Jak tam Wasze konsole nowej generacji? Moja leży pod warstwą kilkucentymetrowego kurzu. Nie kupiliście jeszcze? Mądrzy z Was ludzie. Nawet jeśli emocjonujecie się kilkoma perełkami zapowiedzianymi na ten rok, pozwalam sobie prawilnie przypomnieć, że mija właśnie okrągła dekada od złotego rocznika gier wideo. Pamiętałem, że rok 2004 był przełomowym, ale robiąc research na potrzeby tego zestawienia… dosłownie złapałem się za głowę. 10 lat minęło, a większość z wymienionych gier wciąż bezlitośnie elektryzuje.
Panie i Panowie, czapki z głów. Możecie założyć sztuczną, siwą brodę. Przed Wami wielka dziesiątka roku 2004. Czujcie się staro.
Rome: Total War
Pamiętam doskonale kilkukrotne czytanie tych samych fragmentów recenzji w CD-Action, przypominam sobie jak wyobraźnia animowała nieruchome, promocyjne zrzuty ekranowe. Niedługo później kilkadziesiąt razy rozgrywałem jedyną dostępną w wersji DEMO bitwę, jak przez mgłę widzę szarżę słoni bojowych i ośnieżone szczyty górskie.
Wreszcie w pamięci zapadł mi krótki utwór, który umilał spoglądanie na mlekiem i miodem płynące tereny niezdobytej Italii. Grając w Rome powtarzałem sobie, że lepszej strategii bitewnej zrobić się już po prostu nie da.
10 lat minęło, mogę więc w spokoju zweryfikować swój wyrok. I wiecie co? Nie wydaje mi się, żebym się wtedy pomylił.
Half Life 2
2004 rok był czasem wielkiej bitwy między dwiema zbliżającymi się wówczas wielkimi krokami tytułami, które miały być produktami przełomowymi. Jeden z nich – Doom 3, w oczach wielu nie sprostał swej własnej legendzie, nie mówiąc już o wyznaczaniu jakichkolwiek standardów, za to drugi tytuł porozstawił konkurencję po kątach. W dodatku nie tylko tę, z którą spotkał się oko w oko dziesięt lat temu. Half Life’a 2 shootery gonią w zasadzie do dziś i pod pewnymi względami wciąż dogonić nie mogą.
Gra uchodzi już za ikonę i w zasadzie ciężko wymienić elementy, które swego czasu nie stanowiły o nowej jakości. Drugi Half Life pokazał nam, jak istotną częścią rozgrywki może być zabawa z realistyczną fizyką obiektów, jak ważna jest dla immersji responsywność interfejsu, oraz to, że niemy protagonista wciąż może być w grach wideo świetnym pomysłem. A to w zasadzie początek - wtedy przecież rozpoczynała się rewolucja Steama, na którą początkowo ogromna większość kręciła nosem…
Grand Theft Auto: San Andreas
Chociaż pecetowi gracze zmuszeni byli poczekać z wizytą w Los Santos do połowy roku 2005, posiadacze konsol CJ’a poznali nieco wcześniej. Pod wieloma względami San Andreas było ucieleśnieniem idei „więcej tego samego, tyle że lepiej” – ilość dodatkowych aktywności znanych z Vice City została podwojona (tylko po to, by w „czwórce” znowu zniknąć). Sam w pewnym sensie znużyłem się grą tuż po wjeździe do wirtualnego Las Vegas, ale nigdy, przenigdy nie zapomnę przemierzania bezdroży w rytmie K-Rose. San Adreas było równie spójne i klimatyczne, jak poprzedniczka – pytanie tylko, w którym klimacie gracz czuł się lepiej.
Póki co, ostatnie GTA z tak doskonałym soundtrackiem.
Fable
Gdyby gra nie była zapowiadana jako któreś z kolei przełomowe magnum opus Petera Molyneux, a zamiast tego „wystrzeliła” znienacka, prawdopodobnie nikt nie zakwestionowałby jej pewnego miejsca wśród podium gier RPG dekady. Niestety - przez bardzo rozbujałe ambicje projektanta, gra mocno ucierpiała podczas zderzenia z rzeczywistością, a wielu graczy wciąż wypomina jej to, czym nie była, zamiast chwalić za to, czym się być okazała. Tymczasem Fable wyglądało malowniczo, a grało się w niego niezwykle przyjemnie. Jakikolwiek wpływ bohatera na świat przedstawiony miał co najwyżej charakter kosmetyczny, ale gdy już sporządziło się rachunek sumienia, wypisało w głowie wszystkie elementy, w których Fable irytowało – możliwa była niezwykle satysfakcjonująca przygoda. Po 10 latach Fable pamiętam doskonale. To chyba dobrze o nim świadczy, hm?
World of Warcraft
Dziesięć lat temu Blizzard uchodził za absolutną gwarancję jakości, nie mając na swym koncie ani jednej skazy. Czujni obserwatorzy spodziewali się po World of Warcraft świetnego MMO, ale chyba nikt w najśmielszych snach nie przypuszczał, że dziesięć lat od premiery liczba aktywnych kont wciąż przekraczać będzie niebotyczną granicę 7,5 milionów. Abonamentowy model MMO na dobre udowodnił swą rynkową zasadność, a gra zawładnęła wyobraźnią i portfelami miłośników podróży po Azeroth.
Łasych na sukces naśladowców próbujących uszczknąć nieco smakowitego tortu spotkała jednak sroga porażka. World of Warcraft to wciąż zawodnik nie do pokonania. Szacun.
Far Cry
Pierwsza gra, przy której miałem ochotę zanurzyć twarz w wirtualnej wodzie i napić się z górskiego strumyka. Również pierwsza, podczas której doświadczyłem na własnej skórze legendarnego „opadu szczęki” – i to nie jeden raz. Przepiękna grafika i doskonałe udźwiękowienie (pamiętacie misję na pordzewiałym okręcie?!) dopełniły dzieła – gatunek shooterów został raz na zawsze odczarowany. Wszyscy mieli w końcu pewność, że da się zrobić rewelacyjnie wyglądającą strzelankę w otwartym świecie.
Do gry wróciłem we wrześniu ubiegłego roku i przed jej ukończeniem powstrzymały mnie jedynie owiane złą sławą etapy, w których na dobre szaleją już zmutowane bestie. Prócz tego, grało się rewelacyjnie, a wrażenia niespodziewanej nowoczesności nie były w stanie zakłócić ekrany doczytywania, bo tych w grze… zwyczajnie nie ma! Przepięknie się zestarzała.
Painkiller
Narodowa duma i bodaj najprzyjemniejszy shooter, jaki do tej pory wyszedł z polskiej kuźni. Gęsty jak smoła klimat, wymagająca i piekielnie satysfakcjonująca rozgrywka, oraz jedne z najlepszych modeli broni w grach wideo, włączając w to opcję ich strzałów alternatywnych. Sam przeszedłem większość z gry z wirującym ostrzem i bodaj najprzyjemniejszym narzędziem mordu, jakim dane mi było wybijać czarcie pomioty – słynną już kołkownicą. Moment trafienia kołkiem doskakującego przeciwnika z późniejszą obserwacją jego lotu ku pobliskiej ścianie wciąż pozostaje nie do podrobienia.
Pazurki pokazał również Havok – zabawę we wbijanie kołków w drewniany wózek połączoną z obserwacją jego zachowania na równi pochyłej pamiętam jak dziś!
Need for Speed Underground 2
Dla wielu – gra pokolenia, utożsamiana z momentem największej zajawki na gry komputerowe, oraz Szybkich i Wściekłych w tuningowanych furach. Być może nie jest to najlepszy Need for Speed w całej, długiej historii serii, ale z pewnością ostatni, który był grą niemalże perfekcyjną. Bardzo duże miasto atakujące nasze oczy feerią neonowych barw, zmysł słuchu bombardowany paletą znanych kawałków topowych kapel, rasowe pomruki silników i świetne tryby ścigania. Gdyby tylko twórcy zdołali zaimplementować jakikolwiek, nawet najprostszy model zniszczeń…
Dzisiaj oglądam filmy z NfS:U2 z łezką w oku. 10 lat minęło odkąd mój Nissan Skyline przecinał wąskie, miejskie uliczki. Na remake rzuciłoby się setki tysięcy tkniętych nostalgią fanów. Chociaż może lepiej o tym zabójczym poczuciu prędkości po prostu pamiętać?
Prince of Persia: Warrior Within
Piaski czasu rozpoczęły nową trylogię Księcia z przytupem. Mimo dość miałkiego bohatera, dostaliśmy niezwykłą, baśniową atmosferę, magiczną warstwę audio-wizualną i oryginalny swego czasu ficzer – umiejętność cofania czasu. Ktoś jednak podjął w Ubisofcie nie do końca bezpieczną z marketingowego punktu widzenia decyzję, by klimat kolejnej odsłony… wywrócić do góry nogami. Wschodnie, zawodzące rytmy zastąpiły ciężkie gitarowe (mimo wszystko, stylizowane na arabskie) brzmienia amerykańskiego zespołu Godsmack. Książę z błękitnookiego blondynka o złotym serduszku stał się twardo stąpającym po ziemi gościem, którego charyzmy pozazdrościłby mu sam Adam Jensen. Za ostrą jak brzytwa prezencją gry, szedł również gameplay – mocno wymagający i niewybaczający błędów. Ucieczki przed Dahaką w rytmie „I Stand Alone”, a w przerwie magnetyzujące rozmowy z Kaileeną przemawiającą głosem Moniki Belucci… W pewnym sensie, Dusza Wojownika była nawet bardziej magiczna od Piasków Czasu.
The Chronicles of Riddick: Escape from Butcher Bay
Złoty rocznik gier wideo spłodził nam również produkcję, która potrafiła oprzeć się klątwie gier na licencji, niemal w stu procentach okazujących się katastrofą. Kroniki Riddicka dopięte były w zasadzie na ostatni guzik, umiejętnie łącząc ze sobą elementy typowej korytarzowej strzelanki, skradanki, a nawet (zakładając spore uproszczenie) gier RPG, czy przygodowych. Tytułowe Bucher Bay ociekało klimatem i do dziś pozostaje najsugestywniej przedstawionym, wirtualnym więzieniem. W dodatku nie oszukujmy się, ucieczka z więzienia jest jednym z tych elementów gier, które zawsze będą stały na podium cyfrowej listy „To do”!
Uff. I jak, niezły był ten 2004, nie? Przy okazji, zapraszam na satyryczno-gamingową stronę, którą od niedawna prowadzę razem z Gameplayowym kumplem - Robsonem. klik klik!