Temat Tygodnia to nowy cykl felietonów, w którym autorzy na różny sposób nawiązują do danej tematyki, operując na własnej wiedzy i doświadczeniach, dzieląc się tym, co lubią i znają. W ramach pierwszego takiego tygodnia tematycznego skupiamy się na „Mieście i architekturze”.
Pierwsze chwile w nieznanym świecie nowej gry często są magiczne i najbardziej zapadają w pamięć. Wrażenie jest tym większe, im ciekawsze jest miejsce rozpoczęcia nowej, niezwykłej przygody. Pełne uliczek, placów i charakterystycznych budowli metropolie, zamieszkiwane przez dziesiątki ludzi i przedstawicieli innych ras, w roli punktu startowego sprawdzają się znakomicie, zachwycając monumentalnością i onieśmielając gracza. W ostatnich latach doskonale mogli przekonać się o tym miłośnicy jRPG-ów.
Pierwsze kroki w nowym świecie zawsze są niepewne. Dopiero poznaje się sterowanie i głównego bohatera, uczy się zasad panujących w danym uniwersum. Niski poziom doświadczenia zarówno wirtualnego herosa, jak i dzierżącego pada gracza, zmusza do ostrożności i czujności. Z tą początkową nieporadnością łatwiej poradzić sobie, gdy zaczyna się w odludnym miejscu, gdzie droga jest jedna, a towarzyszy kilku. Zupełnie inaczej wygląda to, gdy przygoda zaczyna się w wielkiej metropolii, gdzie możliwości i NPC-ów jest nieporównywalnie więcej, a całość tętni wirtualnym życiem.
Rozpoczęcie Final Fantasy VII zna dzisiaj zdecydowana większość graczy. Potężne, industrialne miasto Midgar zapisało się na stałe w historii jako jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc akcji. Podzielona na sektory metropolia, z majestatycznie górującą nad całością siedzibą korporacji Shin-Ra i zapewniającymi energię reaktorami na obrzeżach, łatwo zapada w pamięć i robi niesamowite wrażenie po rozpoczęciu zabawy. Wizyta z grupą Avalanche w jednym z reaktorów i późniejsze poruszanie się po slumsach, gdzie ludzie starają się jakoś żyć w brudzie, nieładzie i ubóstwie, robiły kolosalne wrażenie w 1997 roku i do dzisiaj potrafią wywołać emocje. A Midgar to przecież miejsce, w którym spędza się tylko niewielką część gry, to ledwie początek fantastycznej przygody, która w wielu kręgach jest uważana za kultową.
Balamb Garden z Final Fantasy VIII może takiego wrażenia już nie robi, ale znakomicie sprawdza się jako miejsce rozpoczęcia długiej wyprawy Squalla Leonharta i jego kompanów. Akademia nie jest może miastem sensu stricto, ale bardzo mocno przypomina dużą, tętniącą życiem metropolię. Kilka poziomów, mnóstwo korytarzy, dziesiątki poruszających się pomiędzy klasami uczniów. Wiele miejsc do zwiedzenia, wiele osób do poznania, wiele atrakcji i wydarzeń czekających na grającego. Pierwsze kroki po campusie tej niesamowitej uczelni wojskowej potrafią onieśmielić, nawet przytłoczyć.
Jest coś magicznego w takim starcie przygody. Ilość dróg i możliwości potrafi wywołać poczucie zagubienia, ale z drugiej strony rozbudzić też potrzebę eksploracji, odkrywania sekretów sporej miejscówki. Często ta początkowa chęć dokładnego zbadania każdego zakamarka sprawia, że właśnie w tej otwierającej grę lokalizacji spędza się najwięcej czasu, wykazując największe zainteresowanie architekturą i szczegółami, próbując wszystkiego dotknąć i z każdym porozmawiać. Później odwiedzane miasta, wsie, krypty czy jaskinie rzadko kiedy potrafią tak bardzo wciągnąć, zabrać tak dużo czasu. Obycie z danym tytułem robi swoje, gdzieś już ulatuje ta magia tajemniczości, nowa zabawka przestaje sprawiać taką radość. Eksploracja i odkrywanie sekretów nowych obszarów schodzi często na dalszy plan, ustępując miejsca chęci poznania fabuły i doprowadzenia danej historii do szczęśliwego zakończenia.
Sam przekonałem się o tym kilkanaście dni temu, rozpoczynając przygodę w kolejnym jRPG-u mistrzów ze Squaresoftu, Kingdom Hearts. Traverse Town nie jest może ogromne, ale i tak zwiedzając trzy sektory „straciłem” tam ze dwie godziny czasu. Żaden z kolejnych światów nie pochłonął tylu minut i nie zachęcił mnie do tak dokładnego zwiedzania, dając przy tym tak wiele przyjemności z eksploracji. Dzisiaj mogę już założyć, że kiedyś wspominając przygody Sory, Donalda i Goofy’ego będę w pierwszej kolejności wracał do Traverse Town, a nie światów Tarzana czy Aladyna. Tak samo jak dzisiaj kojarzę Dragon Quest VIII czy kolejne odsłony serii Final Fantasy z Farebury, Midgar czy Alexandrią, miastami, w których zaczynałem wielkie, wspaniałe przygody. Magia wielkich miast w jRPG-ach jest niepodważalna, a najbardziej czuć ją właśnie, gdy w jednym z nich zaczyna się kolejną wspaniałą przygodę.
<<< Poprzedni artykuł Następny artykuł>>>
Koniecznie sprawdźcie inne materiały na temat Miasta i architektury w ramach Tematu tygodnia, m.in. materiał Dateusza o osadach krasnoludów w różnych uniwersach i tekst dartha16 o spojrzeniu King Crimson na temat wielkich miast.