Code Geass czyli jak zniknąć na ponad 16 godzin... - evilmg - 16 kwietnia 2013

Code Geass, czyli jak zniknąć na ponad 16 godzin...

Nie lubię mechów. Nie lubię walk wielkich robotów. Nie znoszę tego do tego stopnia, że szczytem mojej wytrzymałości było obejrzenie pierwszych transformersów. Obejrzenie pozostałych było traumatycznym przeżyciem, a na dokładkę nie udało mi się też obejrzeć do końca Evangeliona, którego ciągle zachwala mi Strider i połowa internetów. Dlaczego tak zaczynam ten tekst? W Code Geass takie maszyny są, pojawiają się często i grają ważną rolę, a jakoś je przebolałem. Już samo to powinno zwracać uwagę. To i fabuła, która mimo że czasem szyta grubymi nićmi, wciąga jak bagno. Nie jestem specem od anime, nie obejrzałem wszystkiego i nie znam na pamięć rozkładówki wiosennego sezonu, ale w tym anime się zakochałem...

Akcja serialu rozgrywa się w alternatywnym świecie, tutaj w pewnym momencie coś poszło inaczej niż u nas i większością świata włada Święte Imperium Brytyjskie, które powoli dąży do całkowitej dominacji nad światem. Ostatnią ważniejszą zdobyczą Brytyjczyków jest Japonia, która jak się okazało dysponowała sporymi złożami minerału, który służy tutaj za podstawę nowoczesnej technologii. Brytole zwyczajnie nie chcieli zań płacić więc po prostu najechali ichnią „dolinę krzemową”. Przewaga technologiczna Imperium nad wyspiarskim państwem była miażdżąca (Japończycy wygrali 1 bitwę. JEDNĄ.) i Japonia padła na kolana. Japończykom odebrano wszystko, zrobiono z nich obywateli drugiej kategorii gnieżdżących się w gettach i zapieprzających dla dobrobytu zdobywców, którzy dla odmiany zaczęli osiedlać się w luksusowych dzielnicach. Ludności lokalnej odebrano nawet nazwę, bo Japonia nazywana jest teraz Strefą 11.

 

Głównym bohaterem Code Geass jest Lelouch Lamperouge, swoją drogą gość musi mieć przesrane z takim imieniem, brytyjski student, który skrywa pewną tajemnicę. Jest jednym z wielu dzieci imperatora. Wydziedziczony i odrzucony ukrywa się wraz z niepełnosprawną siostrą w obawie przed staniem się politycznym narzędziem w ręku ojca. Lelouch wiedzie życie, z którego nie jest zadowolony. Ukrywa się bezsilny wobec potęgi przeciwnika, ale jednocześnie pała do ojca nienawiścią i chce pomścić doznane krzywdy. Pewnie dusiłby się w takim sosie jeszcze długo gdyby nie to, że przypadkowo (jak zawsze...) pakuje się na teren działań lokalnego ruchu oporu. Ku jego zaskoczeniu brytyjscy żołnierze, prócz walki z terrorystami, eliminowali wszystkich naocznych świadków nie robiąc wyjątku dla jakiegoś anonimowego studenta. Przed śmiercią ratuje go tajemnicza dziewoja, która w zamian za spełnienie jednego jej życzenia obdarowuje go mocą geassu. Zdolność ta pozwala mu wydać dowolnej osobie rozkaz, którego nie da się zignorować. Takie polecenie może być czymkolwiek począwszy od „podskocz” do „zabij się”, a ofiara wykona je bez wahania i z uśmiechem na ustach. I teraz zaczyna się prawdziwa jazda...

 

Lelouch dochodzi do wniosku, że jego nowa moc będzie głównym narzędziem jego zemsty. Tak rodzi się Zero, zamaskowany (a jak!) przywódca ruchu oporu, który staje się najgorszym koszmarem Świętego Imperium Brytyjskiego. Wykorzystując nowo zdobytą moc i łącząc ją z ponadprzeciętną inteligencją zyskuje miano cudotwórcy i staje się symbolem i żywą legendą. Bohaterem, który w imię pokoju i sprawiedliwości utopi świat we krwi. Taki główny bohater zasługuje na godnego przeciwnika, ale... nie dostaje go. Głównym oponentem Zero jest Suzaku, syn ostatniego premiera Japonii, który chce zmienić Imperium Brytyjskie od środka i w tym celu wstępuje do armii. Stawia go to automatycznie po przeciwnej stronie. Na skutek nieprzewidzianych wydarzeń zostaje pilotem prototypowej maszyny zwanej Lancelot. Siedząc za sterami swojego białego rumaka (no dobra, białego mecha) będzie robił wszystko żeby pokrzyżować plany Zero. Nieświadomy tego, że pod maską terrorysty skrywa się przyjaciel z dzieciństwa. Problem w tym, że przez 3/4 pierwszego sezonu Suzaku jest tak irytujący, że spotkawszy go na ulicy pewnie próbowałbym spacyfikować go szpadlem. Niespecjalnie pomaga fakt, że młody Kururugi skrywa mhroooczną tajemnicę. Dopiero pod koniec pierwszego sezonu sytuacja ulega zmianie, a drugi sezon to już kompletny bajzel i sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie.

 

Fabuła Code Geass gna na złamanie karku, czasem wydaje się, że któryś odcinek został stworzony po to żeby na chwilę uspokoić widza i dać mu czas by ogarnąć to co się dzieje, ale szybko okazuje się, że to bzdura i dzieje się coś co wywraca wszystko do góry nogami. Tak, tutaj podobnie jak w Death Note zwroty akcji zdarzają się średnio 2 razy na odcinek i oglądając to czasem człowiek zastanawia się „Jak to się do cholery stało?”. I tak przez 50 (dwa sezony po 25) odcinków... aż do zakończenia, które urywa głowę. Co ciekawe pierwszy sezon nie jest nawet w połowie tak dobry jak drugi, gdzie dzieje się naprawdę dużo i człowiek jest pewny, że tam już nikt nie jest bezpieczny i zaczyna bać się o los ulubionych bohaterów (w każdym razie tych, którzy przetrwali pierwszy sezon :P).

 

Kilka razy zdarzyło mi się zgrzytnąć zębami kiedy autorzy w perfidny sposób pomagali głównemu bohaterowi nie przejmując się zbytnio logiką swoich decyzji, ale jakoś zdzierżyłem i zacząłem się świetnie bawić. Niektórym może przeszkadzać patos ziejący z wypowiedzi niektórych bohaterów, ale gdy słucham podobnych opinii to potem okazuje się, że Ci sami ludzie krytykują propagandowe przemówienia, bo... są nienaturalne. A jakie mają być? O propagandzie kiedyś słyszeli?

 

Code Geass od strony technicznej wygląda... dziwnie. Z jednej strony zajebista muzyka, a z drugiej kreska, która na początku mnie odrzuciła. Ok, postaci kobiece wyglądają całkiem nieźle, ale postacie męskie w ogromnej większości to patyczaki z ogromnymi głowami. W niektórych scenach bohaterowie wyglądają niemal jak ufoludki. Do tego trzeba jeszcze dołożyć dość swobodne podejście do kolorystyki dzięki czemu można zobaczyć fioletowe, zielone i różnobarwne kłaki na głowach niektórych bohaterów. Poza tym można się przyczepić do sposobu w jaki prezentowane są tła na otwartych przestrzeniach – jakoś odstają od reszty.

 

Code Geass to anime przy którym można się naprawdę dobrze bawić, o ile potraficie przymknąć oko na kilka nielogicznych rozwiązań (na przykład ludzi podejrzanie szybko uczących się pilotować mechy). Wartka akcja i liczne zwroty akcji w połączeniu z całkiem niezłą fabułą i świetną muzyką powinny przykuć was do ekranów na dłużej. Polecam.

 

evilmg
16 kwietnia 2013 - 23:08