Filmu o dzielnych 300 nigdy nie kojarzyłem specjalnie z dobrym soundtrackiem. Dużo bardziej podczas oglądania skupiałem się na warstwie wizualno-artystyczno-wyrzynankowej, pozwalając muzyce przemknąć niezauważoną. Podczas oglądania najnowszego filmu z serii, zatytułowanego 300 Rise of an Empire, ścieżka dźwiękowa również jakoś mi umknęła, ale film spodobał mi się na tyle, że gdy tylko zobaczyłem ten OST na półce sklepowej, to bez wahania go sobie kupiłem. Ale czy naprawdę było warto?
Za przygotowanie muzyki do tego filmu odpowiedzialny został holenderski muzyk Tom Holkenborg, znany szerzej jako Junkie XL. Chociaż samego nazwiska nie kojarzyłem (i pewnie większość ludzi go nie zna), to znałem już, jak się okazało, część jego dzieł, na czele z przeróbką dla firmy Nike genialnego singla Elvisa Króla – A Little Less Conversation. Jednak lepiej powinni znać go aktywni gracze – to on odpowiada za szereg soundtracków do gier, takich jak Need for Speed: ProStreet, Blur, Darkspore, jest także wymieniony w napisach końcowych w takich grach jak The Sims 3 czy Fifa Street. Imponująco, prawda?
Soundtrack do 300 Rise of an Empire… zupełnie mi się nie podobał. I, tak mi się wydaje, znam tego przyczynę. Gdy robiłem research do tej recenzji i wyszło mi, że Junkie XL pracował przy grach wszystko ułożyło mi się w logiczną całość. Soundtrack do najnowszego filmu o 300 (których, swoją drogą, w tym filmie niewiele) cierpi na przypadłość charakterystyczną dla większości OST z gier – jest świetnym filmowym zapychaczem, który bardzo dobrze dopełnia obraz, ale jako autonomiczne dzieło w ogóle się nie broni i jest zwyczajnie nudne.
Pan Tom zaserwował swoim słuchaczom ponad godzinę muzyki, skupioną w 16 różnych utworach. Utworach, dodam, które są do siebie szalenie podobne, by nie powiedzieć – takie same. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie kawałki można podzielić na dwa typy: pseudo-epickie rzeczy (które są naprawdę nudne) oraz wyciskacze łez, brzmiące jak lekko upośledzeni kuzyni utworów z Gladiatora. Chociaż ich nazwy oddają to co działo się w filmie, a muzyka jest przez to pewnego rodzaju opowieścią, to zarówno History of Artemisia, Fire Battle czy Greeks on Attack są utworami naprawdę do siebie zbliżonymi, brzmiącymi w pewnych fragmentach tak samo.
W żadnym momencie płyty nie dostajemy niczego, co miałoby się wybić ponad resztę utworów. Tak jak w wyżej wspomnianym Gladiatorze było kilka kawałków, które były po prostu świetne i do których chciało się wracać i wracać (The Battle, The Might of Rome czy Barbarian Horde), tak w tym wypadku prawie wszystkie utwory są jakościowo na tym jednym miernym poziomie. Jedynie końcówka w jakikolwiek sposób ratuje sytuację, bo zarówno History of the Greeks, jak i Greeks Are Winning to rzeczy nawet przyjemne, ale są to tylko dwa utwory, na dodatek umieszczone na samym końcu – w momencie w którym człowiek już nie ma ochoty mieć z tym soundtrackiem nic wspólnego.
A jak konkretnie wyglądają kawałki do 300 Rise of an Empire? Jak już wspomniałem – można je podzielić na dwa typy. Te „epickie” inwestują w dużo bębnów (naprawdę dużo), najczęściej są bardzo szybkie, plus dodano do tego wszystkiego jeszcze więcej bębnów (może tylko takim instrumentem Junkie XL dysponował?). Drugim typem utworów są rzeczy mające na celu wyciśnięcie naszych łez. W tym wypadku Junkie XL dysponował najwyraźniej tylko chórami, których jest pełno. Nie zrozumcie mnie źle – i z bębnami, i z chórami da się wyczyniać rzeczy nieprawdopodobne (dla ambitnych – obczajcie sobie dzieła średniowiecznej kompozytorki Hildegardy z Bingen), to tylko Tom spartaczył robotę komponując wszystko na jedno kopyto, bez fantazji, polotu, pomysłu. Na dodatek płyta ta jest nagrana naprawdę miernie, co nie pomaga w jej odbiorze. Zarówno góra, jak i środek zbijają się w dziwną kakofonię dźwięków, jedynie dół nadaje się do czegokolwiek, ale inwestując w tak wiele bębnów można było się lepie postarać.
Myślałem długo czy mógłbym w tym momencie coś jeszcze na temat tego dzieła napisać – ale chyba nie mogę, a przynajmniej mi nie wypada, gdyż nie kopie się leżącego. OST do 300 Rise of an Empire to muzyka, której zdecydowanie bliżej jest do miana underscore’u niż do pełnoprawnego, żyjącego swoim życiem, tworu. Ta godzina, którą ta płyta wyrwała mi z życia, była naprawdę stracona, a szkoda, bo film akurat mi się podobał. Ale jedno muszę temu soundtrackowi oddać – przez niego nabrałem ponownie ochoty na OST z Gladiatora. I to jest chyba jego największa zasługa.
Poprzednie recenzje:
Pylo – Bellavue EP + opis firmy Naim label.
Mike Oldfield – Man on the Rocks.
Mój fanpage na FB: https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine