Jedną z fajniejszych rzeczy wprowadzonych do gier w siódmej generacji konsol jest odważne łączenie gatunków gier wideo. Elementy RPG pojawiły się na dobre w większości tytułów nastawionych na akcję, z pierwszoosobowymi strzelaninami włącznie. Mieliśmy prawdziwy wysyp dobrych sandboksów. Wreszcie, Borderlands pokazało, że w udany sposób można połączyć ideę hack’n slasha z tradycyjną pierwszoosobową strzelaniną. Destiny jest rozwinięciem tej idei, oferując pierwszorzędne strzelanie z feelingiem hack’n slash i elementami RPG. Mamy tu jednak także duże miasto będące hubem dla graczy, system PvP, ulepszanie ekwipunku i inne elementy, które mocno kojarzą się z gatunkiem MMORPG. Wszystko to wydawało mi się połączone bardzo umiejętnie, wyciągając z każdego z elementów najlepsze aspekty.
Seria Halo zyskała przez lata miliony wiernych fanów i muszę przyznać, że jest to popularność zasłużona. Świetnie zbalansowana i urozmaicona rozgrywka, dramatyczna muzyka, fantastyczny feeling podczas rozgrywki w trybach sieciowych – wszystko to przyciągało mnie mocno do tej marki. Niestety znacznie silniej odrzucał mnie od niej design przeciwników, pancerzy bohaterów i niektórych rodzajów broni. Oczywiście jest to kwestia gustu (jednym podoba się Star Wars a innym Star Trek) jednak krasnale strzelające kolorowymi laserami totalnie zabijały mi klimat i nie pozwalały wczuć się w dramatyzm toczonej w kosmosie walki. Co gorsza, poprzez charakterystyczny hełm „z daszkiem”, ikoniczny bohater serii, czyli Master Chief, wyglądał dla mnie zawsze tak, jakby świeżo zsiadł z motocykla lub skutera. I daleko mu w moich oczach choćby do stylu, w jakim nosi się komandor Shepard.
W Destiny mamy jednak do czynienia z designem, który od razu mnie kupił. Klasyczne SF, postapokalipsa i lekki retrofuturyzm (statki kosmiczne przypominają te z Gwiezdnych Wojen) tworzą wybuchową mieszankę. W trakcie testowania alfy i bety nie trafiłem praktycznie na żaden element pancerza, który wydałby mi się kiczowaty. Z tyłu głowy budziły mi się natomiast lekkie, bardzo pozytywne skojarzenia z uniwersami Warzone’a i Warhammera 40 000. Pod względem wizualnym nowa produkcja Bungie totalnie mnie więc kupiła. I nie zrozumcie mnie źle – oprawa ma dla mnie drugorzędne znaczenie i potrafię zachwycać się 8-bitową stylistyką. Niemniej jednak najważniejszy jest po prostu dla mnie klimat i m.in. dlatego tak bardzo uwielbiam serie Bioshock czy Mass Effect.
Gry kooperacyjne to fantastyczna rzecz, jednak nie zawsze mamy czas i możliwość by zgrać się ze znajomymi na wspólne przechodzenie kampanii. Okazuje się wówczas, że samotne granie w takie tytuły potrafi być przygnębiające, lub po prostu nudne, ze względu na to jak skonstruowana jest rozgrywka. W Destiny nie ma jednak tego problemu. Podzielenie kampanii na misje, które można rozpocząć w dowolnym momencie to świetny pomysł, zwłaszcza że na wolne miejsca dobierani są losowi gracze. Interakcje pomiędzy graczami mogą zachodzić także w mieście, więc tak jak w grach MMO można tam sobie zorganizować grupę do wspólnego grania.
Wiecie czego od początku najbardziej brakowało mi w serii Borderlands? Możliwości przetestowania swojej broni, rozkładu talentów i umiejętności na innych graczach. Oczywiście możemy wyzwać na pojedynek kogoś, z kim aktualnie gramy w kooperacji, jednak na tym przyjemność się kończy. Destiny czerpie natomiast garściami z multiplayerowej spuścizny Halo oferując tryby PvP, w których poziomy postaci są do siebie skalowane. Liczy się w nich więc przede wszystkim skill samego gracza, znajomość mapy oraz odpowiedni dobór wyposażenia. W becie testowałem wprawdzie jedynie tryb oparty na przejmowaniu punktów na mapie, jednak pomimo powtarzalności, rozgrywka nie znudziła mi się nawet po wielu godzinach meczy. To kolejny plus dla studia Bungie, które zadbało o to by na niektórych mapach były dostępne pojazdy, czy wieżyczki za których sterami mogą zasiąść gracze. Na plus należy zaliczyć także fakt, że umiejętności bohatera, które sprawdzają się w kampanii opartej na walce z przeciwnikami sterowanymi przez komputer, zdają egzamin również przeciwko innym graczom. Wszystko zostało więc odpowiednio przemyślane.
Destiny zapowiada się na tytuł, który będzie ciągle rozwijany. Poza podstawową kampanią, już w becie można było zauważyć różnorakie, trudniejsze misje, których gracze mogą się podjąć. Oczywiście za wszystko otrzymujemy nagrody, więc tak jak w grach MMO będziemy mogli stale rozwijać swoją postać i ekwipunek. Ponadto osobna pula sprzętu dostępna jest we wspomnianych już trybach PvP. Zabawa nie będzie się więc opierać tylko na robieniu questów, oczywiście jest spore ryzyko, że wszystko to będzie znakomitą furtką do zarzucenia odbiorców kolejnymi dodatkami DLC, ale miejmy nadzieję, że wydawca zadba o odpowiedni balans. W World of Warcraft rozszerzenia są przecież płatne, ale już łatki dodające wewnątrz nich nową zawartość pojawiają się w miarę regularnie i są oczywiście darmowe.