Modern Warfare – ostatni Call of Duty który naprawdę mnie bawił - Prometheus - 8 kwietnia 2013

Modern Warfare – ostatni Call of Duty, który naprawdę mnie bawił

Call of Duty 4: Modern Warfare był autentycznym przeskokiem jakościowym w historii najbardziej znanej wysokobudżetowej serii. I jednocześnie ostatnim Call of Duty, który zaoferował mi coś świeżego, z czym jeszcze nie do końca mieliśmy styczność – potem było już powielanie schematów, a co najbardziej istotne, w ciągu kolejnych pięciu lat na świat przyszło pięć kolejnych części, na przemian mielonych przez dwa studia pod nadzorem Activion. Zapewne to strasznie oklepane słowa, ale zamiast narzekać i powtarzać te dobrze Wam znane oczywistości, przypomnę czym tak naprawdę świat zachwycał się ponad pięć lat temu.

Modern%20Warfare%20%u2013%20ostatni%20Call%20of%20Duty%2C%20kt%F3ry%20naprawd%u0119%20mnie%20bawi%u0142

To, co od razu warto na początku sobie wyjaśnić to fakt, że nigdy nie byłem fanem ani wojennych shooterów, ani multiplayera, dlatego w Call of Duty 4 grałem na pożyczonym egzemplarzu. Już wtedy graficznie gra nie grzeszyła (a warto przypomnieć, że był to dopiero początek obecnej generacji konsol) – wystarczy postawić ją obok Crysisa z tego samego roku i wizualną przepaść widać jak na dłoni. Jednak w 2007 roku było to wybaczenia – o wiele bardziej interesowała mnie konstrukcja kampanii. Czasy współczesne, tak bardzo dziś eksploatowane w FPSach, bardzo wówczas przypadły mi do gustu, tym bardziej, że klimaty I i II Wojny Światowej jakoś nigdy mi nie podchodziły. Tematyka była bardzo na czasie, w końcu pokaźna część kampanii to tereny Bliskiego Wschodu, a konflikt w tamtych rejonach był wtedy – i wciąż jest – jednym z ważniejszych tematów współczesnej historii. Po raz pierwszy zaserwowano nam naprawdę filmowy scenariusz, ale również od groma skryptów. Ma to swoje wady i zalety, ale w trakcie gry, kiedy rynek nie był jeszcze tak przesycony tymi elementami, bardzo mi to nie przeszkadzało.

Warto w tym momencie wypowiedzieć się o misjach, które wspominam niezwykle miło. Zaczynamy z grubej rury – pierwsza misja na pokładzie statku to jedna z najlepszych w całej serii. Sztorm, kryzysowa sytuacja i granie z czasem to wyrażenia, które najlepiej oddają jej znaczenie. Chociaż gorąco robi się w szczególności pod jej koniec, kiedy każda sekunda ma znaczenie, to przez cały czas towarzyszą nam emocje. Ta filmowość w grach nie była wcześniej często stosowana, dlatego zapewne gracze – w tym i ja – byli jej spragnieni. Co również istotne, w Modern Warfare misje wykonywaliśmy razem z niewielkim oddziałem, a nie jak w wielu shooterach – samemu. I myślę, że dzięki gra nabrała charakteru i sprawiała, że krótkie, intensywne misje były bardzo dopracowane. To nie wszystko, bowiem wielką rolę grają tu postacie, które graczom zapadły w pamięć na długie lata i pojawiały się w kolejnych grach z serii. Kapitan Price czy „Soap” MacTavish to jedne z najważniejszych osobowości, dlatego ich dialogi czy charakter to kluczowe – i świetnie wykonane - elementy gry.

Wracając jednak do meritum, prócz etapu na statku i na Bliskim Wschodzie chyba największe wrażenie zrobiła na mnie misja snajperska... w Prypeci oczywiście. Z tą tematyką gracze mieli już wcześniej do czynienia przy okazji serii Stalker. W produkcji Infinity Ward miasto duchów było oczywiście mniej niebezpieczne (promieniowaniem mogliśmy się przejmować wychodząc jedynie poza szeroką ścieżkę i ignorując tablice ostrzegawcze) i realistyczne, ale najważniejsza jest jednak treść. Ciche eliminowanie przeciwników na spółkę z kompanem było bardzo udaną przerwą od intensywniejszych misji, choć trzeba przyznać, że i w Prypeci były momenty grozy (oczywiście w szczególności w końcówce, kiedy akcja sięgała zenitu). Wielu uważa ten fragment ze najlepszy z całej gry i trudno się z nimi nie zgodzić.

Call of Duty to seria "sezonowa" i jestem przekonany, że świetnej kampanii Modern Warfare nie trzeba nikomu polecać – w końcu każdy zainteresowany z pewnością zdążył ją już ukończyć co najmniej jednokrotnie. Z jednej strony na pewno ta gra zapadła mi w pamięć za lekki powiew świeżości jaki wprowadziła, z drugiej – trudno mi o niej nie myśleć przez pryzmat następców, którzy nie oferowali nic ponadto plus kosmetyczne poprawki. Czy nextgenowe Call of Duty coś na tym polu zmieni? Z pewnością mniejszy bądź większy postęp nas czeka, z czego najbardziej pewna jest zmiana silnika (w kolejne eksploatowanie tego samego engine'u po prostu nie wierzę), a na koniec zostawiam Was z pytaniem: w jakich Waszych zdaniem realiach (czas, miejsce) powinno odbywać się nextgenowe Call of Duty?

------------------------------------------------

Zapraszam też na facebook.com/dinosfera- łatwy i szybki dostęp do wszystkich publikowanych przeze mnie materiałów i innych ciekawych rzeczy. Uwagi i konstruktywna krytyka mile widziana!

Prometheus
8 kwietnia 2013 - 09:30