Splinter Cell: Extinction - recenzja fanowskiego serialu - fsm - 22 sierpnia 2013

Splinter Cell: Extinction - recenzja fanowskiego serialu

Niemal 2,5 roku temu napisałem krótką notkę o prologu fanowskiego serialu inspirowanego przygodami Sama Fishera - Splinter Cell: Extinction. Minęło 29 miesięcy, a ja sobie o tym tworze przypomniałem i po szybkiej sesji z Google okazało się, że wiosną 2012 roku serial ruszył, rozwinął się i zakończył. Wstęp, osiem odcinków i dwa materiały zza kulis nadal leżą sobie w ciepłym mateczniku serwisu YouTube i czekają na widzów. Zapraszam więc, to idealna propozycja w dniu premiery Blacklist!

Corbin, światełka, pot, bum bum, intryga.

Ekipa z Companion Pictures potrzebowała niecałego roku, by całkiem przyzwoity prolog zamienić w trwający w sumie ponad godzinę mini-serial o odzianym w czerń agencie z zielonymi światełkami, jego sojusznikach, eleganckim czarnym charakterze i bełkotliwym political-fiction. Produkcja jest wyjątkowo wierna swojemu złożonemu z polygonów oryginałowi, z czym wiąże się sporo zalet i wad.

Extinction to naciągana intryga o tym, że Trzeci Eszelon trzeba zlikwidować dla wyższego celu (a przy okazji zabić wszystkich agentów i ich współpracowników), którym jest wzmocnienie pozycji USA na arenie międzynarodowej, bo Chiny, ropa i jakieś inne bezedury (te "e" są celowe). Tak samo jak w grze, główny bohater jest bardzo sprawny, niezwykle niewidzialny, załatwia wszystkich szybciorem (za wyjątkiem jednego czy dwóch "bossów"), posiada nieustanny kontakt z bazą i uwielbia się bić w oświetlonych pomieszczeniach z zasłaniającym oczy noktowizorem. A co! Do tego standardowi siepacze, mimo kasków i opancerzenia, zawsze giną od jednej kulki, a wcześniej okrutnie pudłują, co wyraźnie zwiększa szanse przetrwania ekipy bohaterów. Uśmiech wywołuje też nieco groteskowy, bardzo wysoki, odziany z skórę Jonathon Ward, agencyjna szycha, która jest głównym złoczyńcą serialu. Jego przeciwnikiem, a naszym pupilkiem, jest Corbin - mówiący z akcentem szczupły odpowiednik Sama Fishera, który może pochwalić się podobnym zestawem ruchów i umiejętności. To wszystko powyższe wrzucamy do wora z kilkoma niezłymi miejscówkami, dwoma czy trzema zwrotami akcji i masą dobrych chęci. Zamknąć, energicznie potrząsnąć.

No przecież napisałem, że intryga!

Efekt końcowy jest naprawdę niezły. Co prawda widać budżetowość, strasznie drażni miejscami słabo podłożony dźwięk dialogów, wydaje się też, że delikatnie jest zaburzona ciągłość akcji między kilkoma odcinkami, a pewne sceny dzieją się "bo tak" (ma to miejsce szczególnie w ostatnim odcinku, który dzieje się w takiej, a nie innej sytuacji, bo seria zasługiwała na efektowny finał, który jednak nie wydaje się do końca logiczny), ale to jest w sumie czepianie się. Jak na rzecz robioną z mikro-budżetem, dzięki uprzejmości panów od helikopterów, łódek, zdjęć lotniczych, dzięki zaangażowaniu kumpli, koleżanek i poświęceniu masy wolnego czasu, wszystko wygląda bardzo dobrze. Aktorsko się sprawdza, rekwizyty i lokacje są bardzo w klimacie serii, a wszystkiemu przygrywa zaskakująco dobra ścieżka dźwiękowa. Najlepszy z całej serii jest odcinek numer 5, w którym Corbin strasznie "fisheruje",  a struktura odcinka ma po filmowemu zaburzoną chronologię.

TUTAJ KLIKACIE I SERIAL OGLĄDACIE

(bo osadzanie na stronach zostało wyłączone)

Podczas oglądania Extinction zdecydowanie nie czuje się wstydu, ale pojawia się trochę żalu, że ciągle nie doczekaliśmy się dobrze zrobionej, wysokobudżetowej kinowej adaptacji serii Splinter Cell. Wszyscy wiemy, że Sam Fisher na to zasługuje. Póki co mamy tylko ten fanowski serial, którego ocena w dużej mierze zależy od tego, jak oceniacie SC: Conviction - łatwo można odnaleźć kilka punktów wspólnych między grą a Extinction.

PS Mały plusik za eleganckie i bardzo delikatne wplecenie w opowieść samego Fishera.

fsm
22 sierpnia 2013 - 14:56