Najlepsze misje w skradankach (i nie tylko), część I
Splinter Cell Blacklist: Chaos Theory w wydaniu w pełni Amerykańskim
Recenzja Splinter Cell: Blacklist. Nowy Sam, stary Sam, wróg u bram.
Tej części serii nie wpiszę na swoją czarną listę - recenzja Tom Clancy's Splinter Cell: Blacklist
Odszedł Tom Clancy
Mini-recenzja gry Tom Clancy's Splinter Cell: Blacklist - Rybka lubi pływać
Gry stealth są dla cierpliwych. Nie można pozwolić sobie na zabawę w Rambo, ponieważ w otwartej walce bohaterowie takich tytułów zwykle nie radzą sobie najlepiej. Ich bajka to cicha eliminacja… Cicha i poprzedzona monotonnym wypatrywaniem odpowiedniej okazji do działania...
Wiele gier otrzymuje re-make, jeden udany inny mniej, ale zawsze jest to dobry zabieg dla samego oryginału, bo koniec końców ktoś wspomni o prekursorze. Może nie ożywi to i tak umierającego community starej produkcji, ale na pewno będzie to chociaż memoriał. Przy Blacklist warto się pochylić szczególnie po tym jak wyglądało Convicition i to kim został Sam Fisher w kolejnych odsłonach Splinter Cell-a. Trylogia z początków serii zakładała cichego agenta wywiadu, który niezauważenie wykrada ważne dane czy wykonuje inne równie tajne rzeczy. W Conviction do którego się odniosę, ponieważ przeszedłem go i w trybie Solo oraz w Co-op, zastąpiono szpiega raczej gościem ze służb specjalnych, który może wyeliminować cele, ma broń i nie boi się otwartej walki. Można powiedzieć, że Ubisoft próbował znaleźć między tym wszystkim złoty środek, a jak wyszło to mam nadzieję przybliżę wam w dalszej części tekstu.
Splinter Cell: Blacklist jest kolejną grą, która dołączyła do zacnego grona Produkcji Powszechnie Uznawanych Za Dobre, W Które Jednak Zagrałem Ze Sporym Opóźnieniem (PPUZDWKJZZSO - znajdują się tutaj m.in. Outlast, CoJ: Gunslinger, Max Payne 3, a niedługo to samo spotka Enslaved: Oddysey to the West). Wszyscy powinno dobrze wiedzieć, że Sam Fisher osiągnął swój szczyt w Chaos Theory i ani dziwny Double Agent, ani wyposażony w kontrowersyjne zmiany Conviction (który jednak całkiem mi się podobał) nie dawały nadziei na powrót stricte skradankowej wersji Splinter Cella. Blacklist na szczęście sprawił, że nowy Sam może bez większego wstydu zaprosić starego Sama na piwo.
Przyznam szczerze, że jestem człowiekiem małej wiary. Sceptycznie podchodzę do obiecanek developerów zwłaszcza, gdy już raz się sparzę. Wiele dość przykrych doświadczeń przyniosło mi, jako fanowi serii Splinter Cell, Conviction. Już Double Agent zapowiadało pewne zmiany w cyklu, ale ta odsłona niemal całkowicie zapomniała o tym, co znaczy mieć SC w tytule. Rasową skradankę zastąpił shooter z elementami ukrywania się i efektownym zdejmowaniem przeciwników po ich oznaczeniu, więc nic dziwnego, że wszelkie zapowiedzi Blacklist traktowałem z dużą rezerwą. Samo Ubi początkowo też niezbyt chciało się przypodobać miłośnikom „starego” Sama Fishera – pierwsze gameplaye różniły się od Conviction głównie wdziankiem, jakie miał na sobie główny bohater. Na szczęście potem było już tylko lepiej.
Smutna wiadomość obiegła cały internet: jeden z najpopularniejszych amerykańskich pisarzy nie żyje - Tom Clancy odszedł w wieku 66 lat. Jego nazwisko zostanie zapamiętane na długi, długi czas w wielu kręgach. Miłośnicy dobrej książki, amatorzy filmów sensacyjnych oraz gracze łączą się w smutku.
Wszyscy znamy historię marki Splinter Cell. Sam Fisher na początek załatwiał wszystko po cichu, w czarnym jak smoła kombinezonie. Potem był łysym, podwójnym agentem, a następnie państwo szybko go wykiwało, przy okazji, kiedy porwano jego córkę. Raz przekradał się za oponentami, a innym razem był gotowy brutalnie obić komuś twarz o kant pisuaru, tylko po to by wyłudzić informacje. Nasz protagonista miał różne wzloty i upadki, udawało mu się zdobyć różne rzesze fanów, ale jego skuteczność zawsze pozostawała ta sama. Ubisoft kombinował z formą całego cyklu i myślę, że znaleźli idealny środek.
Na przemian z (bolesną) przygodą z Total War: Rome 2 umilam sobie czas grając w nowego Splinter Cella, którego w ostatniej recenzji nie potraktowałem zbyt łagodnie. Już wtedy miałem za sobą kilka długich sesji z trybem wieloosobowym, o którym zresztą wypowiedziałem się w samych superlatywach, ale wydaje mi się, że to wciąż za mało. Od momentu premiery gram niemalże codziennie i wiem już teraz – to najbardziej emocjonujący multi ostatnich lat. Stu.
Głosy na internetowych forach są podzielone. Jedni mówią, że odnajdują w Blacklist ducha trylogii, inni (w tym ja) twierdzą że gdzieś się w tej odsłonie zagubił. Całą drugą grupę należałoby posadzić w jednej dusznej, przyciemnionej hali, zakazać odzywania się i odpalić im tryb Spies vs. Mercs. Momentalnie zmienią obóz.
Skład edycji kolekcjonerskich przeznaczonych na europejski rynek poznaliśmy w marcu i nie zrobiły one na potencjalnych klientach większego znaczenia. Ot, figurka, komiks, steelbook- elementów tego typu wala się po domu cała masa. Ostateczna wersja okazuje się prezentować lepiej niż na papierze. Sporo konkretów, zero śmieci!
Niemal 2,5 roku temu napisałem krótką notkę o prologu fanowskiego serialu inspirowanego przygodami Sama Fishera - Splinter Cell: Extinction. Minęło 29 miesięcy, a ja sobie o tym tworze przypomniałem i po szybkiej sesji z Google okazało się, że wiosną 2012 roku serial ruszył, rozwinął się i zakończył. Wstęp, osiem odcinków i dwa materiały zza kulis nadal leżą sobie w ciepłym mateczniku serwisu YouTube i czekają na widzów. Zapraszam więc, to idealna propozycja w dniu premiery Blacklist!
Ekipa z Companion Pictures potrzebowała niecałego roku, by całkiem przyzwoity prolog zamienić w trwający w sumie ponad godzinę mini-serial o odzianym w czerń agencie z zielonymi światełkami, jego sojusznikach, eleganckim czarnym charakterze i bełkotliwym political-fiction. Produkcja jest wyjątkowo wierna swojemu złożonemu z polygonów oryginałowi, z czym wiąże się sporo zalet i wad.
Śpieszymy się. Wszyscy i bez wyjątku. Krótko śpimy, szybko jemy, gnamy do naszych nie zawsze wymarzonych miejsc pracy. Jak najszybciej chcemy wrócić, więc gdy wychodzimy, pędzimy w drugą stronę. I tak się wzajemnie, jeden przez drugiego, nakręcamy. Od lat. Świat oszalał? Tak mówią. Teoretycznie, momentem wytchnienia powinny okazać się w tym miejscu nasze wymarzone rozrywki, hobby i pasje. Jako tak zwany „gamer” zasiadam więc to produkcji, której to teaserami jaram się długie miesiące przed premierą, wsiąkam w jej świat przedstawiony i w końcu mam czas, by zwolnić. Prawda? Nie prawda.