Nie ukrywam, że Black Flag stoi bardzo wysoko w moim rankingu najlepszych gier ubiegłego roku, toteż na Freedom Cry czekałem niecierpliwie już od pierwszych zapowiedzi. Liczyłem na to, że sięgnięcie po stosunkowo trudny temat uszlachetni nieco grę, czyniąc ją poważniejszą i „szorstką” w odbiorze. Tymczasem mimo nowego bohatera niewiele się u Asasynów zmieniło.
Zgodnie z zapowiedziami dostaliśmy możliwość pokierowania losem Adewale - dzielnego kwatermistrza Edwarda Kenwaya, późniejszego Asasyna. Ade, mimo swojego koloru skóry jest niestety bohaterem dość bladym i mało charakternym, chociaż bardzo chciałby być odbieranym inaczej. I tak na przykład, w jednej scenie honorowo (bądź idiotycznie, bo wbrew logice) ma ochotę za wszelką cenę wypełnić daną obietnicę, by w drugiej stroszyć piórka i obruszać się za drobnego słownego kuksańca. Być może przez stosunkowo krótki czas nie poznałem się wystarczająco na Adewale, ale cieszę się, że w podstawce pełnił on jedynie epizodyczną rolę.
DLC wprowadza w sferę rozgrywki parę dodatkowych usprawnień, w kilku miejscach gameplay celowo zaś zubaża. Jednym z głównych celów przyświecających bohaterowi jest walka z wiatrakami, bo tym w istocie jest skazana na porażkę potyczka z systemem niewolnictwa. Zakładając jednak, że liczy się każdy uratowany żywot, Adewale rzuca się na pomoc przy każdej okazji, w której ma szansę uszczęśliwić Czarnego kamrata. Wyzwalanie niewolników zrealizowane jest jako seria powtarzających się mini-zadań, które ograniczają się do obicia mord dozorcom z różnych okazji– w momencie trwania licytacji, transportu żywego towaru czy też pogoni za zbiegiem. Możemy również zaczaić się na okoliczną farmę i urządzając piekło (ryzykując przy tym życie niewolników), lub poprzez cichą eksterminację uratować kilkunastu niewolników na raz. Pozwoli nam to szybciej dobić do pożądanej liczby pięciuset wyzwoleń, przekraczając po kolei progi odblokowujące ulepszenia ekwipunku Adewale – tym sprawniej, że farma niedługo po wyzwoleniu zyskuje nowego właściciela i nową „załogę” czekającą na odbicie. Nawet zakładając, że mamy w głębokim poważaniu wspomniane ulepszenia, heroiczne czyny są do ukończenia gry niezbędne, ponieważ pewnych miejscach wymaga ona do odblokowania misji fabularnej określonej liczby wolno hasających towarzyszy niedoli.
I wbrew pozorom, system ten wcale nie jest tak upierdliwy na jakiego wygląda. Przede wszystkim, uwolnienie wszystkich wymaganych Murzynów trwa na tyle krótko, że w żadnym momencie nie staje się przykrą koniecznością. Nawet gdy jest temu blisko, można po prostu na jakiś czas odpuścić sobie bohaterstwo i zadbać o to, by ładownia nowego statku (ochrzczonego jako Experto Crede) była wypełniona po brzegi, a fundusze przeznaczyć na kilka z udostępnionych ulepszeń. Analogicznie, gdy znudzi się poszukiwanie metalu na pokładach wrogich okrętów, z radością zstępujemy na ląd, by pobiegać po nowym terenie miejskim – całkiem przyjemnym, ale bardzo mocno przypominającym znane z podstawki Nassau.
Niestety, mimo że sama mechanika gry wciąż pozostaje świetna, można mieć twórcom za złe dobrowolne pozbycie się jednej z największych zalet podstawki. Otóż jak się okazuje, na okręcie panuje wręcz grobowa cisza. Załoga nie zna ani jednej szanty. Można usprawiedliwić to co prawda specyfiką tej zbiorowości, ale nie uwierzę że garstka niewolników nie wykazywałaby chociaż cienia ochoty na nucenie pod nosem jednej z pieśni, które rozbrzmiewają na farmach. Niestety - odbijając niewolników często słyszymy charakterystyczne afrykańskie rytmy, ale gdy tylko zabierzemy razem z nimi swój tyłek na pokład, rozkoszować się możemy jedynie szumem morza. Bardzo szkoda.
Pewien problem miałem również z misjami wątku głównego. Te bowiem, mimo że są w zasadzie dość ciekawe, w większości przypadków oparte są na mechanizmach, które niemiłosiernie irytowały mnie w podstawce. Jeśli zatem miałeś nadzieję, że rozszerzenie do Black Flag oszczędzi Ci łażenia za niewiele znaczącymi postaciami w celu podsłuchiwania ich nudnych rozmów – nic z tego. Tak opacznie rozumiane skradanie znów jest podstawą misji i potrafi momentalnie odebrać przyjemność płynącą z poznawania historii dodatku. Trzeba przy okazji przyznać, że kilka z misji (mimo ich ułomności gameplayowych) da się zapamiętać na długo i mogłyby one świecić przykładem dla przygód samego Edwarda.
Freedom Cry jest dobrym dodatkiem, ale najlepiej smakuje gdy na grę zdecydujesz się po sporej przerwie od momentu odstawienia podstawki. Pływanie po dość ograniczonym akwenie dalej jest piekielnie satysfakcjonujące, rozbudowywanie statku przynosi frajdę, a dobrze wymierzona salwa z garłacza daje zabójczo piękne efekty. Freedom Cry jest przy okazji wyjątkowo lekkostrawny i nie męczy, mimo że 8 godzin potrzebnych do wymaksowania go nie jest przecież czasem krótkim. Niestety, mocno rażą problemy znane z Black Flag - gdyby nie upierdliwa konwencja skradankowa większości misji i mocno ugrzeczniona w gruncie rzeczy historia, byłoby niemal idealnie.
Feedback jest ważny! Jeśli uważasz, że nie straciłeś czasu czytając ten wpis, daj temu wyraz w komentarzu- chętnie poznam Twój punkt widzenia. Jeśli chcesz pogadać ze mną o grach, uderzaj na fanpejdża! Polecam - to naprawdę przekozacki fanpejdż.