Jedenasta recenzja z serii „W co grywają Androidy”. Ten numer zobowiązuje do wzięcia na tapet gry studia 11 bit. Nie, nie tej najpopularniejszej, na której kolejne odsłony czekają rzesze fanów, ale tej, którą uważam za najciekawszą.
Spotkałem się parę razy z opiniami ludzi, którzy kupili sobie Orange Box w nadziei, że całkowicie wsiąkną w Half-Life 2, czyli jedną z najbardziej kultowych gier ostatnich lat, tylko po to, żeby po sprawdzeniu nabytych tytułów stwierdzić, że Half-Life 2 nie ma już wiele do zaoferowania i jest w gruncie rzeczy nudny, a znacznie więcej rozrywki daje Portal. Jako że swojego „zamiłowania” do FPSów nie ukrywam, na powyższy temat nie będę zabierał głosu. Powiem tylko, że też miałem podobną sytuację, gdy zakupiłem ponad dwa miesiące temu bundle’a studia 11 bit. Anomaly Warzone kompletnie mnie nie wciągnął, w przeciwieństwie do Sleepwalker’s Journey.
Sleepwalker’s Journey to gra o żyjącym na Księżycu chłopcu, który zostaje zdmuchnięty ze swojego łóżka. Problem polega na tym, że niespodziewane wywianie wcale go nie obudziło i nasz mały bohater w piżamie, nawet nie otworzywszy oczu, wędruje po pełnych niebezpieczeństw sennych krainach.
Jedyne, co możemy w grze robić, to modyfikowanie otaczającego świata: przesuwanie kamiennych bloków, ustawianie mostów, gaszenie i zapalanie lamp, wywoływanie armatnich wystrzałów itp. Przez większość rozgrywki nie mamy natomiast najmniejszej możliwości bezpośredniego ingerowania w ruchy Moonboya. Chłopiec po prostu idzie przed siebie, a my troszczymy się, żeby: nic mu się po drodze nie stało, zebrał wszystkie gwiazdki i pokonał planszę w wyznaczonym czasie.
Plansze są pogrupowane w trzy "światy", z których każdy następny oznacza jakiś nowy element wprowadzony do mechaniki i inny wystrój otoczenia. Niestety, można odczuć pewien zawód, gdy po odblokowaniu kolejnego etapu, stwierdzi się, że jest on o ponad połowę krótszy.
Gra ma niepowtarzalny, nieco oniryczny klimat, który zawdzięcza przede wszystkim wspaniałej grafice. Zwłaszcza drugi plan jest wprost przeuroczy. Sceny wyglądają jak żywcem wyjęte z jakichś magicznych snów o zaczarowanych krainach. To z całą pewnością jedna z najładniej narysowanych gier na Androidy. Całkiem miła odskocznia od nieco kanciastego 3D i grafik w mangowym stylu.
Do klimatu stworzonego przez grafikę idealnie pasuje sama rozgrywka. Z jednej strony jest nieśpieszna, w dowolnym momencie możemy użyć cofania czasu, dzięki czemu nic nie stoi na przeszkodzie, żeby swobodnie zbadać terytorium, z drugiej plansze przechodzi się wprost błyskawicznie, co bardzo zachęca do tego, żeby choć spróbować przejść grę na 100%.
Całość możemy obsługiwać dosłownie jednym palcem, co jest bardzo miła odskocznią po tytułach takich, jak recenzowany poprzednio Babel Rising 3D. Dzięki spokojnemu tempu i łatwemu sterowaniu nie musimy w ogóle martwić się o elementy zręcznościowe i naszym głównym problemem pozostaje rozwiązanie prostych zagadek.
Sleepwalker’s Journey jest jednym z najlepszych połączeń platformówki z układanką logiczną. Oczywiście, przyda się nieco refleksu, ale znacznie bardziej od małpiej zręczności opłaca się mieć umiejętność błyskawicznego analizowania sytuacji i dostosowywania się do niej, szybkość to sprawa drugorzędna i po raz pierwszy ma znaczenie chyba dopiero w trzecim świecie, gdy chłopca zaczynają atakować duchy (poza układaniem platform trzeba jeszcze trzykrotnie klikać na przeciwników, żeby się ich pozbyć).
Gra jest doskonała zarówno do rozegrania jednej rundy w poczekalni, jak i spędzenia z nią znacznie więcej czasu, a syndrom „jeszcze jednej planszy” sprawia, że przechodzi się ją wprost błyskawicznie. Niestety, długość rozgrywki stanowi chyba największy minus produkcji. Nowe etapy niby są regularnie dodawane, ale nie można powiedzieć, żeby odbywało się to zbyt często.
Jeżeli ktoś ominął niedawną paczkę, polecam zakup, bo 3 złote, biorąc pod uwagę jakość gry, jest ceną wprost śmieszną. Osoby, które kupowały paczkę tylko dla Anomaly i zupełnie zignorowały „mniejszą” produkcję, podwójnie zachęcam do dania grze szansy.