Nawałnica mieczy - Kati - 9 kwietnia 2013

Nawałnica mieczy

Po pochłonięciu dwóch pierwszych tomów „Pieśni Lodu i Ognia” oczywiście rzuciłam się na trzeci. „Nawałnica mieczy” została w polskim wydaniu podzielona na dwie części: „Stal śnieg” i „Krew i złoto” – chyba słusznie, bo jedna cegła licząca około 1200 stron nie byłaby zbyt poręczna. Pod względem fabuły nie widzę powodu do takiego podziału, więc pozwolę sobie zrecenzować całość razem.

Akcja pierwszych rozdziałów rozgrywa się równolegle z akcją ostatnich rozdziałów „Starcia królów”. Sytuacja bohaterów, którzy ocaleli z poprzednich części, komplikuje się coraz bardziej (tak, jest to możliwe) – pomysłowość Martina w rzucaniu kłód pod nogi postaciom chyba nie zna granic. Rodzeństwo Starków w dalszym ciągu jest rozdzielone i nie ma widoków na to, aby udało im się odnaleźć. Catelyn Stark za wszelką cenę, nie patrząc na obowiązki sojusznicze, stara się odszukać swoje córki. Robbowi przyjdzie zapłacić wysoką cenę za porywy serca.  Dowiadujemy się, jaki los spotkał oddział Nocnej Straży wysłany za Mur – w końcu ożywi się nudnawy nieco wątek Jona Snowa. Wysiłki Daenerys w kierunku zebrania sojuszników i odzyskania tronu Westeros powoli zaczynają przynosić efekty. Chociaż wszystko wskazuje na to, że ostatnia z rodu Targaryenów odegra niemałą rolę w wydarzeniach w swojej ojczyźnie (jeśli oczywiście uda jej się wrócić), to jej wątek wypada w tym tomie dość blado.  Wojna, mimo zwycięstwa Lannisterów nad Stannisem, dalej trwa, ale jest tu jej stosunkowo niewiele, a  główne miejsce zajmują intrygi – ich ofiarami padają nawet ci, którzy do tej pory świetnie sobie radzili z przeróżnymi machinacjami. I dalej praktycznie wszyscy są zajęci walką o władzę i lekceważą grozę czającą się z Murem.

„Nawałnica mieczy” nie przynosi żadnej rewolucji: dalej mamy taki sam sposób prowadzenia narracji, dalej trzeba się liczyć z niespodziewanymi zgonami i zwrotami akcji, dalej sieć knowań robi imponujące wrażenie. Niby ta część ma wszystko to, co zachwycało w poprzednich, ale już tak nie rzuca na kolana. Mimo dramatycznych wydarzeń i zredukowania liczby królów, jakoś nie czuję się wstrząśnięta. Może to po prostu kwestia przyzwyczajenia, a może pierwsze oznaki spadku formy autora. Dużo stron, całkiem sporo się dzieje, ale nie tyle, ile powinno. Akcja nieco zwalnia, a wraz z nią zwolniło tempo mojego czytania. Nie było źle, ale po poprzednich rewelacyjnych tomach liczyłam na więcej.

Kati
9 kwietnia 2013 - 00:06