Próbowałem uciec. Wielokrotnie. Z uporem. Bezskutecznie. Świat, w którym czas odmierzany jest za pomocą metronomu wystrzałów z dziewięciomilimetrowej lufy nie wypuszcza swoich obywateli tak łatwo. Brnąłem więc dalej, w coraz większe bagno, choć wydawało się, że jedyną rozsądną rzeczą do zrobienia jest zanurzyć się w szklance whisky po sam czubek ogolonej głowy. Sao Paulo, gorące, egzotyczne, rozkrzyczane głosami tysięcy durnych bogatych dzieciaków, okazało się być moim katharsis. Wjechałem do Brazylii jeszcze jako Max Payne, ale wyjechać miał ktoś zupełnie inny.
Opowiem wam moją historię, choć wielu już ją słyszało. No bo czy jestem pierwszym, głupim amerykańskim gringo, który wpakował swoje niezdarne łapska w aferę, która przerasta nie tylko jego samego, ale też każde wyobrażenie, jakie mógł o sobie kiedykolwiek mieć? A musicie wiedzieć, że jako nowojorski gliniarz przez chwilę byłem dobry i szczęśliwy. Patrząc wstecz wydaje się, że trwało to jakieś 5 sekund. Zabrali mi żonę, zabrali córkę, zabrali odznakę.
Te dwa nieco kulawe akapity to moja próba oddania hołdu temu, co w serii Max Payne zawsze było na najwyższym poziomie. Narracja w wykonaniu głównego bohatera nadal ma tą niezwykłą, filmowo-książkową jakość i wręcz ocieka solidną, mroczną, kryminalną intrygą (mimo przeprowadzki Maksa do kraju, w którym nie uświadczymy zaśnieżonych alejek). Max Payne to postać ciekawa, bardzo dobre połączenie bohatera tragicznego i kontrolującego się psychopaty, rzecz jeszcze względnie rzadko spotykana w świecie gier komputerowych. Rockstar przejął schedę po Remedy i poradził sobie znakomicie. Co prawda fabuła jako taka nie zaskakuje, ale jest dobrze poprowadzona, a dzięki ciekawym bohaterom chce się ją poznać do samego końca. Słuszną decyzją okazało się też wprowadzenie retrospekcji do czasów nowojorskich, bowiem 100% Maksa w Sao Paulo mogłoby być nieco trudniejsze do przełknięcia. Jedyny minus - brak narkotycznych wizji, które stanowiły tak miłe urozmaicenie fabuły w jedynce i dwójce.
Kontynuując wątek "minusowy" (na szczęście bardzo krótki) - pod koniec przeciwko Maksowi zostaje rzucona absurdalna ilość oponentów, co trochę niszczy klimat opowieści, na dłuższą metę nieco drażniące są agresywne filtry graficzne (które są, nawiasem mówiąc, bardzo fajne, ale w nieco mniejsze ilości), potwornie denerwujący jest Rockstar Social Club, a także fakt, że w momencie gdy usługa zrobi się "offline" grac dalej nie można. A - i dostąpiłem rzadkiego ostatnimi czasy zaszczytu dwukrotnego "program przestał działać" i wizyty na pulpicie. Ale to tyle. Reszta jest, jakby to powiedział Max, niczym kanonada wystrzałów w mroźną, sylwestrową noc. Głośna, kolorowa i bardzo na miejscu.
10 godzin zajęło mi przejście ten barwnej, wybuchowej kampanii. Przygoda liniowa, ale na tyle ekscytująca i wciągająca, że poza powyższymi niewielkimi zgrzytami, nie miałem się do czego przyczepić. Śliczna grafika, dobry motion capture, świetny soundtrack i praca aktorów, bardzo rajcujące strzelaniny z niezawodnym bullet-time'em (szczególnie podobały mi się te oskryptowane momenty, gdy czas zwalniał, bo chciał tego scenarzysta) i urozmaicenie w postaci przejażdżki łodzią czy autobusem - wszystko dopracowano z należytą dbałością o szczegóły. Szczegóły takie, jak Max trzymający w cut-scence broń, którą wcześniej zabrałem jakiemuś zbirowi. Mały detal, a cieszy.
Fanów postaci i serii przekonywać nie trzeba, a ja zastanawiam się tylko, dlaczego tak późno sięgnąłem po Maksa Payne'a 3 (wszak na wyprzedaż ten tytuł trafiał już wielokrotnie). Co prawda zarówno "jedynka", jak i The Fall of Max Payne podobały mi się minimalnie bardziej, to jednak trzeba przyznać, że Rockstarowi świetnie się chodzi w cudzych butach. I nawet nie potrzebuję już MP4 - zakończenie okazało się być wystarczająco satysfakcjonujące zarówno dla mnie, jak i dla Maksa.