Od jakiegoś czasu posiadacze maszyn 7. i 8. generacji powstrzymują diaboliczne plany kolejnego wichrzyciela, patrząc na generowanego w hurtowych ilościach wroga przez kolimatory i wysyłając do akcji Burka czy innego Rileya. Ja natomiast dziś postanowiłem cofnąć się o kilka lat, kiedy to mieliśmy do czynienia z podobną sytuacją – Call of Duty odwiedziło równocześnie starszy sprzęt i jego następców. Wtedy też różnice pomiędzy tymi wersjami były znacznie wyraźniejsze, niż obecnie.
PECETOWE KONSOLOWEGO POCZĄTKI
Planowałem zapoznanie się z Call of Duty 3 na PlayStation 3, ale tak się złożyło, że w ręce wpadła mi wersja na poprzednika. Pamiętam, jak kilka lat temu długo nie mogłem wybaczyć Acitivision, że trzecia część omija pecety, na których seria przecież się narodziła. W zalewie obsługiwanych platform trudno na pierwszy rzut oka zauważyć brak blaszaków, choć gdy się zastanowić, ich nieobecność dziwi jeszcze bardziej, bowiem pojawił się port nawet na niezbyt kojarzoną z hardkorowym graniem… Nintendo Wii. Nie żeby stosowna konwersja nie miała powstać – prace po prostu zostały wstrzymane i generalnie od tej chwili można mówić, że Call of Duty stało się bardziej konsolową, niż pecetową sagą. W następnych odsłonach ten fakt zostanie tylko potwierdzony. Dla nadwiślańskich fanów cyklu z kraju ówcześnie zdominowanego przez komputery było to tym boleśniejsze, że w grze znalazł się polski epizod, jedyny w całej serii.
BOHATER WŚRÓD ŚWIŃ
Granie rodakiem budzi mieszane uczucia. Tutaj głównie rozchodzi się o język, jakim posługują się nasi krajanie – wiadome jest, że z przedstawicielami innych nacji będą komunikować się po angielsku (z wyraźnym akcentem, co się akurat chwali), ale dlaczego używają go też między sobą? Francuzi z Maquis jakoś potrafią rzucić coś po swojemu, niezrozumiałego dla poirytowanych tym faktem Brytyjczyków, więc dlaczego Polacy tego nie robią? Trochę śmiesznie wypadają też nazwiska i przydomki, zdradzające, że ktoś koniecznie chciał użyć naszych, niby pasujących nazw – i tak jedna z postaci nosi nazwisko… Ułan, a grywalny bohater to… „Bohater” właśnie. Na obronę scenarzystów nadmienię, że obdarzyli ich zachowaniem dość typowym dla naszego kraju, co się chwali, a ponadto przeprowadzili wywiad z polskim weteranem, sierżantem Stanem Markutem, który zamieścili w sekcji materiałów bonusowych wraz z dwoma innymi rozmowami i filmikami z gry, vademecum broni i pojazdów z II WW oraz grafik koncepcyjnych, czyli naprawdę miłych, wartościowych dodatków. Generalnie tutaj każda nacja posiada jakąś charakterystyczną cechę – Polacy wyzywają nieprzyjaciela od „świń”, Brytyjczycy dają się ponieść nerwom, Francuzi dbają o swoich ludzi, Amerykanie chyba najmocniej przeżywają wojnę, a Kanadyjczycy wychodzą z założenia, że jeśli oni nie czegoś nie wykonają, nie podoła mu już nikt.
ZESPÓŁ, NIE INDYWIDUALNOŚCI
Call of Duty 3 ewidentnie wyszło udowodnienie, że zwycięstwo Aliantów było dziełem wspólnego wysiłku. To już nie jest bowiem seria największych potyczek, które z miejsca wymieniłby każdy weteran poprzedników – tutaj wydarzeń nie cechuje taki rozmach, rzekłbym nawet, że to najbardziej „kameralna” odsłona serii. Treyarch, studio nieznane wtedy jeszcze pecetowym fanom serii, postawiło na jeden, konkretny etap II WW – Operację Overlord, czyli próbę odbicia Francji z rąk III Rzeszy. Z uwagi na ten fakt trochę przypomina filozofię Brothers in Arms, gdzie także nie żonglowano przesadnie lokacjami, skupiając się na dokładniejszym ukazaniu pewnych momentów wojny. W tym miejscu warto wspomnieć chociażby bitwę o Falaise z czy Mont Ormel (Wzgórze 262), obie z udziałem polskich żołnierzy. Sam gameplay niewiele różni się od poprzedników – to nadal mocno oskryptowana wędrówka przez liniowe korytarze, wykorzystująca znane motywy: zasadzki, brawurowe ucieczki samochodem, odbicia zakładników, wskazywanie celów artylerii czy starcie czołgów. W tej materii CoD 3 nie zaskakuje absolutnie niczym, serwując kliszę za kliszą, widzianą w cyklu przynajmniej raz – nawet tutorial przypomina „dwójkę”, a znajome odzywki Niemiaszków pozwala się poczuć niemal jak w domu. Fabularnie także nie szokuje – co prawda niekiedy da się zauważyć ciągoty w stronę brutalniejszych następców, lecz nikt jeszcze nie strzela do niewinnych ludzi bądź torturuje jeńców. Zdarzają się całkiem naturalne spięcia pomiędzy żołnierzami, przywodzące na myśl napakowany akcją film wojenny, ale to wciąż tytuł, w który bez przeszkód mogą pocinać nastolatkowie. Summa summarum moje wrażenia z singla sprowadzają się do jednego wniosku: brak naprawdę zapadających w pamięć wydarzeń i postaci. Trudno wytypować jakąś personę, symbolizującą całą serię bądź tę odsłonę – od biedy może to być major Ingram znany z poprzedników, ale mimo wszystko nie jest on indywidualnością formatu Price’a czy Reznova.
QUICK TIME EXPLOSIONS
Czasami rozgrywka nieco odbiega od tego, co widzieliśmy wcześniej na pecetach i, szczerze mówiąc, tutaj gra najjaśniej błyszczy, ukazując własną tożsamość. Podobały mi się QTE przy uzbrajaniu bomb – co prawda wtedy wydarzenia wokół jakby na chwilę przestawały dotyczyć gracza, ale własnoręczne uruchomienie zapalnika daje znacznie większą satysfakcję, niż proste pacnięcie klawisza akcji w wydaniach na blaszaki. Quick Time Events sporadycznie zaprzęgnięto także do walki wręcz, kiedy to nasz protagonista siłuje się z jakimś Niemiaszkiem – to wypada nieco gorzej, ale mimo wszystko stanowi wartą uwagi próbę urozmaicenia akcji, analogicznie jak wiosłowanie czy strzelanie z moździerza. Niestety czasem tego rodzaju przerywniki wprowadzono na siłę, jak przy mini-gierce z łomem, gdzie w każdej innej grze wystarczyłoby przestrzelić deski, zamiast szamotać się kilkadziesiąt sekund. Z kolei świetne są momenty, kiedy gracz otrzymuje wybór, którą z kilku ścieżek do celu podążyć, za kim najpierw się udać, bądź też dostaje nieco otwartego terenu i jeepa, by uwalniać jeńców (swoją drogą to armia klonów) z oddalonych od siebie budynków. Dzięki tym sekwencjom Call of Duty 3 jest w stanie pozostawić po sobie jakieś wyraźne wspomnienie, bo reszta kliszowego gameplaya niespecjalnie się wyróżnia na tle serii.
FPS W 20 FPS
W „trójce” naturalnie powraca autoheal, możliwość odrzucania granatów, „zagotowania” ich itd. (zabrakło za to kontekstowego przeskakiwania murków, również rzadkie checkpoointy bywają zmorą), lecz odsłona na PS2 pod względem technologicznym to jeden, wielki kompromis, nie mogący się równać nawet z pecetową częścią drugą, a co dopiero ze swym odpowiednikiem na ówcześnie next-genowe konsole. I tak trzeba pochwalić kilkuletni sprzęt za wygenerowanie przyzwoitej grafiki z jak zwykle w serii znakomitym dymem. Ceną za chaos na ekranie telewizora są wyraźne spadki płynności – na szczęście nie aż na tyle dokuczliwe, by uniemożliwiać rozgrywkę wspieraną dodatkowo odczuwalnym, ale też pomocnym autonamierzaniem przeciwników w trakcie używania przyrządów celowniczych – w końcu gałki DualShocka 2 nie są tytanami precyzji. Powiew lepszej jakości czuć w prerenderowanych cut-scenkach, stworzonych na nowszym, innym silniku – łatwo zauważyć przepaść dzielącą je i właściwą rozgrywkę. Za to poziomu AI nie mam zamiaru spychać na ograniczenia sprzętowe – Call of Duty nigdy nie stało sztuczną inteligencją, a szczytem wyrafinowania wirtualnych nazistów jest wściekłe szarżowanie (w przypadku żołnierzy SS) i spamowanie granatami. Niewiele mam za to do zarzucenia muzyce, stworzonej przez Joela Goldsmitha – to najlepszy element całej oprawy, pięknie wykonany i mogący się równać z dziełem Michaela Giacchino z części pierwszej. Gdyby tylko czasem jej duch nie rozmijał się z wydarzeniami na ekranie, byłoby cacy.
MULTI DLA WYBRANYCH
Call of Duty 3 powszechnie chwalono za tryb multiplayer, oferujący podział na klasy (wtedy nowość w serii) oraz pojazdy, które w serii pojawiły się już w dodatku United Offensive do części pierwszej. Trudno mi zweryfikować, jak w praktyce wyglądają zmagania do 16 graczy (24 na nowszych konsolach), bowiem nie posiadam krążka z oprogramowaniem do konfiguracji konsoli do gry przez Internet, a poza tym zakładam, że pewnie nie spotkałbym nikogo online lub pojedynczych niedobitków. W każdym razie do dyspozycji graczy oddano DM, TDM, CTF i nowy tryb War, gdzie walczono o dominację nad punktami na mapie (swoją drogą w instrukcji nie znalazła się żadna informacja na ich temat, co uznaję za minus). Zabrakło także split screena do gry lokalnej. Cóż, szału nie ma, a prawdziwa eksplozja popularności multiplayera w Call of Duty nastąpi po zmianie realiów, których seria będzie się trzymać aż do dziś. Z tego też względu przedostatni (jeśli liczyć tylko odsłony na stacjonarny sprzęt), drugowojenny CoD otrzymuje u mnie dodatkowy punkcik za nostalgię – dość się już nasłuchałem o globalnym terroryzmie w ciągu ostatnich kilku lat i to nie tylko w wydaniu Infinity Ward/Treyarch.
JEŚLI GRAĆ, TO DLA NASZYCH
Jeśli wierzyć Wikipedii, sprzedaż Call of Duty 3 na poziomie 2 mln egzemplarzy uznano za dobry wynik, a vgchartz.com podaje, że do dziś rozeszły się ponad 3 mln na wszystkie wspierane platformy. Wyobraźcie sobie teraz, że to dane dotyczące najnowszej odsłony. Już widzę te gigantyczne, krzyczące wściekłą czerwienią nagłówki: „Koniec Call of Duty!”, „Katastrofa!”, „Jak żyć?!”. Czy warto jednak sięgnąć po „trójkę”? Tak, ale w zasadzie tylko dla nostalgii, jedynego w serii, polskiego wątku i raczej na PS3 lub X360.
Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt
Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88