Od premiery The Sims 4 minął prawie miesiąc, więc jest to okres, który uznaję za odpowiedni na to, aby zapoznać się z daną grą w sposób pełny, a nie wyrywkowy, co może przecież wpłynąć na ostateczną ocenę. Miałem więc możliwość zaznajomić się z większością nowości, choć to słowo może znajdować się w tym zdaniu odrobinę na wyrost, a także ze wszystkimi drobnymi zmianami zarówno w rozgrywce, jak i w kwestiach wizualnych, zaspokajających artystyczną część naszego „ja”. W ogólnym rozrachunku niby jest dobrze, jednak pojawiają się pewne „ale”.
Seria The Sims to hit. Począwszy od pierwszego wydania, które pewnie każdy z nas marzył mieć na swoim komputerze (choć na moim potrafiły się one ciąć), przez drugie i trzecie, które wprowadziły ogromny powiew świeżości, aż do czwartego wydania symulatora życia, w którym dobrowolnie możemy pokierować losami jednego bądź kilku stworzonych przez nas od podstaw bohaterów, nadając im przy tym cechy charakteru takie, jakich sami pewnie nie mamy, a zapewne byśmy chcieli mieć. Albo na odwrót. W dużym skrócie robimy z nimi to, co tylko chcemy. Najbardziej rewolucyjne było chyba The Sims 3. Takie jest moje wrażenie po spojrzeniu na kompletną serię. The Sims 4 z kolei miało być dopieszczeniem tego, czego nie udało się do końca wprowadzić w „trójce”. Miało…
Mój pierwszy kontakt z The Sims 4 był nadzwyczaj pozytywny. Otóż bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie okrojony do podstaw interfejs, który w żadnym stopniu nie przytłacza, a wręcz zachęca do obejrzenia krótkich „scenek” przedstawionych na głównym ekranie. Stąd możemy przejść od razu do tworzenia simów. Tutaj, wydaje się, zaszła chyba największa zmiana, której nie sposób pominąć. Koniec z suwakami (choć te nadal są dostępne), a w ich miejsce wchodzi opcja drag and drop. Jest prościej, ale niekoniecznie dokładnie, więc ci, którzy starają się dokładnie zrealizować swój plan budowy postury sima i jego wyglądu, będą musieli i tak sięgnąć po klasyczne suwaki, które są bardziej precyzyjne. Razi natomiast zdecydowanie za mała, jak na podstawowe wydanie gry, ilość fryzur, ubrań i dodatków. Po parunastu godzinach grania i stworzeniu kilku rodzin dojść można do wniosku, że zaczyna brakować możliwości tworzenia nowych, unikalnych ubiorów, a przy tym też ograniczeni jesteśmy do kolorystyki, bowiem musimy korzystać z gotowych „zestawów”. Mimo wszystko w ogólnym rozrachunku proces tworzenia rodziny jest wygodny, przejrzysty i zdecydowanie bardziej przemyślany, niż miało to miejsce w The Sims 3.
Drugą zmianą, która znacząco zmienia obraz gry w stosunku do wydania poprzedniego, jest widok regionu, w którym mogą nasi bohaterowie zamieszkać. Do dyspozycji dostajemy dwie niewielkie okolice, z których każda podzielona jest na odpowiednią ilość fragmentów. Od teraz nie ma możliwości przemieszczania się po całej dostępnej krainie, gdyż przejście do sąsiedztwa czy wyjazd na zakupy wiąże się z załadowaniem kolejnego fragmentu regionu. Ten prosty zabieg znacząco wpłynął na poprawę płynności rozgrywki, umożliwiając grę na komputerach, które z „trójką” niezbyt dobrze sobie radziły z racji znacznej ilości elementów do symulowania w danym regionie. Jednocześnie jednak czuje się pewne ograniczenie. Cały czas towarzyszy nam świadomość, że otoczeni jesteśmy w naszym domu przez 2, może 3 inne rodziny, a dalej jest już tylko niewidzialna ściana, której nie możemy przekroczyć.
W rozgrywce natomiast nie ma rewelacji. Interakcje wyglądają wprawdzie odrobinę lepiej, a dodatkowo pojawiło się kilka ciekawszych opcji uporządkowanych w bardziej domyślne kategorie, mimo to nie ma miejsca tam przełom, który zasługiwałby na wyniesienie na piedestał. Wyjątkiem od tego jest wprowadzenie opcji jednoczesnego wykonywania kilku czynności, który zwiększa odrobinę realizm samej gry. Od teraz nasz sim może rozmawiać przez telefon załatwiając jakąś sprawę w domu, bądź też oglądać telewizję, siedząc przy tym na kanapie, zajadając się obiadem i prowadząc rozmowę z inną osobą znajdującą się w pokoju. Niby szczegół, a cieszy.
Innowacyjny jest system budowania, który umożliwia teraz szybką edycję utworzonego pomieszczenia, czy też przestawienie całości, wraz z zawartością. Mimo to, brakuje sprzętu, w który można by wyposażyć utworzony w wygodny sposób dom. Wybór jest niewielki i dla każdego, kto choć trochę zna politykę EA w stosunku do tej serii, wiadomym jest, że The Sims 4 pod tym względem jest idealnie przygotowane do wprowadzenia tak mocno znienawidzonych przez graczy, a jednocześnie tak bardzo uwielbianych przez księgowego firmy płatnych dodatków. I nie mówię tylko o dodatkach, które po raz enty wprowadzą zwierzęta czy nocne imprezowanie, a o dodatkach, które będą jedynie paczkami wyposażenia wnętrza o różnej charakterystyce i na różną okazję.
The Sims 4 wydaje się bowiem tak mocno okrojone w tym względzie, że od samego początku to razi. Brakuje fryzur, brakuje ubiorów, ozdób, wyposażenia domu, edycji kolorów, większych regionów. Nie wspomnę już o biednym wyglądzie samego regionu, który w publicznej części ma jeden klub, sklep, czytelnię. EA dąży do maksymalizacji zysku z serii, bo któż zabiłby kurę, która znosi złote jaja? Popyt na grę będzie zawsze, niezależnie od ilości zmian czy innowacyjności kolejnych wydań. Te zawsze znajdą swoich amatorów. Produkt The Sims, który z czasem nabrał, co oczywiste, komercyjnego charakteru, teraz tymże charakterem przerósł swoją legendę, czym zniechęca do siebie. Sytuację mogą uratować tylko zmyślne dodatki, które nie będą znowu kalką tego, co pojawiało się do jedynki, dwójki i trójki. Potrzebna jest nowość, która zrekompensuje niedosyt i zażenowanie stanem „podstawki”. Stąd też niespecjalnie wysoka ocena gry. Potrafi znudzić się zdecydowanie za szybko przez swoją biedną ofertę dla gracza. No i nie każdemu spodoba się przekoloryzowanie gry. Za dużo sztuki dla sztuki, za mało konkretów. Niestety.
Zajrzyj na mój profil na Facebooku oraz na Google+.