Recenzja gry Mafia: The City of Lost Heaven - najlepszej gry w jaką grałem - barth89 - 1 maja 2014

Recenzja gry Mafia: The City of Lost Heaven - najlepszej gry, w jaką grałem

barth89 ocenia: Mafia: The City of Lost Heaven
100

Odnoszę wrażenie, że żyjemy teraz w czasach, gdy gry komputerowe ocenia się przede wszystkim miarą, nazwijmy to, technologiczną. Liczą się przede wszystkim nowe ficzery, oprawa graficzna i artystyczna oraz zawartość. Fabuła jest ważna, jednak nie na tyle, by przesądzała o ostatecznym sukcesie bądź nie danej produkcji. Dacie wiarę, że ponad dziesięć lat temu powstała gra, której zawartości merytorycznej pozazdrościłaby nie jedna współczesna produkcja, której fabuła, moim zdaniem, bije wszystko, co do tej pory w dziedzinie elektronicznej rozrywki powstało i której grafika nawet w dzisiejszych czasach nie odstrasza? A czy podejrzewalibyście siebie o wzruszenie wywołane zakończeniem opowiedzianej w grze historii? Taka jest Mafia: The City of Lost Heaven. To najlepsza gra, w jaką grałem.

Mafia swoje lata ma, to fakt. Na pewno słyszeliście o tej produkcji wiele pozytywów. Ale czy graliście? Jeśli mieliście okazję poznać historię Tommy'ego Angelo krótko po premierze gry (jak ja), zazdroszczę wam. Jeśli w Mafię graliście góra kilka lat temu - trochę szkoda, że nie patrzyliście na Mafię, jak na świeżynkę. Natomiast jeżeli jeszcze nie graliście w produkcję studia Illusion Softworks (dziś 2K Czech) - z całego serca zazdroszczę wam, że wciąż macie okazję poznać tę wspaniałą historię. Dlaczego zaczynam recenzję od, w pewnym sensie, podsumowania? Ponieważ już na samym początku chcę postawić was przed faktem dokonanym: Mafia to jedna z najlepszych rzeczy stworzonych przez deweloperów ze studia tworzącego gry komputerowe i zdecydowanie najlepsza gra, w jaką kiedykolwiek grałem. Ba, podejrzewam, że w lepszą już nie zagram. Ale od początku...

Tytuł zdradza wiele. W Mafii przenosimy się do Ameryki lat '30. To czasy, które dziś nazywamy "noir" i które jednoznacznie kojarzą się z eleganckimi garniturami, wypełnionych dymem z cygar klubów jazzowych, whisky i białymi podkoszulkami, lakierowanymi meblami z ciemnego drewna, krążącymi po ulicach samochodami pokroju Forda T, zaczesanymi na bok włosami, wodą kolońską i... mafią. Głównym bohaterem The City of Lost Heaven jest niejaki Tommy, taksówkarz, którego życie diametralnie zmieniło się w ciągu kilku minut. Przekrój fabuły prezentuje się następująco: Tommy Angelo pomaga gangsterom uciec przed ścigającymi ich zakapiorami z wrogiej rodziny, gangsterzy, w ramach podziękowania, oferują mu 'pracę' w szeregach rodziny Don Salieriego, ten, widząc w nowej 'pracy' szansę na lepsze jutro, długo się nie zastanawia i ślubuje Donowi dozgonną wierność, a przez kolejne lata (kilkanaście-kilkadziesiąt godzin rozgrywki) wspina się po szczeblach gangsterskiej kariery. Wydawałoby się, że historia jest dość oklepana, jednak jeśli porównać fabułę produkcji studia Illusion Softworks z fabułą "Ojca chrzestnego" czy "Chłopców z ferajny", Mafia: The City of Lost Heaven znalazłaby się pomiedzy oboma filmami. Tak świetna jest to gra. No i zakończenie [spoiler] wyciska z nas łzy...

Siła Mafii tkwi nie tylko w fabule, ale i w konstrukcji samych misji. O najlepszych momentach z Mafii rozpisałem się już w jednym z wpisów z serii Wtosięgrało, więc nie będę się powtarzać, ale zdecydowanie każda z współczesnych produkcji nie ma choćby w połowie tak zróżnicowanych zadań, jak gra czeskiego studia. Strukturę misji można podzielić na trzy części: wstęp, misję właściwą i zakończenie. O ile wstęp (odebranie od, przeważnie, Dona instrukcji i ścieżka zdrowia: otrzymujemy od Vincenzo odpowiednią dla danego zadania broń, a później Ralph 'wręcza nam kluczyki' do nowego auta) i zakończenie (przeważnie: ucieczka/zguebienie pościgu/dotarcie do celu na czas) są do siebie zbliżone, o tyle każde zadanie jest już inne, a poszczególne misje łączy tylko nieprzewidywalność. No i poziom trudności gry zmusza nas do czujności i, nierzadko, myślenia. Do kilku misji musiałem podchodzić po kilkanaście razy, do jednej bodajże kilkadziesiąt. Najważniejsze jest jednak to, że mimo wysokiego poziomu trudności chcemy za wszelką cenę wykonać daną misję, bo chcemy poznać dalszy ciąg opowieści.

Coś o oprawie audiowizualnej? Audio: to majstersztyk. Główny motyw jest dla mnie równie kultowy, co main theme "Ojca chrzestnego", a podróż przez miasto umilają nam budujące klimat jazzowe, swingowe i bluesowe kawałki z tamtego (czyt. lat '30) okresu. Wizualnie: Mafia swoją oprawą graficzną nie odstrasza nawet dziś, ale w 2002 roku był to swoisty benchmark. Tekstury

były bardzo dopracowane, ale prawdziwy opad szczeny wywoływał dym z papierosów (oraz inne efekty cząsteczkowe) i odbicia na karoserii aut. Zresztą Czechom należą się też brawa za wiernie odwzorowane (choć nazwane już nie tak wiernie) modele aut i świetnie zaprojektowane miasto: diamteralnie różniące się od siebie dzielnice oraz przepiękne i dość rozległe tereny pozamiejskie. Muszę jednak przyznać, że w samym mieście do roboty jest niewiele, jeśli zestawić Mafię z Grand Theft Auto III. Na szczęście twórcy przygotowali coś ekstra: jazdę ekstremalną. To zestaw zwariowanych misji, który odblokowywał się po przejściu głównego wątku fabularnego i który dziś pełniłby zapewne rolę płatnego DLC. Misji w jeździe ekrtremalnej było całkiem sporo i dzięki niej Mafia z gry trudnej stawała się bardzo trudną. Miło jednak, że Illusion Softworks pomyślało o takim endgame content.

Mafia: The City of Lost Heaven to gra legendarna, którą da się dziś kupić za grosze. Jeśli jeszcze nie poznaliście historii Tommy'ego Angelo, to może zamiast na siłę kupować jedną z nowszych, wtórnych produkcji, pokusicie się o starszą, ale o niebo lepszą od nowych gier, Mafię? Ja chyba w najbliższym czasie znów przejdę Mafię. Szósty raz. I po raz szósty będę się bawił wyśmienicie. Mafia to nie gra, to dzieło sztuki elektronicznej rozrywki.

<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>

barth89
1 maja 2014 - 10:14