Powroty po latach zazwyczaj są bardzo trudne. Fani dorośli, zmądrzeli, branża poszła naprzód, wymyślono nowe sposoby angażowania publiczności i tak naprawdę jedynym istotnym słowem-kluczem jest nostalgia. Z archiwum X teoretycznie zakończyło się w 2002 roku, by później powrócić jako średnio udany drugi film kinowy dający Scully i Muderowi szansę na prawdziwy happy end. Ale najwyraźniej kosmiczna moc wśród fanów i twórców była na tyle silna, by wskrzesić serial i zaoferować sześcioodcinkowy mini-sezon, który właśnie się skończył. Zapraszam na recenzję okiem oddanego fana - będzie trochę spoilerów!
Uwielbiam Z archiwum X i w ten nowy rozdział wchodziłem z oczekiwaniami, nadzieją i lękiem. Czy uda się przywrócić magię sprzed lat? Czy zaledwie 6 odcinków wystarczy, by wymieszać odcinki zamknięte z większą, konspiracyjną fabułą? Czy Gillian Anderson to nadal Scully, a David Duchovny to nadal Mulder? Jeśli widzieliście wszystkie odcinki, to na pewno macie swoją opinię. I jestem przekonany, że Wasze odpowiedzi na powyższe pytania to zarówno "tak", jak i "nie". Jestem przekonany, że za powstaniem 10-go sezonu The X-Files stały szczere chęci, sympatie i tęsknota. To widać. Ale widać też, że pewne rzeczy nie mają prawa wywołać zamierzonego efektu, gdy nie wystarcza na nie czasu. Bo Z archiwum X AD 2016 udało się tylko w połowie, co postaram się poniżej udowodnić.
Monster of the Week
Wszystkie sezony serialu zawsze łączyły ze sobą odcinki "mitologiczne", te konspiracyjne, ufologiczne (o nich poniżej) z zamkniętymi historiami nazywanymi "potworami tygodnia". Wśród 6 nowych epizodów aż 4 to właśnie Monster of the Week i to one sprawiły, że tej serialowej reinkarnacji nie można spisać na straty. każdy odcinek zahaczał o inny klimat i inny temat. Zaczęło się od dzieci z mocą, potem był czas na autoparodię i komedię, następnie trochę horroru i wreszcie udziwnione śledztwo dotyczące bieżących problemów. Na dodatek co tydzień w jakiś sposób łączono sprawę z osobistymi wątkami Mudlera i Scully. Tak było dawniej, tak było teraz. I super.
Zdecydowanie najjaśniejszym punktem tego sezonu był odcinek 3, ten najbardziej prześmiewczy. Darin Morgan, reżyser, "eksfajlsowy" weteran, zrobił fanom wielką przyjemność zawierając w tych 42 minutach masę mrugnięć okiem i odniesień, dobrze wykorzystał komediowe talenty Duchovny'ego i Anderson, doskonale obsadził Rhysa Darby'ego i generalnie pozwolił sobie na dobrze przyjętą jazdę bez trzymanki, dzięki której Mulder odzyskał wiarę w rzeczy niesamowite. Bardzo podobał mi się wątek golemopodobnego potwora zrodzonego z artystycznej kreacji ulicznego malarza (klimat klasycznego horroru udał się pięknie), historia o dzieciach władających niezwykłym darem ładnie wpisała się w tragiczną historię dziecka pary agentów, zaś narkotyczna jazda po grzybkach (kolejny wesoły motyw) w odcinku piątym mogła przywołać podobne sekwencje ze starszych odcinków. Chris Carter dobrał sobie odpowiednich współpracowników i ten aspekt dziedzictwa Z archiwum X został potraktowany należycie. Niestety niektóre bardzej osobiste, poważne wątki (jak choćby ten z matką Scully) wypadły blado, bo ich dramaturgiczna waga nie miała odpowiedniej ilości czasu na rozwinięcie się.
UFO-konspiracja
Kosmici, rządowe kłamstwa, władczy faceci w garniturach - to jest trzon głównego fabularnego wątku całego serialu, który w tym roku powraca. Czasu antenowego na konspirację wystarczyło tylko na dwa odcinki. To zdecydowanie za mało. Ogrom wydarzeń, jakie miał miejsce podczas 90 minut dawniej wystarczał na cały sezon - w efekcie całość przypomina miks motywów, zagrywek i puent. Już na samym starcie dostajemy ciekawy zwrot akcji rzucający nowe światło na kosmitów i powiązane z władzą ludzkie cienie, ale ten wątek nie ma miejsca, by się rozwinąć. Pierwszy odcinek wprowadzał nowe postacie, odkurzał stare i pędził na złamanie karku, by na nowo ustawić pionki do gry. Gdy przyszła pora na pożegnanie, znowu wszystko ruszyło z kopyta, kolejne wydarzenia nie do końca wynikały z poprzednich, a ostatnie kilka minut - okrutny cliffhanger - wzbudziły w mej gardzieli niecenzuralny okrzyk rzucony w stronę telewizora.
Naprawdę podobała mi się historia, którą Chris Cartes wysmażył na potrzeby tego sezonu, ale chyba się przeliczył bilansując stosunek rzeczy, które chciał pokazać i czasu, jaki mu na to dano. Jeśli Z archiwum X doczeka się jeszcze jednej kontynuacji - czy to w formie jeszcze jednego mini-sezonu, czy to w formie kinowego filmu, bardzo proszę - zakończcie wszystko godnie, z szacunkiem dla uniwersum, postaci i fabuły.
Chcę uwierzyć
Jak mantrę główne hasło serialu, w różnych wariantach, powtarzali bohaterowie przez 6 odcinków. Chciałem uwierzyć razem z nimi, bo momentami było naprawdę doskonale. David Duchovny szybko przeistoczył się z podróbki Hanka Moody'ego w prawdziwego Muldera, doskonale wyglądająca Gillian Adreson też dobrze odnalazła się w roli Scully, miło było zobaczyć starych znajomych (w szczególności Palacza, który jest doskonałym "bad guyem" - tyle, że nie miał tu miejsca na rozwinięcie skrzydeł), ale nowe postacie ze wskazaniem na agentów Millera i Einstein, nie zdołały wzbudzić mojego entuzjazmu. Spin-off z ich udziałem nie będzie dobrym pomysłem (jeśli, oczywiście, ktokolwiek go rozważa).
Z archiwum X wyglądało ładnie (widać zastrzyk budżetu tu i ówdzie), zdjęciowcy, scenografowie i ludzie od efektów postarali się, by weteran nabrał nieco błysku i ogłady. Muzyka Marka Snowa, odświeżona czołówka i unoszący się nad całością duch szlachetnej przeszłości sprawił, że nie było najgorzej. Ale do "najlepiej" sporo brakuje. A szkoda, bo wystarczyło zaufać twórcom i dać im jeszcze ze dwa epizody, może wówczas apokaliptyczne wizje końca świata zrobiłyby lepsze wrażenie. Tymczasem - 3+ w szkolnej skali. Siadaj, Chris.
O nowym sezonie The X-Files możecie też posłuchać w podcaście Hammerzeit, do czego oczywiście serdecznie zachęcam.
PS kto policzył, ile razy w ostatnim odcinku padły słowa "alien DNA"? :)