Rozczarowanie. To jedno słowo chyba najlepiej oddaje odczucia płynące z oglądania kolejnych odcinków Fairy Tail z 2014 roku. Anime, które miało spory potencjał i ogrom atutów, wydaje się z każdym epizodem osiągać coraz niższy poziom. I pomyśleć, że jeszcze rok temu, po pierwszych kilkunastu odcinkach, byłem skłonny w zachwycie typować przygody Natsu i spółki do miejsca w ścisłej czołówce swoich ulubionych produkcji z Japonii.
Dawno już nie spotkałem filmu, gry czy serialu, który tak bardzo marnowałby potencjał postaci i historii, jak robi to w ostatnim czasie Fairy Tail. Anime samo w sobie daje twórcom ogromne możliwości i pozwala tworzyć wydarzenia i postacie niezwykłe, nierealne, szokujące i zabawne. A opowieść o Natsu i spółce otwiera te bramy możliwości jeszcze szerzej, bo to w końcu opowieść o magicznej gildii, w której nie brakuje barwnych i obdarzonych potężnymi mocami czarodziejów i czarodziejek.
Mamy więc rok 2014, twórcy kontynuują wątki rozpoczęte wcześniej. Trwają „Wielkie Igrzyska Magiczne”, które mają wyłonić najsilniejszą gildię w królestwie Fiore. W specjalnych konkurencjach rywalizują najpotężniejsi magowie krainy, popisując się sprytem, wytrzymałością i niezwykłymi mocami. Gdzieś w tle zawiązuje się historia podróży w czasie i tajemniczego proroctwa. Na co może liczyć widz? Czego ma prawo oczekiwać? Oczywiście, że spektakularnych pojedynków, wbijających w fotel starć charyzmatycznych postaci, zwrotów akcji i chwytających za serce dialogów. To wszystko Fairy Tail może byłoby mu w stanie dać, ale jeszcze kilka miesięcy temu. Obecnie przy każdym z tych punktów wypada tylko postawić krzyżyk i smutno pokiwać głową.
Najgorsze jest to, że autorzy dają jeszcze widzowi nadzieję, że zaraz zostanie zmiażdżony niezwykłością obrazu i sekwencją fantastycznych scen. Grupa bohaterów zostaje otoczona przez królewskie wojska wspomagane przez elitarnych magów-zabójców. Zanosi się na efektowną potyczkę, w której będą spektakularne akcje i potężne kombosy zaklęć. Gdzie indziej ścierają się dwie najlepiej władające mieczem czarodziejki. Na jednej z ulic miasta dochodzi do pojedynku duetów. Pewien plac z kolei staje się miejscem spotkania potężnych władców piorunów i jednego z członków elitarnej ligi dziesięciu najsilniejszych magów świata. Powinno być efektownie, niesamowicie, wstrząsająco. Pojedynki powinny być w takiej sytuacji emocjonujące, kapitalne, wizualnie wywołujące opad szczęki. Powinny.
Jest jednak prosto, nudno, przewidywalnie. Może nie każdemu podobają się rozciągnięte do granic rozsądku walki bohaterów w stylu tej Goku z Friezą w Dragon Ball Z, ale jednak wypadałoby znaleźć jakiś kompromis i dać fantastycznym bohaterom przynajmniej kilka minut na popis siły. Autorzy mieli jednak inny pomysł i walki przedstawili marnie, rozstrzygając nawet te najlepiej zapowiadające się konfrontacje po ledwie minucie-dwóch, po paru ujęciach, na których widać pojedyncze ciosy i może dwa ataki magiczne. Nie byłoby to może złe rozwiązanie, gdyby w ten sposób rozwiązano kwestię jednego pojedynku, zaskakując widza nagłym i niespodziewanie szybkim zakończeniem. Fakt, że tak kończy się praktycznie każda walka tylko drażni i pogłębia poczucie rozczarowania. Laxus, Jura, Erza, Kagura, Lyon, Gray, Cheria czy Juvia zasłużyli na więcej.
Nie wiem czy jestem w tej kwestii osamotniony, ale ostatnio Fairy Tail często mnie rozczarowuje i coraz bardziej drażni. Może jednak to zbyt wygórowane oczekiwania i efekt One Piece’a? A może jednak nie jestem osamotniony i inni mają podobnie? Jakie są wasze przemyślenia?