóżmy, że ten internet być musi. Twórcy jasno określili, że stawiają na multiplayer i doświadczenia z tego płynące. Graczom nie do końca się to spodobało…

To jest ładne, ale...
... chyba nadal wolę to!

Ale ci sami gracze wiedzą jak sobie radzić! Nie dadzą nam trybu single player? Omińmy naczelną zasadę, którą twardo SimCity 5 stoi, i pójdźmy na przekór. Coraz bardziej zauważalna staje się tendencja do tworzenia regionów widmo z punktu widzenia społeczności. Sami zainteresowani tworzą region i całkowicie zapominają o możliwości zaproszenia na niego innych osób. W efekcie wszystkie możliwe kwadraty, o wielkości których wypowiem się zapewne kiedy indziej, stają się naszą własnością i możemy chociaż w namiastce odwzorować kawałek po kawałku większej wizji dotyczącej miasta idealnego. Nie byłoby w tym nawet nic złego, gdyby nie to, że patrząc na to jako gracz stwierdzam, iż jest to tylko utrudnianie życie klientom przez samych twórców. Co teraz robią analitycy odpowiedzialni za tę grę? Jestem pewien, że każde dane, zapisane na serwerach EA, a jak ostatnio wykazały moderskie próby obalenia idei ciągłego bycia online, są to głównie zapisy naszej gry, posiadają odpowiednią architekturę/strukturę, która ułatwić ma klasyfikację i analizę zgromadzonych plików. Z nich na pewno można bez problemu dostrzec rosnącą tendencję do odsuwania się od pomysłu świata otwartego na rzecz własnej, regionalnej samotni, w której to my dyktujemy warunki na cały dostępny dla nas teren, pozostając spokojni o miasta obok,  których zły stan w rozgrywce z przyjaciółmi mógłby skutkować problemami z naszą metropolią.

Pozostaje więc zastanowić się poważnie nad tym, czy przyjęta polityka jest dobra. Możemy oczywiście spodziewać się, że coś takiego jak gra offline wyjdzie jako DLC, bo to przecież niemały pieniądz, ale czy warto nadszarpać po raz kolejny uszczerbioną już reputację po zaistniałych problemach? Gracze grę kupili, bo uwierzyli w zapewnienia, że będzie to produkt lepszy od SimCity 4. Zważywszy na fakt, że popularna „czwórka” premierę miała ponad 10 lat temu, można było być dobrej nadziei. Rzeczywistość jednak zweryfikowała sytuację. Teraz pora odzyskać zaufanie klientów. Ja natomiast zostaję przy SimCity 4 do czasu, gdy nie będę zmuszany do podporządkowywania się narzutom dot. stałego dostępu do sieci.

Qualltin
17 marca 2013 - 12:59