A narzekali na półśrodki – minisandbox rządzi! - Brucevsky - 15 czerwca 2013

A narzekali na półśrodki – minisandbox rządzi!

Źródło: geridunn.wordpress.com

Sandbox, współczesna piaskownica dla dorosłych. Ogromnych rozmiarów metropolie, rajskie wyspy i fantastyczne krainy potrafią pożreć dziesiątki godzin, oferując niezwykłe krajobrazy, dziesiątki pobocznych zadań i setki wyzwań. Dla osób posiadających deficyt wolnego czasu takie tytuły stanowią duże wyzwanie, bo oznaczają konieczność poświęcenia tygodni, a nawet miesięcy, na porządne ogranie danej pozycji. Nie bez obaw zaczynałem więc swoją zabawę z Gun. Szybko jednak okazało się, że to nie jest do końca taki typowy sandbox.

Pustynne obszary zachodnich Stanów Zjednoczonych nie dają tak dużych możliwości, jak miasta i prowincje w GTA. Zagrożenie, że od żółto-czerwonych skał i nadmiaru piachu zrobi się graczowi niedobrze było więc bardzo duże. Co w tej sytuacji zrobili twórcy? Zmniejszyli obszar działania do kilku niezbyt oddalonych od siebie miasteczek, pomiędzy którymi umieścili kilka tuneli, parę wzniesień, ranczo na wzgórzu, ze trzy jaskinie, a obok pozwolili płynąć rzece i nad jej brzegiem postawili spory fort. Voila, świat gry gotowy.

Można powiedzieć, że w ten sposób pracownicy Neversoftu poszli na łatwiznę. Skrytykować ich za brak pomysłów. Współczuć prawdopodobnie mocno ograniczonego przez wydawcę budżetu. Konstrukcja gry sprawia jednak, że nie sposób mieć im tego za złe. Piaskownica w Gun jest z jednej strony niewielka, ale z drugiej wystarcza, by pojeździć wierzchem i w galopie zmierzyć się na rewolwery z bandytami. Brakuje tutaj może zabawy na kilkadziesiąt godzin, ale nie ma też żadnych głupich wyzwań i sztucznego przedłużania czasu zabawy. Jedyną porozrzucaną po świecie „znajdźką” są tutaj złoża złota. Ich odkrywanie to jednak nie tylko opcja dla zainteresowanych nabiciem stu procent na pasku progresu. W Gun cenny kruszec oznacza gotówkę, a ją możemy przeznaczyć potem na potrzebne ulepszenia ekwipunku. Nie jest to więc typowe zbieranie pocztówek czy odwiedzanie punktów widokowych, zabawa dla zabawy znana z innych tytułów.

Źródło: giantbomb. com

Na giantbomb kiedyś opublikowano słynne już porównanie wielkości różnych wirtualnych światów. Gigantyczne w momencie premiery GTA San Andreas to dzisiaj karzełek przy molochach pokroju Just Cause 2, Fuel lub Daggerfallu. Gun w tamtym zestawieniu w ogóle się nie załapał, a gdyby pewnie sklasyfikować wszystkie piaskownice świata to znalazłby się gdzieś na szarym końcu rankingu. Czy to jednak wada? Dla wielu graczy Fuel jest koronnym przykładem przerośniętego świata, w którym wielkość nie idzie w parze z jakością, a gigantyczne przestrzenie tylko nudzą. Sam bawiłem się bardzo dobrze przy produkcji Codemasters i do dzisiaj jestem pod wrażeniem jej wielkości. Podobnie jak wielu innych graczy, mnie też jednak w końcu postapokaliptyczny i opustoszały świat znudził. W przypadku gry wyścigowej kilkumiesięczną przerwę można jednak zaakceptować, ale w produkcji fabularnej, gdzie historia jednak coś znaczy, takie wybicie z rytmu miałoby fatalne konsekwencje. Oznaczałoby też, że twórcy po prostu spartolili sprawę. Neversoft nie mógł więc sobie na to pozwolić.

Grając obecnie w Gun nie widzę szans, by zostawić tytuł przed zobaczeniem napisów końcowych. I to nie tylko ze względu na liczne zalety i intrygującą fabułę. Przed rezygnacją powstrzymuje mnie też sam świat, który świetnie się broni i udowadnia, że wielkość nie ma znaczenia. Ciekawi mnie, jak zmienią się moje odczucia po spotkaniu z kilkoma innymi przedstawicielami gatunku. W kolejce czekają przecież m.in. duchowy następca, Red Dead Redemption, ale i protoplasta, Grand Theft Auto III. Kilka lat różnicy, które przyniosło wiele zmian. Zanosi się na ciekawy materiał do analizy.

Brucevsky
15 czerwca 2013 - 10:19