Pod koniec 2013 roku wybrałem się na specjalną czarnopiątkową edycję Record Store Day. Okazało się, że wszyscy niezależni sprzedawcy (czyli wszyscy, którzy nie byli Empikami czy Saturnami/MM) olali sprawę całkowicie. Ba! Jeden z pracowników pewnego sklepu nie wiedział nawet o jakiej akcji ja mówię! A to rzekomo jest profesjonalista, który otrzymuje pensje za fachową wiedzę o muzyce. Dlatego też 19.04 na „oryginalne” Record Store Day wybierałem się z obawą, że powtórzy się sytuacja z poprzedniego wypadu. Nie powtórzyła się – w krakowskim Music Cornerze znalazło się kilka ciekawych płyt, które nabyłem, i które chciałbym teraz „odpakować”.
Na początek jednak, dla nieuświadomionych, krótka notka o tym czym w ogóle jest Record Store Day. To święto niezależnych sklepów muzycznych oraz celebracja winyla jako najlepszego nośnika muzyki. Z tej okazji różne wytwórnie płytowe wydają specjalne edycje winyli. Z roku na rok liczba sklepów, firm oraz ludzi biorących udział w Record Store wzrasta niebotycznie, a specjalne wydawnictwa przygotowywane na ten dzień są co raz bardziej wymyślne. Jednak w tym roku ludzi ogarnęło prawdziwe szaleństwo – do oferty trafiały longplay’e kolorowe, świecące w ciemności, trójkątne i w formie gwiazdy, winyle limitowane, winyle nagrywane i tłoczone w dzień RSD(!) – słowem wszystko, co tylko człowiek sobie mógł wymarzyć. Na całym świecie ludzie ustawiali się w kilkugodzinnych kolejkach, w sklepach pojawiały się gwiazdy (np. Robert Trujillo z Metalliki) i wszyscy cieszyli się tym świętem wydając grube pieniądze na zakupach. W Polsce tego rozmachu, jak to w ogóle u nas, nie było – cud jednak, że w Krakowie choć jeden sklep coś przygotował. Otóż Music Corner mieszczący się na ul. Tomasza, niedaleko naszego Rynku, sprowadził kilkanaście wydawnictw, głównie pochodzących od EMI, a także zaproponował swoim klientom fajną promocję – drugi, tańszy, winyl można było dostać za 50%. Ogarnięci szałem zakupów nabyliśmy z tatą 12 rzeczy – w tym trzy, które sobie kupiłem i które bardzo chciałem mieć.
Pierwszą z nich jest singiel grupy Fleetwood Mac z 1971 roku. Zawiera on dwie piosenki – Dragon Fly na stronie A oraz The Purple Dancer na stronie B. Singiel ten był pierwszym singlem grupy wydanym po odejściu Petera Greena oraz debiutanckim wydawnictwem FM z Christine McVie i nigdy nie został wydany jako 7-calowa płyta. Co ważne – płyta ta jest niebieska i na żywo wygląda naprawdę fenomenalnie.
Drugim zakupem jakiego dokonałem jest debiutancki album Deep Pruple – Shades of Deep Pruple. Winyl ten został wydany w wersji mono, czyli dokładnie tak jak w roku 1968, a także został audiofilską zremasterowany i wytłoczony na ciężkim 180-gramowym winylu. By całość była jeszcze bardziej czaderska EMI postanowiło wytłoczyć ten album na (na pewno nikt się nie spodziewał) fioletowym winylu! Chociaż sama płyta wygląda bardzo fajnie, to czasami odnoszę wrażenie, że bardziej kolekcjonerskie i niedostępne są winyle Purpli, które są po prostu czarne. Dlatego też miałem nawet cichą nadzieję na zwykły, czarno-smolisty, kolor. Pomijając tę niedogodność winyl bardzo mnie ucieszył – jest porządnie wykonany, ciężki, piękny i zawiera debiutancki materiał świetnej grupy – czego chcieć więcej?
Ostatnim winylem, który zabrałem z Music Cornera ze sobą do domu jest wznowienie koncertowego albumu geniusza-Hendrixa Live at Monterey. Został on wydany, ponownie, na 180-gramowym winylu (czarnym – nie sądziłem, że to powiem, ale nareszcie!), każdy egzemplarz jest numerowany i posiada kartkę w formacie kartonika na winyle z esejem Mitcha Mitchela z 2007 roku. Tak jak wszystko co Hendrixa, tak i ten album jest nagrany koszmarnie, jakby wszyscy (i pewnie tak było), którzy byli odpowiedzialni za dźwięk, od inżyniera dźwiękowego po sprzątacza, byli najarani i nawaleni. Zupełnie nie przeszkadza to cieszyć się tym albumem i tym występem – Hendrix naprawdę był geniuszem gitary, a jego niektóre utwory po prostu miażdżą.
U mnie zakupów już tyle. Mój tata dokonał jeszcze dziewięciu i z każdej płyty jest bardzo zadowolony. Pośród jego nabytków można znaleźć kolorowy winyl od Doorsów, żółty od Yardbirds, podwójny, świetnie wydany album REM MTV Unplugged czy winyl od Joy Division. To jednak nie koniec naszych zakupów i aktywności kręcących się wokół RSD. Po pierwsze bardzo polecam filmik, który możecie obejrzeć tutaj. Na tym filmiku jakiś totalny maniak winyli, Chris Brown, przez 55 minut pokazuje rzeczy, które znalazły się w sklepach z okazji RSD – pasja, talent do opowiadania i ogromna wiedza tego Pana mnie zmiotły, a pomysłowość na niektóre wydawnictwa zmiotła mnie ponownie. 19.04 zakupiliśmy również razem książkę Dust&Grooves: Adventures in Record Collecting – The Book. Jak wskazuje sama nazwa książka opowiada o kolekcjonowaniu płyt – jak tego nie kochać? Dzieło to można nabyć w dwóch edycjach – zwykłej za 66$ oraz limitowaną za 170$. Szkoda, że przy cenie nie podali również ceny przesyłki do Polski (50$, w dodatku książek nie można łączyć i z nie wiadomo jakich powodów muszą iść osobno), ale i tak z wielką niecierpliwością czekam na tę książkę.
RSD 2014 był bardzo udanym dniem. Chociaż patrząc na zdjęcia z całego świata czasami było mi żal, że mnie tam nie było, to w ogólnym rozrachunku jestem niezwykle zadowolony – wyszedłem bogatszy o trzy świetne winyle, oglądnąłem filmik nagrany przez człowieka genialnego i inspirującego oraz zamówiłem sobie książkę o kolekcjonowaniu płyt. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że za rok Record Store Day 2015 w Polsce będzie jeszcze lepszy i jeszcze większy, a póki co cieszę się tym co jest.
Poprzedni unboxing oraz poprzednie Słowo na niedzielę:
Unboxing pudła The Alan Parsons Project – The Complete Studio Collection.
Wpis poświęcony Jackowi Kaczmarskiemu.
PS. Życzę wszystkim wesołych, dobrych, miłych i fajnie spędzonych Świąt. Wypoczywajcie dobrze!