Recenzja Everybody’s Tennis na PSP – więcej niż prosta zręcznościówka - Brucevsky - 31 lipca 2015

Recenzja Everybody’s Tennis na PSP – więcej niż prosta zręcznościówka

Brucevsky ocenia: Hot Shots Tennis
93

Zręcznościowe gry sportowe z reguły są zabawne i doskonale nadają się na krótkie partyjki. Dobrze sprawdzają się jako uzupełnienie dla większych, aktualnie ogrywanych tytułów. Czy można oczekiwać od nich czegoś więcej? Everybody’s Tennis na PlayStation Portable udowadnia, że tak. To rozbudowana, dopracowana i bardzo dobrze wypadająca produkcja, która zapewnia godziny zabawy nawet w trybie dla pojedynczego gracza.

Japońskie studio Clap Hanz po prostu znakomicie czuje wybrany przez siebie gatunek zręcznościowych sportówek. Twórcy, miksując zabawne klimaty i luźne podejście do sportu z mającą sporo głębi mechaniką, w znakomity sposób przenieśli na duże konsole i handheldy takie dyscypliny jak golf i tenis. Omawianą produkcję na PSP też stworzyli na sprawdzonych zasadach i wykorzystywanym do tej pory z powodzeniem silniku. Everybody’s Tennis to jednak nie tylko wykręcone postacie, potężna garderoba ubrań i gadżetów do przebieranek oraz dziesiątki rakiet do zdobycia. To też zrobiony z pomysłem tryb fabularny.

W nim gracze zostają członkiem Happy Tennis Club i wyruszają w podróż po świecie, by przywracać radość z rywalizacji na korcie kolejnym osobom. Fabuła jest prosta, momentami bardzo infantylna, ale te krótkie opowieści o różnych bohaterach wystarczą, jako ciekawe tło i dobry argument do toczenia coraz bardziej emocjonujących meczów z różnymi rywalami.

Poznając kolejne historyjki, zdobywając nowych bohaterów i odkrywając przeróżne elementy szalonych kreacji można stracić na zabawie długie godziny. Nijak jednak nie można by tych elementów uznać za atut, gdyby nie dopracowana mechanika. Podczas meczów gracz ma do dyspozycji tylko trzy rodzaje uderzeń, loby, lżejsze i bardziej podkręcone zagrania oraz te mocniejsze i mniej precyzyjne. Niby mało, ale w praktyce ten na pozór nieskomplikowany system sprawdza się idealnie. Sprawia on, że zmagania na korcie są z jednej strony proste w pierwszych chwilach zabawy, by z czasem zaoferować także sporo głębi fanom dyscypliny. Do kombinowania i odpowiedniego dobierania zagrań oraz typów serwisów zmusza też sztuczna inteligencja, która sama często korzysta z różnych taktyk, a na późniejszym etapie potrafi nawet dostosowywać się do taktyki gracza. Tutejszej „kampanii” nie da się ukończyć, grając cały czas przy siatce lub prostym systemem na ściągnięcie przeciwnika do siatki i przerzucenie piłki za niego.

Everybody’s Tennis daje sporo frajdy samotnikowi, a jest przecież też opcja zabawy wieloosobowej, czy to w ramach rywalizacji przez sieć, czy to w kooperacji jako jedna drużyna deblowa. Całość broni się też pod względem wizualiów i strefy dźwiękowej. Korty są pełne szczegółów i kolorowe, animacja nie rwie, a muzyka w tle często się zmienia i niemal nie drażni. W przypadku wielu tytułów sportowych z Kraju Kwitnącej Wiśni nie jest to takie oczywiste.

Everybody’s Tennis od Clap Hanz to coś więcej niż prosta sportówka. Japończycy tym tytułem udowodnili, że nawet w tak oczywistym gatunku można się przyłożyć i stworzyć coś, co nie tylko nadaje się na przyjęcia i spotkania ze znajomymi. Pokazali też, że uproszczenie pewnych elementów danej dyscypliny i całego systemu zabawy nie musi od razu oznaczać wyprania danego sportu z głębi, a rywalizacji z emocji. ET to nie tylko bardzo dobra produkcja w bibliotece PSP, ale też wyznacznik dla pozostałych przedstawicieli gatunku.

Hej, czy wiesz już, że Gralingrad ma do zaoferowania dużo więcej ciekawych treści? Felietony, komentarze czy rozmaite zestawienia dotyczące gier, piłki nożnej, anime lub filmów znajdziesz też na anglojęzycznym blogu i autorskim Gralingrad.pl. Ostatnio pojawiły się tam m.in. lista najlepszych piosenek z oficjalnego albumu pierwszego sezonu Boardwalk Empire, moje przemyślenia po obejrzeniu Enies Lobby Arc One Piece’a czy materiały dotyczące eliminacji Ligi Europy. Jeśli coś ci się spodoba, skomentuj, polajkuj lub udostępnij, to dużo znaczy.
Brucevsky
31 lipca 2015 - 19:46