Ciemne strony Uncharted 2 - Cascad - 5 września 2013

Ciemne strony Uncharted 2

Jakoś tak się utarło, że Uncharted 2 dobrą grą jest i basta. Skąd wzięło się to przeświadczenie? Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, nawet biorąc pod uwagę to jak oszołamiająco wyglądała druga przygoda Drake’a podczas swej premiery w 2009 roku.


 

Sadzę, że by oddać sprawiedliwość serii Naughty Dog należy stwierdzić dwie rzeczy: (1) to kolejny shooter z systemem osłon; (2) i do tego nienajlepszy.


 

Rozgrywkę w Uncharted 2 trudno mi nazwać inaczej niż… popsutą. Studio, które widocznie nie znało się dobrym robieniu strzelanin, po latach dominacji w gatunku platformerów zostało „zmuszone” do stworzenia nowej flagowej gry na nowe PlayStation. I niestety poszło w kierunku chowania się z pistoletem za murkiem.


 

Tego, że biegamy po rynnie i kolejne sceny pełne są z góry zaplanowanych wybuchów nie mam zamiaru się czepiać. Skoro są ludzie dla, których oglądanie takich widowisk jest emocjonujące to trudno, c'est la vie – nie wiem tylko czemu te sekwencje usprawiedliwiają zwyczajnie nudne i głupie strzelanie.


 


 

Gry wideo zawsze wymagały od swego odbiorcy suspension of disbelief, swego rodzaju zawieszenia logicznego myślenia, dzięki któremu da się akceptować to, że hydraulik w królestwie muchomorów odnajduje tajemne przejścia w wielkich zielonych rurach. Nie można jednak zapominać, że odbiorca nie jest w stanie znieść każdej rzuconej mu przez twórców bujdy i tak: rozumiem, że Nathan jest na niebezpiecznej wyprawie. Rozumiem, że może cały dzień zwisać na ścianach i skalnych skarpach. Przymykam oko na to, że przeżyje każdą katastrofę, że skacze z jednego auta na drugie (choć to było szczerze okropne) i po wagonach pociągowych w czasie jazdy. Dam radę pogodzić się z tym, że zabija dziesiątki wrogów i wielu złych najemników na niego poluje… ale nie ogarniam prawdziwej rzezi jaką robi ten wesołkowaty koleżka. Nie ogarniam też zaangażowania armii najemników, która nie może sobie z nim poradzić.


 


 

Niszczenie helikopterów z bazooki, prucie z mini-guna do wrogich oddziałów i zdejmowanie ze snajperki kolejnych nieszczęśników to coś na czym znają się żołnierze COG, znają się Spartanie, znają się ODST, znają się Marines z dziesiątek gier, a nie Indiana Jones wannabe. I zanim ktokolwiek wrzuci tu temat porównania do nowego Tomb Raidera niech się naprawdę zastanowi co Lara faktycznie robiła i jak to wyglądało – nie wspominając już o tym, że zamordowała 100 razy mniej osób niż wesoły Drake. Tym bardziej, że Drake to prawdziwy Lord Vader i naprzeciw niego rzucono nawet czołg i antyczne, człekokształtne stworzenia biegające z kuszami… to ile zła umieszczono w Uncharted to zwyczajny dramat. A najgorsze jest to, że w to się zwyczajnie źle grało przez ilość amunicji jaką należy wpakować w każdego najemnika, większość fragmentów gry wygląda tak: 2 minuty chowania się za murkiem, o – leci grant w naszą stronę, kolejne 2 minuty za murkiem, koniec amunicji i należy jakimś cudem znaleźć kolejny magazynek, by móc zranić półbogów na nas polujących.


 


 

Polujących do tego stopnia, że naprzeciw jednego Drake’a wystawia się oddział kilku ludzi z karabinami, którzy osłaniają idącego w naszą stronę gościa z tarczą i potężną spluwą... któremu towarzyszy dwóch snajperów na podwyższeniu i dwóch ciężko opancerzonych gości z bojowymi shotgunami… A ty, graczu, masz do dyspozycji wysokiego bruneta w brudnej koszuli, w jednej ręce ma karabin z dwoma magazynkami, w drugiej pistolet. Seems Legit? A pod koniec gry do każdego tego typu killroomu dochodzi obowiązkowo gość (lub goście) walący z Bazooki z końca planszy. Nie ma to jak być podróżnikiem śmigającym po zapomnianych ruinach, obrzuconym granatami, pociskami, celownikami laserowymi, odrzutem strzelb i rakietami walącymi w nieśmiertelne skrzynki za którymi się chowamy.


 

Naprawdę Naughty Dog, widzieliście w ogóle co wypuszczacie?


 


 

Żeby było weselej nie czuć siły broni jaką mamy w rękach, ponieważ nie robi ona praktycznie żadnej krzywdy (do strzelania bumperem zamiast triggerem nie mam zamiaru nawet pić) – co tylko podkreśliła mi chwila w której dorwałem zacne RPG-7, namierzyłem gościa z mini-gunem, strzeliłem… i okazało się, że do zabicia go potrzeba jednak dwóch rakiet. DWIE RAKIETY na człowieka, który tylko idzie w naszą stronę i wypluwa naboje. Kto to testował? A spróbujcie zabić go kałachem – kilka minut latania po planszy, w poszukiwaniu magazynku macie w bonusie.


 

Sprawę na dobre pogrążają elementy stealth, choć słowo to powinno być umieszczone w dużym cudzysłowie. Sterowanie postacią która nie posiada odpowiednich manewrów (jak zabójstwo „z góry”, bieg, przykucanie, odwracanie uwagi) i rusza się dobrze tylko w momentach, w których gra zmienia się w skakanie między przepaściami, to czysty ból. Tym bardziej, że nawet jeśli staniemy w jakimś bezpiecznym miejscu ze snajperką to już po pierwszym strzale CAŁY poziom wie gdzie jesteśmy, idzie w naszą stronę i zaczyna rzucanie granatami. Bosko. Nie ma to jak dwudziestu ludzi walących zza murka do biednego archeologa, który nie umie rzucić kamyczkiem w ścianę, żeby strażnik na chwilę odwrócił wzrok.


 


 

A że nieudany stealth prowadzi do kolejnej nieudanej wymiany ognia to przestaje to być w jakikolwiek sposób zabawne. Całe tempo siada, arsenał się kończy, wybuchy nic nie robią, wybór broni jest nieciekawy, a jedyna widowiskowa akcja to rzucenie granatu* pod nogi trzem najemnikom.


 

Czy tego się chce czy nie – Uncharted należy porównywać do innych strzelanin TPP, i niestety na ich tle wypada dość niemrawo, bo więcej możliwości daje byle Army of Two, nie wspominając o Gearsach, Resident Evil 4, Max Payne czy wykozaczonym na inny poziom Vanquishu. Szkoda tego, bo przygoda jest malownicza, scenariusz całkiem fajny, a postaci dają się lubić. I wszystko to bierze w łeb gdy tylko trzeba pociągnąć za spust.


 

ERRATA: Proszę docenić, że nie byłem złośliwy. Gdybym był to napisałbym o debilnych zagadkach starożytnej cywilizacji w stylu „przypasuj nazwę ogień do zwierzaka patronującemu ogniu” i walce z ostatnim bossem, w której trzeba strzelać do glutów na ścianach bo wypił niebieską wodę.


 

*nie bez powodu w tym tekście jest tyle granatów, to hołd dla pomysłowości projektantów rozgrywki w Uncharted.


 


Jeżeli chcesz dotrzeć do większej ilości podobnych tekstów, zostać moim amigo, lub wygłosić epicki hejt - zrób to widocznie:

#na Facebookowej stronie Cascaderstwo (w kategorii zdrowie/uroda!).
#na rozrywkowym Twitterze pełnym czerstwych żartów i starych linków.

Dzięki!

 

Cascad
5 września 2013 - 15:16