Filmy i gry z zombie w roli głównej wyrastają ostatnio jak grzyby po deszczu. Jeśli chodzi o seriale, to mamy tylko The Walking Dead*, który osobiście odpuściłem sobie w połowie drugiego sezonu. Bo był nudny. Bo bohaterowie mnie wkurzali. Podobno potem znowu wrócił do formy, ale nigdy nie dałem mu drugiej szansy.
In The Flesh w przeciwieństwie do produkcji telewizji AMC prezentuje zgoła odmienne podejście do tematu. To nie kolejna opowieść o przetrwaniu, ale prawdziwy dramat. Tutaj śmierdziele stanowią tylko tło. Brytyjski mini-serial w trzech odcinkach opowiada historię o tolerancji, wykluczeniu społecznym i problemach, z jakimi spotykają się ludzie, którzy jeszcze niedawno pełzali po ulicach przeżuwając fragmenty ludzkich mózgów.
Historia i pomysł są ciekawe. Zmarli wstali z grobów i zrealizowali typowy scenariusz znany z filmów, z tą różnicą, że ludziom w końcu udało się opanować sytuację. Zombiaki, których nie zabito, zostały wyłapane, zamknięte w ośrodkach resocjalizacji i wyleczone. Jakkolwiek by to abstrakcyjnie nie brzmiało, cierpiący na PDS (po polsku „syndrom częściowo zmarłych”) mocno się od nas różnią. Ich narządy wewnętrzne są w rozsypce, więc nie mogą jeść i pić. Tęczówki kompletnie wyblakły, dlatego muszą nosić kolorowe soczewki. Ex-zgnilce muszą się pudrować, bo ich cera jest nienaturalnie szara i blada. Mało tego, jeżeli któryś z nich zapomni o dziennej dawce antidotum, to może nastąpić nawrót diety z ludzkim mięsem w roli głównego składnika.
Główny bohater to wrażliwy młodzieniec z małej miejscowości leżącej gdzieś na zadupiu Anglii. A może Wielkiej Brytanii? Zawsze mam z tym problem. Wyobraźcie sobie emocjonalny burdel, jaki musi dziać się w głowach jego rodziców, którzy trzy lata wcześniej chowali go jako samobójcę. Dostał drugą szansę i tym razem wcale nie jest łatwiej. Angielska prowincja to po pierwsze bardzo nietolerancyjne miejsce, a po drugie ośrodek tworzenia się anty-zombiakowych bojówek. Mam w związku z tym pewną teorię. Przesłanie serialu jest na tyle uniwersalne, że motyw powracania z zaświatów można zastąpić nawracaniem się z islamu. Muzułmanie siłą przekonują niektórych mieszkańców do swojej wiary, reszta się buntuje i katolickie bojówki masakrują wyznawców Allaha. Teraz ludzie, których udało się odratować, nie są akceptowani przez konserwatywne społeczeństwo kierowane przez lokalnego pastora. Ktoś nie wytrzymuje i ginie starsza kobieta, która przez jakiś czas była muzułmanką. Napięcie rośnie, rodziny martwią się swoich odzyskanych krewnych. Teraz zamieńcie muzułmanów na zombie – i problem jest ten sam.
Tylko z pozoru uzasadniony brak tolerancji i zaściankowa mentalność mieszkańców fikcyjnego Roarton to najważniejsze tematy tego zombie dramatu. Motyw powrotu z zaświatów pozwala jednak dodać kilka dobrych wątków. Dlaczego młody Kieren Walker popełnił samobójstwo? Jak ochronić chłopca w wiosce, której mieszkańcy dalej polują na niedobitki zgnilców? Jak pogodzić się z faktem, że jako zombie cierpiący na PDS żerowali na innych ludziach i czy powinno się ich z tego rozliczać? Przez trzy pięćdziesięciopięciominutowe odcinki twórcy serialu zaledwie liznęli temat, a ja mam ochotę na więcej. Zwłaszcza, że mocno intrygujący wątek sekty dla ex-śmierdzieli nie rozkręcił się ani trochę i mamy punkt zaczepienia na kolejny sezon. Cieszę się, że BBC już potwierdziło kolejną serię w 2014 roku.
In The Flesh nie jest serialem dla każdego. Raczej mało tutaj akcji i napięcia, a więcej skomplikowanych relacji i uczuć. Klimat szarych wysp brytyjskich pokazano idealnie, a post-apokaliptyczny nastrój czyni to miejsce jeszcze bardziej smętnym. W dodatku angole gadają z takim cholernym akcentem, że bez napisów ciężko ich zrozumieć. Jeżeli przebijecie się przez ponurą otoczkę, to wciągnięcie się na dobre i połkniecie trzy epizody za jednym zamachem. Momentami można się wzruszyć, a już na pewno niektóre sceny wywołują u widza poruszenie i zmuszają do przemyśleń. No bo co byś zrobił, gdyby ktoś z Twoich zmarłych bliskich wrócił do życia, ale wcześniej odgryzł kilka kończyn? Niech to będzie tematem Waszych rozważań na tę niedzielę. Amen.
* - google podpowiada mi jeszcze Dead Set. Dobre to?