Z jakich powodów przestaliśmy doceniać polskie gry? - RazielGP - 3 listopada 2014

Z jakich powodów przestaliśmy doceniać polskie gry?

Kiedyś marzyliśmy o takiej produkcji. Dziś na nią narzekamy.

Jeszcze nie tak dawno, bowiem parę lat temu bardziej docenialiśmy polskie produkcje. Cieszyliśmy się niemal z każdego tytułu, a dziś niestety tak nie jest. Doszukujemy się wad i krytyczniej do nich podchodzimy. Nie przymykamy oka na wady i nie skaczemy z radości. Traktujemy je tak samo jak zagraniczne tytuły. Czasem nawet gorzej. Dlaczego tak się dzieje? Cóż takiego wydarzyło się na przestrzeni ostatnich lat? Czy to my się zmieniliśmy, czy rodzimy świat elektronicznej rozrywki? Na te, jak i na inne pytania postaram się udzielić odpowiedzi w niniejszym tekście.

Pamiętacie takie pozycje jak Mortyr, Chrome czy Gorky 17? Każda z nich odniosła sukces w naszym kraju. Z kolei sami gracze byli wręcz dumni z naszych programistów. Te tytuły jak i parę innych (Teenagent, Franko: The Crazy Revenge) cieszyły się naszym uznaniem. Były naszymi perełkami. I w gruncie rzeczy dziś mogą zaliczać się do klasyków. Jednak za granicą tak głośno o nich nie było. Owszem część z nich została doceniona pod względem warstwy fabularnej, klimatu, tudzież pomysłu na rozgrywkę. Jednak nie zapominano o ich częstych wadach. A te jak nietrudno się domyślić dotyczyły błędów oraz topornego sterowania.

Bulletstorm wprowadził wiele świeżości, a mimo to nie został należycie doceniony.

Jednak my przymykaliśmy wtedy oko na pewne niedogoności. Bo i w sumie czemu nie? Rodzimych produkcji było jak na lekarstwo. Cieszyliśmy się z tego co jest. A jeśli to coś okazywało się zjadliwe - to radowało nasze serca. Zdarzało się, że całkiem nieźle sprzedawały się "kioskowce". Głównie ze względu na niską cenę jak i uczucia spowodowanego nostalgią. Dlatego też zostaliśmy zalani marnymi kopiami równie drętwej gry pod tytułem Maluch Racer. Ewentualnie masą celowniczków i strzelanin spod znaku City Interactive. Jednak im więcej pojawiało się gier, tym nasza radość drastycznie malała. Aczkolwiek w takich przypadkach trudno się dziwić, skoro każdy za granicą, ale także i tu wyśmiewał się z takich crapów.

Mimo wszystko trafiały się co jakiś czas hiciory. Pierwsze Call of Juarez, Wiedźmin, Painkiller. Z czego tylko ostatni nie potrzebował żadnych łatek. Niemniej jednak wyżej wymienione tytuły odniosły sukces nie tylko w Polsce, ale i za granicą. A z czasem nasi producenci brnęli jeszcze wyżej, często wyprzedzając konkurencję. Oryginalny Bulletstorm, piękny Wiedźmin 2: Zabójcy Królów, jeden z najlepszych westernów - Call of Juarez: Więzy Krwi. To tylko część godnych uwagi i w niczym nieodbiegających od pozostałych gier produkcji.

Call of Juarez: Gunslinger udowodnił, że rodzime produkcje mogą być super!

Czasem zdarzały się wtopy, średniaki, bądź nie do końca dopracowane pomysły. Jednak bądźmy szczerzy: czy istnieje jakakolwiek firma, której nie podwinęła się kiedyś noga? Raczej nie. Nawet CI Games - znane niegdyś z tanich szmir stara się wejść na rynek pełnoprawnych produkcji AAA. Efektem tych prac są dwie odsłony Sniper: Ghost Warrior, Alien Rage, Enemy Front czy ostatnio wydane Lords of the Fallen. Dziś często cmokamy i krytykujemy powyższe gry. Jednak parę lat wstecz naszej radości nie byłoby końca. Nieważne, że w pewnych misjach wkrada się monotonia czy bugi. Brzydkie tekstury i tym podobne rzeczy. Wtedy takie wady nie bardzo się dla nas liczyły, a dziś pragniemy niemal ideału, czepiając się naszych dzieł o wiele bardziej aniżeli tych spoza naszego państwa. Idealnym przykładem jest tutaj Dear Esther oraz Zaginięcie Ethana Cartera. Z niewiadomych przyczyn chwalimy ten pierwszy (zagraniczny) tytuł, a krytykujemy (polski) drugi. Znacznie od niego ładniejszy.

Czemu tak się dzieje? Skąd taka nagła zmiana oraz wyższe wymogi względem rodzimych dzieł? Dlaczego kiedyś mogliśmy się cieszyć ze średnich tytułów, podczas gdy dziś pragniemy samych hitów? Odpowiedzi na te pytanie są dosyć proste. Warto zwrócić uwagę na to, iż w dzisiejszych czasach dobrych polskich gier jest znacznie więcej niż w przeszłości. Część z nich dogoniła standardem zagraniczne produkcje, a nawet je przewyższyła. Z początku taki stan rzeczy sprawiał nam ogromną radość, ale teraz nie ma tego efektu zaskoczenia. Przywykliśmy do tego, a cała ta sytuacja wyraźnie spowszedniała. Mało tego. Dziś polskich tytułów jest od groma. Nie są już takimi rodzynkami. Oczywiście pomijając kaszanki, bo o nich najlepiej nic nie mówić. I w gruncie rzeczy nie ma się co dziwić, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia.

RazielGP
3 listopada 2014 - 17:49