2015 – to był dobry rok dla graczy - Antares - 9 stycznia 2016

2015 – to był dobry rok dla graczy

Zwycięzca może być tylko jeden

Kilka naprawdę świetnych premier, zapowiedź gry wyczekiwanej przez fanów od kilkunastu lat i olbrzymie sukcesy polskich twórców na arenie międzynarodowej. Z perspektywy czasu zeszły rok był dla graczy naprawdę udany.

Po świetnym dla mnie (jako gracza) roku 2013, gdy poprzednia generacja sprzętu żegnała się z nami najlepszym na zawsze Bioshock: Infinite i fantastycznym The Last of Us, a jej miejsce zajęły wyczekiwane platformy PlayStation 4 i Xbox One, rok 2014 był lekko rozczarowujący. Oczywiście nie zabrakło kilku świetnych rzeczy, takich jak Wolfenstein: The New Order, jednak nie mogłem pozbyć się poczucia, że twórcy nie potrafią jeszcze dostarczyć gier, które wykorzystałyby potencjał nowych konsol. Zeszły rok nadrobił to jednak wszystko z nawiązką.

2015 – Polacy dostarczyli powodów do dumy

Fenomenalny questline, niezapomniana scena, cudowna muzyka

Czekałem na Wiedźmina 3 jak wszyscy. I nie zawiodłem się ani trochę. Pomijając wszelki patriotyzm, CD Projekt RED dostarczył po prostu fantastyczną grę. Najlepszego przedstawiciela gatunku cRPG jaki jest dostępny obecnie na rynku. Dostrzegli to recenzenci, wystawiając maksymalne noty. Dostrzegli krytycy, wręczając Polakom szereg najbardziej prestiżowych nagród, w tym wiele tytułów Game Of The Year. Najważniejsze jest jednak to, że dostrzegli to gracze na całym świecie, którzy nowe przygody Geralta po prostu pokochali.

Wiedźmin 3 zaorał konkurencję totalnie, pastwiąc się nawet nad Falloutem 4, który pomimo licznych niedociągnięć, cieszył się sporą popularnością i ciepłym odbiorem. O geniuszu produkcji CD Projekt RED najlepiej może świadczyć komentarz amerykańskiego gracza na YouTube, zostawiony pod utworem ”Ladies Of The Woods”, związanym z Paniami Lasu i linią questów Krwawego Barona:

“It's 3am...and i've just completed the most terrifying... depressing... haunting... heartbreaking... questline ever… this game is absolutely amazing, i'm lost in this world.

Najlepsza gra o zombie. Najlepszy parkour. Wymarłe miasto... które żyje

Należy jednak pamiętać, że rok 2015 to nie tylko Wiedźmin. Fantastyczną robotę wykonał także Techland, który pokazał, że wysłużony już temat zombie można podać w bardzo świeżej formie. Gra, którą na początku postrzegałem jako lekkie rozwinięcie formuły Dead Island, bez szans na większe zamieszanie na rynku, okazała się strzałem w dziesiątkę. Na swój sposób nawet duchowym następcą Mirror’s Edge, a nawet czymś lepszym, bo to właśnie Dying Light posiada obecnie najfajniejszy i najbardziej naturalny system swobodnego biegania a’la parkour, jaki kiedykolwiek widziałem w grach wideo.

Fabuła nie była zbytnio zaskakująca, ale pozwoliła mi polubić bohaterów i znielubić głównego złego. Zaangażować się w problemy postaci i wciągnąć na tyle, że ostatnie misje rozgrywałem z poczuciem autentycznej presji. Częściowo swobodna rozgrywka i olbrzymie miasto do eksploracji tylko dodawały smaku. Świat Dying Light jest bardzo autentyczny, a ja jako sympatyk klimatów zombie dawno nie spotkałem się z tak odczuwalnym klimatem zagrożenia ze strony żywych trupów. A pierwszą wycieczkę na misję i paniczne szukanie schronienia wieczorem zapamiętam na zawsze. To zdecydowanie jeden z fajniejszych motywów w grach, jakich kiedykolwiek doświadczyłem – w dużej mierze ze względu na fantastyczną oprawę muzyczną. Czekam na Dying Light 2. Liczę na Azję – może Hong Kong?

2015 – dobre gry na wyłączność dla PS4

Architektoniczny majstersztyk

Część z was mnie zapewne skrytykuje, ale naprawdę podobało mi się The Order 1886. Jestem fanem alternatywnej historii i steampunka, a gra została na obu tych filarach oparta. Z jednej strony smaczki pokroju prawdziwych postaci w stylu Nikoli Tesli, z drugiej połączenie legendy o Rycerzach Okrągłego Stołu z klimatem polowania na wilkołaki i historią Kuby Rozpruwacza. Ciekawe rodzaje broni, fajna mechanika strzelania, wysoki poziom trudności. Fantastyczna, fotorealistyczna oprawa graficzna. Tak, zdecydowanie The Order 1886 ma się czym pochwalić. I jedyne co mam tej grze do zarzucenia to nawet nie krótka kampania fabularna (moim zdaniem całkiem optymalnej długości) lecz zerowe replayability. Przydałby się jakiś tryb wyzwań, czy choćby pomniejsze rozwidlenia fabularne lub system rozwoju postaci.

Znacznie lepiej wypadł natomiast Bloodborne. From Software zrobiło wreszcie duchowego następcę fantastycznego Demon’s Souls (wolałem tę grę od Dark Souls) i zarazem najbardziej dopieszczone technicznie „soulsy” w historii. Z przepiękną oprawą audiowizualną i cudownym, klimatycznym projektem lokacji. Żeby tego było mało, całość doprawiono szaleństwem rodem z chorych wizji H.P Lovecrafta, którego twórczości jestem fanem. Bloodborne wypada także świetnie pod kątem samej mechaniki rozgrywki – nadal jest bardzo trudno, ale zniknęła charakterystyczna ślamazarność bohatera, a dużo większa dynamika walki niż w Dark Souls powoduje, że porażki nie są aż tak frustrujące.

Na deser pozostała naprawdę udana kolekcja Nathana Drake’a, stanowiąca świetną przystawkę przed zbliżającym się wielkimi krokami Uncharted 4. Dla tych, którzy swoją przygodę z PlayStation zaczęli dopiero od PS4 jest to pozycja obowiązkowa. Trzy fantastyczne gry w cenie jednej, pełne humoru i dreszczyku przygody – Uncharted  to po prostu najlepsze przygody Indiany Jonesa w branży gier. Bez Indiany Jonesa ;)

2015 – inne dobre gry

Kto tu tak naprawdę jest bohaterem?

Zbliżając się powoli do końca listy, muszę także wymienić kilka pozostałych tytułów, które mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły. Pomimo miliona zastrzeżeń, Fallout 4 nie pozwalał mi oderwać się od konsoli i spokojnie spać w nocy. Liczne uproszczenia i błędy nie potrafią zepsuć zabawy z eksploracji pustkowi, delektowania się retrofuturystycznym designem i jazzową muzyką,  zbierania tony złomy, flirtowania z towarzyszką i gospodarowania swojej własnej osady. Faktycznie hasło z pudełka się sprawdziło – grając w trę grę są momenty, gdy wracając do swojej osady czujemy się jak w domu.

Na wyróżnienie zasługuje także Mad Max. Z pozoru kolejny sandboks z powtarzalnymi czynnościami. W praktyce gra na wielu płaszczyznach oryginalna. Historia co do której nie mam pewności, czy głównym bohaterem jest kierowca, czy samochód. Bardzo sugestywny świat, w którym dawne artefakty życia codziennego stanowią jedynie wynaturzone pomniki przeszłości. Grając w Mad Maxa prawdziwie wczuwałem się w historię rozpadającej się cywilizacji, przemyconą przez twórców przy pomocy znajdowanych tu i ówdzie fotografii z notatkami. Na plus należy także zaliczyć niektórych bohaterów. Antagonistów bardzo nie lubiłem. A pod koniec gry, gdy pędziłem po pustyni ostatecznie załatwić sprawę, byłem autentycznie wściekły. Jak Max. Byłem Maxem. Za to należy się twórcom gry szacunek.

Pozytywnie zaskoczyło mnie nowe Call of Duty. Totalne odejście od realiów współczesnej wojny okazało się strzałem w dziesiątkę. Lekko futurystyczne konflikty zbrojne zostały zastąpione przez pełny cyberpunk, modyfikacje i wszczepy oraz bieganie po ścianach. Swoją opinię wyraziłem tuż po premierze gry na łamach bloga. Jeśli CoD nie może wrócić do Drugiej Wojny Światowej, to wolę takie eksperymenty jak Black Ops III, niż kolejne rewelacje na temat wojny na Bliskim Wschodzie.

Na wyróżnienie zasługuje także Star Wars Battlefront. To najbardziej klimatyczna gra z uniwersum Gwiezdnych Wojen, jaka kiedykolwiek powstała. Spełnienie marzeń z dzieciństwa. Niestety wszelkie zarzuty, które wypisałem w obszernej recenzji opublikowanej na blogu, się sprawdziły i mogę to potwierdzić z perspektywy czasu. Mało zawartości, gra obliczona na dodatki DLC. A szkoda, bo wykonanie pokazuje, że DICE czuje moc i zna się na rzeczy jak mało kto. Zgaduję, że zawierająca wszystkie rozszerzenia wersja GOTY będzie sprawiać dużo więcej frajdy i wtedy będzie można w pełni ocenić ten produkt. I po cichu liczę, że powstanie Battlefront 2, który nie będzie już tak strasznie „pocięty”.

Antares
9 stycznia 2016 - 19:44