European Assault do znanego i cenionego przepisu na dobrego FPS-a w klimatach II wojny światowej dodał kilka nowych, nieznanych wcześniej fanom serii przypraw. Pozostawiono wszystkie najważniejsze elementy charakteryzujące serię, ale jednocześnie wprowadzono zmiany, by grało się trochę inaczej, walki wypadały bardziej spektakularnie, a całość nie była tylko powtórką z rozrywki w nowych szatach. Dzięki temu European Assault jest smacznym kąskiem, którym warto się zainteresować.
Do Medal of Honor mam sentyment, bo rozwój serii śledzę od samego początku. Doskonale bawiłem się przy jej debiucie na PlayStation, świetnie przy sequelu, a Frontline w swoich czasach wgniótł mnie w fotel i zapewnił masę rozrywki na najwyższym poziomie. Przy Rising Sun już tak dobrze nie było, choć początek gry i akcja w Pearl Harbor na stałe wpisały się do prywatnej listy najefektowniejszych poziomów. European Assault potrzebowało zmian, tyleż delikatnych, co stanowczych, by cała gra odzyskała świeżość, a jednocześnie nie zgubiła gdzieś swoich atutów. Twórcy wprowadzili więc kompanów, którym możemy wydawać proste polecenia, zwiększyli poziomy i umieścili na nich po kilka zadań pobocznych. W efekcie w European Assault gra się inaczej, choć wciąż czuć, że to Medal of Honor.
Produkcję EA LA cechuje wysoki poziom trudności i początkowo trudno się we wszystkim połapać i grać tak, by nie ginąć co kilka kroków. Wystarczy jednak przestawić się na obecność systemu z apteczkami, wziąć poprawkę na specyficzną sztuczną inteligencję wrogów (i jej wszystkie braki) oraz zacząć korzystać z pomocy przydzielonych kompanów, by kolejne misje w Europie Zachodniej, Związku Radzieckim i Afryce zaczęły bawić, a nie frustrować. Wojenna zawierucha została oddana przez EA LA bardzo przyzwoicie, a dzięki świetnej oprawie dźwiękowej łatwo wczuć się w klimat. Na poziomach dzieje się dużo, choć oczywiście wszystko to zasługa skryptów, które najlepszy efekt robią przede wszystkim za pierwszym razem. Jeśli na kimś wrażenie zrobiło otwarcie Frontline’a to tutaj będzie wniebowzięty, bo starcia na podobną skalę zdarzają się praktycznie na każdym poziomie.
Różnorodne scenerie, zmieniające się praktycznie na każdej planszy uzbrojenie, zmyślnie zaprojektowane mapy i sporo misji pobocznych sprawiają, że każda godzina z grą wypełniona jest adrenaliną i mija szybko. Twórcy zastosowali sprytny zabieg, by zmusić graczy do szybkiego przemieszczania się po mapie, ograniczając dostępną ilość amunicji i sprawiając, że pozostawione przez zabitych wrogów magazynki znikają po pewnym czasie. To niezbyt miłe i mało realistyczne oszustwo, które jednak można wybaczyć, bo w zamian otrzymuje się wysokie tempo zabawy. Niewiele jest momentów, gdy można w spokoju przeczesać teren, sprawdzić zapasy i stan zdrowia kompanów. Czyli chyba tak, jak wygląda to na prawdziwej wojnie.
W ostatnich latach FPS-y mocno ewoluowały. W najnowszych produkcjach dzieje się dużo, a każdy kolejny rok to jeszcze bardziej spektakularne misje i postęp w dziedzinie grafiki. Mający już na karku ponad osiem lat European Assault jest dzisiaj stary i osoby spędzające godziny w najnowszych odsłonach Call of Duty czy Battlefield może odrzucać. Jeśli jednak dla kogoś grafika nie jest najważniejsza, a tęskni on za klimatami II wojny światowej to ten Medal of Honor staje się świetnym wyborem. Wydaje się, że ta odsłona stoi gdzieś pośrodku, pomiędzy dawnymi, spokojniejszymi FPS-ami, a tymi współczesnymi, w których wybuch goni wybuch, a wzrok nie nadąża za wydarzeniami na ekranie. Co summa summarum wychodzi jej naprawdę na zdrowie.