22 Jump Street - recenzja sequela który ma +1 do wszystkiego - fsm - 8 czerwca 2014

22 Jump Street - recenzja sequela, który ma +1 do wszystkiego

Jeśli miałbym oceniać 22 Jump Street po ostatnim wrażeniu wyniesionym z kinowej sali, to jest to wyśmienita, bardzo zabawna kontynuacja. Ostatnie sceny są absolutnie perfekcyjnym podsumowaniem całości. Jeśli zaś oceniać 22 Jump Street jako całokształt, to nadal jest to bardzo zabawna kontynuacja, godnie wypełniająca buty zostawione przez "jedynkę" dwa lata temu. Jenko i Schmidt są znowu na tropie. Przygotujcie przepony!

Pamiętacie 21 Jump Street? Jonah Hill i Channing Tatum zostali policyjnymi partnerami, którzy trafili do liceum i jako udawani nastolatkowie mieli rozpracować dilerski łańcuch zagrażający życiu uczniów. Udało się. Ich sympatyczny kapitan od razu zapowiedział, że teraz chłopaki pójdą do koledżu. 22 Jump Street zabiera naszych bohaterów dokładnie tam. Po udanej tajnej akcji panowie nieco narozrabiali, ale jadąc na sławie i uznaniu dostali przydział: trafiają na uczelnię MC state, gdzie panoszy się groźny narkotyk WHY-PHY. Zadanie: znaleźć i zamknąć dostawcę. Sytuacja nowa, ale tak naprawdę taka sama, więc i zasady obowiązują takie same.

To, co nowy odcinek Jump Street robi doskonale, jest bycie samoświadomym filmem. Twórcy dokładnie wiedzą, czym jest ich produkcja: to sequel nikomu niepotrzebnego remake'u, który znienacka okazał się być uznanym przez widzów i krytyków hitem. 22 Jump Street odnosi się samo do siebie w sposób lekki, zabawny i inteligentny, a oglądacz (ja) to docenia. Przy okazji będzie teraz bardzo trudno zrobić kolejny odcinek serii, więc szansa na zmazanie tego bardzo dobrego wrażenia jest niewielka (i bardzo dobrze).

Mimo tego, że tym razem scenariusz został stworzony aż przez trzech panów (21JS miał jednego autora tekstu, Michaela Bacalla, ale zarysy historii obu części powstały na bazie pomysłów Jonah Hilla i Bacalla), to nic się nigdzie nie rozłazi, tempo jest zacne, a dobrych tekstów i absurdalnych żartów sytuacyjnych jest cała masa. Nie przeszkadza nawet fakt, że fabuła momentami skręca w bardzo banalne rejony (wszak duet Schmidt-Jenko jest trochę jak pełen uczucia związek w komedii romantycznej), bo robi to w bardzo zabawny i wdzięczny sposób. Dla wielu plusem będzie też zero kloacznego humoru, który potrafi czasem nadszarpnąć obraz dobrej komedii.

Od strony aktorskiej zarzucić nie można nikomu niczego - Hill jest w swoim żywiole, a Tatum ponownie pokazuje, że jest dużo lepszym aktorem komediowym, niż dramatycznym. Ice Cube jako wredny kapitan ma więcej do zagrania, niż poprzednio, są gościnne występy przeróżnej maści, żal jedynie niewykorzystanego Petera Stormare'a jako głównego złego. 22 Jump Street chodzi jak dobrze naoliwiona maszyna do rozbawiania. Miłośnicy pierwszego filmu będą bardzo zadowoleni, bowiem jest to sequel minimalnie tylko gorszy od pierwowzoru. Chris Miller i Phil Lord - zapamiętajcie te nazwiska. Reżyserski team stojący za obiema częściami Jump Street do tej pory nie popełnił jeszcze żadnego błędu (w ich portfolio znajdują się jeszcze świetne animacje: Klopsiki i inne zjawiska pogodowe oraz LEGO Przygoda), a są ostatnimi czasy tak zajęci, że naprawdę muszą mieć w sobie jakiś pierwiastek komediowego geniuszu. Świetna robota!

22 Jump Street wchodzi do kin za tydzień, ale ja oczywiście musiałem pójść na pokaz przedpremierowy. Nie przestraszcie się piątku 13-go i dajcie zarobić zdolnym ludziom. Warto.

fsm
8 czerwca 2014 - 23:40