Jakiś czas temu niezbyt przepadałem za oglądaniem seriali – zazwyczaj trafiałem na interesujące, lecz ciągnące się w nieskończoność produkcje, które w pewnym momencie traciły sens (tak, Lost, o tobie mówię). Oglądałem je zazwyczaj z powinności, niż ze szczerej chęci. Na szczęście po filmowej adaptacji Hobbita polubiłem Martina Freemana na tyle, aby zagłębić się w Sherlocka i dać serialom kolejną szansę – tym razem zacząłem rozważniej wybierać serie lądujące w moim odtwarzaczu i w pewnym momencie trafiłem na prawdziwą perełkę – Fargo.
Tekst pisany pod wpływem emocji
Na Fargo najprawdopodobniej trafiłbym za czas jakiś, jeśli w ogóle – dlatego w tym miejscu pragnę podziękować za tekst Joorga, który zachęcił mnie do obejrzenia kolejnego jednosezonowego serialu o zamkniętej historii. W tej recenzji znajduje się krótki opis fabuły, obsada oraz opinia autora, bardzo podobna do mojej. W dużym skrócie – Fargo jest fenomenalny.
Dziesięć odcinków, które trzymają w napięciu, świetna obsada, niepowtarzalny klimat i, przede wszystkim, genialnie poprowadzona fabuła oparta na filmie braci Coen o tym samym tytule – tak w skrócie można określić tegoroczne Fargo. To genialne widowisko, w którym łapiemy się na kibicowaniu „tym złym”, wmawiamy sobie „jeszcze tylko jeden odcinek”, po czym siedzimy całą noc i oglądamy zaciekawieni. Dostajemy tutaj dziesięć wypełnionych treścią godzin tworzących jedną i spójną historię – nie musimy wyczekiwać kolejnego sezonu tym bardziej, że zakończenie jest satysfakcjonujące i rozwiązuje najważniejsze wątki w naturalny sposób. Chylę czoła panu Hawley’owi, scenarzyście i twórcy tego dzieła.
Jeżeli do teraz nie byliście pewni, czy Fargo jest warte tych wszystkich nagród, to już nie powinniście mieć wątpliwości – te wszystkie pozytywne komentarze oraz teksty nie biorą się znikąd. Czy serial jest podobny do Breaking Bad? Nie mam pojęcia, ponieważ ten stoi dopiero przede mną. Poprzeczka jednak została pozostawiona wysoko.
P.S.
Kto wygrał w Fargo?