N-Gage dodatków - recenzja DLC Clash in the Clouds do BioShocka Infinite - guy_fawkes - 22 kwietnia 2014

N-Gage dodatków - recenzja DLC Clash in the Clouds do BioShocka Infinite

Wyobraźcie sobie, że jakiś producent wybiera najsłabsze ogniwo swojego wyrobu i wokół niego tworzy kolejny – jak to było chociażby z eksperymentalnym konsolofonem Nokia N-Gage i Symbianem S60 1st Edition. Ograniczenia systemu stały m.in. za dziwnymi proporcjami wyświetlacza i problematycznym działaniem gier, które jakoś musiały dzielić się ściśle limitowanymi zasobami z resztą aplikacji, służących urządzeniu do normalnej pracy w charakterze sprzętu do komunikacji. Dlaczego o tym wspominam? Bo Clash in the Clouds (w polskiej wersji Starcie w Chmurach) – pierwsze poważniejsze DLC do BioShocka Infinite – to właśnie taki N-Gage dodatków.

WIGORY BEZ WIGORU
W gruncie rzeczy chwalone za fabułę i design ostatnie dzieło nieistniejącego już Irrational Games kulało w jednym aspekcie, dość istotnym z uwagi na specyfikę całej produkcji – walce. Wigory miały być plazmidami Columbii, a w praktyce okazały się być zaimplementowane na zasadzie „przecież to BioShock, więc powinny się tu znaleźć”. Pomimo tego, że paliwo do ich działania, czyli sole, walały się wszędzie, a same moce kreowano na powszechne i naturalne w podniebnej metropolii, korzystał z nich mało który przeciwnik. Także mechanice strzelania dało się sporo zarzucić, gdyż nie rozwinęła się ani na jotę od czasu pierwszej wizyty w Rapture. Co więc skłoniło Kena Levine’a i spółkę, by to właśnie walkę – element towarzyszący emocjom i wrażeniom artystycznym – uczynić motorem napędowym DLC? Być może to łabędzi śpiew multiplayera, który pojawił się w serii na chwilę, w „dwójce”, kiedy to zaoferowano graczom możliwość radosnej, wspólnej wyżynki tutejszym arsenałem.

Już po pierwszych minutach wiedziałem, że muszę szybko ukręcić łeb sprawie i zająć się czymś poważniejszym

ROZWÓJ JEST… I GO NIE MA
Clash in the Clouds
to nic innego, jak horda na jednej z czterech map: dajemy odpór kolejnym, coraz mocniejszym/liczniejszym falom przeciwników, po drodze zwiększając możliwości Bookera na kilka sposobów. Po pierwsze – wydając zarobione pieniążki. Srebrne orły umożliwiają upgrade’y broni i wigorów, więc lepiej nie trzymać ich pod materacem, a pozwolić procentować w akcji. Po drugie – otrzymując co rundę (ale tylko za pierwszym razem, gdy do danej się dochrapiemy) naprzemiennie  infuzję (do rozbudowy paska zdrowia, tarczy czy soli) i element garderoby zapewniający konkretne bonusy, np. odzyskanie kawałka paska życia po zabiciu wroga, będąc o krok od wyzionięcia ducha. Co najlepsze, wszystkie ulepszenia są stałe – nie tracimy ich po przegranej, więc klucz do przeistoczenia protagonisty w terminatora tkwi przede wszystkim w determinacji. Pukawek czy amunicji do nich nie trzeba kupować, jak choćby w Zombie Mode w Call of Duty, bo tutaj mamy szwedzki stół i przebieramy w żelastwie, jak w ulęgałkach. Ograniczenie przenoszonego żelastwa do dwóch sztuk w Infinite tutaj aż tak nie przeszkadza, bo po mapach też walają się pukawki, ewentualnie może je przywołać z wyrw (także w formie np. automatycznych wieżyczek) towarzysząca naturalnie graczowi Elizabeth. W krytycznych sytuacjach dziewczę poratuje także znalezionymi zasobami – a to apteczką, a to solą czy pestkami.

Mapki ładne, ale aż proszą się o coś głębszego

STARE-NOWE
Cztery rzekomo „brand-new” mapy recyklują lokacje znane z podstawowej gry. Różnią się wielkością, stopniem rozbudowania i porą dnia, a także możliwymi do przywołania pomocami z wyrw. Te akurat, podobnie jak obecność wstęg, niejednokrotnie zmieniają się w zależności od fali, co sensownie wymusza stosowanie różnych taktyk. Moim osobistym faworytem pozostaje niewielki Statek „Żarliwość” umiejscowiony przy zakładach Finka i skąpana w słonecznym blasku Kopuła Kruka, której idylliczna atmosfera silnie kontrastuje z rzezią, jaka się tam dokonuje, choć z drugiej strony Teatr Księcia i Cymbała oraz Salon Gier w Emporium imponują mrocznym klimatem oraz rozległością. Ażeby jednak wbić osiągnięcia za sprostanie wszystkim falom trzeba się zdrowo napocić – poziom trudności wyraźnie podbito w okolice odblokowywanego w pełnej grze hardkorowego Trybu 1999. Zginąć diabelnie łatwo, warto zatem wykupować sobie dodatkowe życia oraz ulepszać sprzęt i wigory, bowiem poza Elizabeth to jedyna pomoc dla gracza – nie pomyślano o żadnym co-opie, a świadomość istnienia innych Bookerów podtrzymują tylko rankingi. Dodatkowo i tak już wysokie progi podbijają opcjonalne Wyzwania Niebieskiej Wstążki, nakazujące rozprawić się z falą w określony sposób (np. konkretną bronią, atakując tylko ze wstęgi itp.) w zamian za premię finansową.

"Jak wyrwać Patriotę dla opornych"

MUZEUM OCZYWISTOŚCI
Nie to jednak zatrzymało mnie na kilka godzin w tym DLC, a muzeum wypełnione eksponatami do odblokowania. Liczyłem na mnóstwo frapujących materiałów z produkcji, zdradzających szczegóły prac i ewolucji koncepcji całego BioShocka Infinite, a dostałem garść grafik, modeli postaci (nawet pierwotny wygląd Elizabeth czy Złotej Rączki to żaden rarytas dla każdego, kto śledził proces produkcji), kilka piosenek w aranżacji z lat 20. poprzedniego stulecia i naręcze filmików w kinetoskopach, z czego jedna połowa dotyczyła developingu (średnio ciekawe, np. krótka scenka prezentująca nagrywanie ścieżki dialogowej), a druga to ochłapy z samej gry. Weźmy takie video o Handy Manie, które wygląda mniej więcej tak: „oto bardzo chory człowiek – daliśmy mu nowe, sztuczne ciało – teraz wymiata”. Też mi exclusivy, normalnie prawie wszedłem do głowy Kena Levine’a. Prawie. To już lepiej znaleźć celowo kiepsko ukrytą wyrwę prowadzącą do pracowni Rosalindy Lutece oraz posłuchać jej osobistego dziennika.

Kadr z super-hiper-mega ekskluzywnego video

KOŃ NIE TAKI DAROWANY
Nadwiślańscy gracze byli w o tyle dobrej sytuacji, że dostali Season Pass w prezencie z grą jako rekompensatę za rzekomy brak spolszczenia. Tym samym w kieszeni zostało kilka euro i możliwość darmowego wzięcia udziału w Starciu w Chmurach. Czy warto? Nieszczególnie, bo fani zawiłej historii i mindfucków nie znajdą tu niczego interesującego. To DLC idealne dla miłośników czystej, nieskrępowanej rozwałki, ale pytanie, czy tacy w ogóle rozpatrywali BioShocka Infinite jako coś dla siebie…?

Trailer Starcia w Chmurach / https://www.youtube.com/user/IrrationalGames

Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt

Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88

guy_fawkes
22 kwietnia 2014 - 15:59