Gry piłkarskie: Dziwne i słabe - Brucevsky - 27 czerwca 2016

Gry piłkarskie: Dziwne i słabe

Piłka nożna jest zbyt popularną dyscypliną sportową, by można ją było ją ignorować. Setki tysięcy kibiców, którzy w wolnym czasie lubią nie tylko obejrzeć mecz swojej ulubionej jedenastki, ale też włączyć PC-ta czy konsolę, to działająca na wyobraźnię producentów i wydawców grupa konsumentów. Nie dziwi więc, że w ciągu minionych trzech dekad tak wielu z nich, często bez licencji, doświadczenia, a nawet odpowiednich środków, zdecydowało się spróbować swoich sił w tym segmencie rynku. Właśnie ich dziełom będzie poświęcony ten odcinek. Zapraszam na podroż po świecie, w którym na boiskach rywalizują nie tylko ludzie, przepisy są jedynie wskazówkami, a zawodnicy często zamiast w piłkę, kopią się po czołach.

Futbol w zupełnie innym wydaniu

Licencje. Prawdziwe nazwiska, znane herby, rozpoznawalne stroje, stadiony i rozgrywki – to wszystko działa jak magnes na fanów piłki nożnej. Zdobycie odpowiednich praw nie jest jednak łatwe i tanie, dlatego wielu twórców po prostu z nich zrezygnowało, szukając szczęścia w nieco innym przedstawianiu rywalizacji na boisku. Oryginalnych pomysłów, co trzeba przyznać, nie brakowało.

Część wydawców postanowiła grać w miarę bezpiecznie i wykorzystać stworzonych przez siebie, często lubianych i doskonale kojarzonych bohaterów z innych gier. Nawet jeśli okazałoby się wówczas, że sama mechanika zabawy kuleje i gra nie ma nawet prawa stanąć obok odsłon serii FIFA czy ISS Pro/Pro Evo, to nadal byłaby szansa, że i tak sprzeda się dobrze, bo kupią ją wszyscy fani innych marek z portoflio danej firmy.

Nie wypada zacząć wyliczanki przykładów takich posunięć od koncernu, który ma wiele kochanych przez miliony postaci. Nintendo wszystko robi po swojemu i często rewolucjonizując gatunki, mocno oddziałując na cały świat gier. Ich piłka nożna może tak wiele nie zrobiła, ale była też nad wyraz typowa dla Ninty. Wydane na GameCube’a Super Mario Strikers i później na Wii Mario Strikers Charged stawiały na miodność, humor i rywalizację, tylko pobieżnie korzystając z reguł gry w piłkę nożną. Doskonale znane fanom przygód wąsatego hydraulika postacie mierzyły się na niewielkich boiskach, w trzyosobowych zespołach, nie tylko strzelając sobie gole, ale i katując się specjalami i nieczystymi zagraniami. Dla fanów poważnej piłki mogła być to co najwyżej ciekawostka, ale dla setek posiadaczy obu konsol kolejna zabawka na długie godziny i regularne spotkania ze znajomymi. Przy wersji na Wii dało się też zmęczyć, wymachując jak opętany przy sytuacjach 1 na 1, czy to jako napastnik czy jako bramkarz. Z własnego doświadczenia mogę tylko dodać, że nawet samotnik miał co robić, bo moduł kariery był nie tyle długi, co bardzo wymagający. A to akurat element, którym mało która gra piłkarska może się chwalić.  

Posiadacze konsol Nintendo, których zbyt radykalne odejście od zasad futbolu w przypadku Mario Stikers mierziło, mogli też pójść na kompromis. Ten stanowiła gra Disney Sports Soccer, w której ulubieńcy ze słynnej wytwórni wyruszali kopać piłkę na kilku oryginalnych stadionach. Tutaj futbol też był przedstawiony w ujęciu zręcznościowym, zawodnicy nie raz decydowali się łamać przepisy, a prawa fizyki niekoniecznie obowiązywały. W odróżnieniu jednak od gry z Mario i spółką, tutaj na boisku rywalizowało jednak przynajmniej dwudziestu dwóch piłkarzy, a i nad całością starał się czuwać wybrany arbiter. Solidny poziom trzymała też mechanika zabawy. Wyraźnie czuć, że nad całością pieczę sprawowali specjaliści z Konami, którzy mieli już pewne doświadczenie w przenoszeniu piłki nożnej do wirtualnego świata. Summa summarum Disney Sports Soccer okazał się w swoim czasie dobrym wyborem dla rodziców, którzy na przykład chcieli zaszczepić bakcyla do piłki do swoim pociechom, a przy okazji nie zamęczyć się prostackim przedstawieniem ulubionej dyscypliny.

Mniej szczęścia mieli bohaterowie serii Mega Man, którzy też doczekali się własnej gry piłkarskiej, tyle że w 1994 roku. Pomysł Capcom na pewno był na swój sposób ciekawy, wszak uniwersum niebieskiego herosa obfituje w kilkadziesiąt interesujących postaci, głównie napotykanych podczas przygody bossów. Wyobrażacie sobie Drill Mana, Fire Mana czy Cut Mana na boisku? Twórcy z Japonii liczyli, że to wypali i przygotowali nawet pewien zarys fabularny dla podstawowego trybu gry oraz przenieśli kilka charakterystycznych elementów serii do tej pobocznej odsłony na SNES-a. Niestety nie poradzili sobie z najważniejszym, odpowiednim przygotowaniem mechaniki. Boiskowe zmagania były chaotyczne, nie sprawiały frajdy i tylko drażniły kiepskim sterowaniem. Co mniej wymagający mogli na to przymknąć oko, ciesząc oczy w miarę efektownymi superatakami, ale dla fanów futbolu było to raczej kiepskie doświadczenie.

Teraz zrobi się w wielu domach nostalgicznie, bo kontynuując wątek produkcji z dziwnymi postaciami weźmiemy na tapetę Pet Soccer studia Techland. Ta pocieszna gra zadebiutowała na rynku w 2002 roku i z miejsca znalazła sobie miejsca w sercach wielu użytkowników. Znowuż do tematu twórcy podeszli z dystansem, co widać zresztą już po nazwach drużyn, wśród których znajdziemy takie rodzynki, jak Ajax Panterdam, FC Turtelona czy Bearchester United. Do tego zmodyfikowane nazwiska poszczególnych członków składu i iście wakacyjny klimat samej rywalizacji. Pet Soccer jest chyba jednym z lepszych przykładów, że prostota nie jest niczym złym w grach wideo. Twórcy nie dali zbyt wielu możliwości taktycznych, a stworzony przez nich system zabawy opiera się na łatwych do zrozumienia założeniach, lecz mimo to da się przy ich grze spędzić długie godziny, zwłaszcza, jeśli ma się kompana do pojedynków.

Załóżmy jednak, że zabawa dziwnymi stworzeniami, zwierzętami czy jakimś grubym hydraulikiem nie każdemu przypada do gustu. Jednocześnie chce on odetchnąć trochę od tradycyjnej piłki, którą oferują największe dostępne na rynku serie. Producenci i wydawcy pomyśleli także o takich odbiorcach, rzucając na rynek kilka szalonych, choć jednocześnie trzymających się pewnych ram, tytułów. A wśród nich jednym z pierwszych był niezapomniany, jedyny w swoim rodzaju Goal!3 na Pegasusa.

To jest niesamowite, jak produkcja wydana dwadzieścia sześć lat temu potrafiła przetrwać próbę czasu. Hit od Japończyków ze studia Technos dzisiaj daje tyle samo frajdy co w momencie premiery, potrafiąc wciągnąć i rzucić wyzwanie samotnikom w trybie kariery lub też zorganizować niejeden obfitujący w emocje wieczór ze znajomymi. Czego tutaj tak naprawdę nie ma. Superstrzały, brutalne faule, ataki kombinacyjne, wszechobecny humor, różnorodne założenia taktyczne, polecenia dla kompanów, zmieniające się pod wpływem aury boiska. A wszystko w oprawie audiowizualnej, która nawet dzisiaj nie odpycha. Fenomen. Majstersztyk. Tytuł, do którego można wracać nieustannie mimo upływu lat. Tutaj nawet seria jedenastek potrafi przynieść emocje porównywalne do tych przeżywanych przez kibica, który śledzi konkurs rzutów karnych w półfinale mistrzostw Europy. Nie wspominając już o wrażeniach podczas zwykłych spotkań rozgrywanych we dwójkę, w których drugi kompan postanawia poszaleć jako bramkarz i sam strzelić kilka goli. Chaos, ale w jakże przyjemnym wydaniu.

Takie genialne założenia arcade’owej piłki musiały zostać wykorzystane w większej liczbie gier. Tego chcieli konsumenci i tego wymagało sumienie. W kolejnych latach, na rozmaitych platformach, ukazało się więc szereg produkcji, które równie mocno stawiały na miodność, pozwalając łamać przepisy i katować bramkarzy uderzeniami z kosmosu. Chyba najbardziej te wszystkie tradycyjne reguły ignorowała wydana w 2002 roku na GameCube’a (znowu konsola Nintendo, prawdziwy dom dla dziwnych sportówek?), a potem skonwertowana na inne platformy Sega Soccer Slam, w której trzyosobowe ekipy złożone z szalonych indywiduów mierzą się na boisku, zapominając przy okazji, co to rzut rożny, faul czy aut. I znowu dominowała tutaj czysta radość zabawy, a tytuł zyskiwał przede wszystkim w trybie wieloosobowym. Nie bez znaczenia był fakt, że autorzy połączyli piłkę nożną z bijatyką, pozwalając boiskowym zabijakom używać nóg, pięści i łokci do budowania swojej przewagi na murawie. A że katowali się np. rosyjski żołnierzy, meksykański zapaśnik czy kanadyjski ekoterrorysta to i działo się sporo. Pech chciał, że jednak jakoś Soccer Slam przeszedł bez większego echa, stając się zapomnianą perełką.

Nieco bardziej tradycyjnie, ale tylko nieco, ugryźć temat piłki nożnej próbowały dwie produkcje, które można uznać za karykaturalne klony FIFY i ISS Pro Evolution. Red Card Soccer i Super Shot Soccer wyglądały bardzo podobnie do dwóch wspomnianych wyżej gier, ale tylko do momentu pierwszego gwizdka sędziego. Potem już niewiele elementów przypominało tradycyjne spotkanie dwóch jedenastek. W pierwszym przypadku zawodnicy zaczęli naśladować mistrzów sztuk walki i brutalnie kopać się po twarzach i klatkach piersiowych, dodatkowo posyłając co rusz efektowne specjale w matriksowym bullet-timie. Nie tak dawno sprawdzałem jak to wypada w praktyce dzisiaj i trzeba przyznać, że „czerwona kartka” nawet solidnie się broni, choć błyszczy głównie w trybie wieloosobowym. W drugiej ze wspomnianych produkcji po aktywowaniu specjalnej umiejętności danej jedenastki wybrany gracz np. zmieniał się w Wieżę Eiffle’a czy Statuę Wolności. Możecie się już domyślić, co działo się podczas gry polską reprezentacją i użyciu jej zdolności „Biały orzeł”. A wszystko w nieco kreskówkowej, po trosze karykaturalnej, ale i mającej swój urok oprawie niemal żywcem przeniesione z ISS Proz PSX-a. Jedni jej nie cierpią, inni kochają do dzisiaj.

Oczywiście wypadałoby wspomnieć i o grach z Tsubasą, który sam wielu dzieciaków i nastolatków nakręcał przed laty do tego stopnia, że na podwórkowych boiskach próbowali oni wykonać superstrzały, ale jakoś nigdy nie było mu po drodze na Zachód. Ten akapit wieńczący szybki przegląd przedziwnych tytułów o piłce nożnej, poświęcę więc Inazumie Elevenznakomitemu połączeniu gry RPG i symulacji futbolu. Budowanie własnej drużyny marzeń i zbieranie person równie zakręconych i charakterystycznych, co te w Kapitanie Jastrzębiu, od lat cieszy się popularnością. I nie ma prawa to dziwić, wszak to prawie Pokemony tylko w sosie ukochanej dyscypliny sportowej. Cell-shade’owa oprawa i skomplikowany RPG-owy system sprawiają, że miłośnicy piłki znajdą tutaj zupełnie inne doświadczenia niż z wielu omówionych wyżej tytułach. Jest spokojniej, bardziej taktycznie, choć nadal ze sporą dawką humoru i obowiązkowymi nadnaturalnymi zdolnościami poszczególnych zawodników. Takie perfekcyjne połączenie FIFY/PES-a z Football Managerem.

Wreszcie na koniec niespodziewany hit ostatnich kilkunastu miesięcy, Rocket League. Wiele osób nie uznaje go za grę piłkarską, bo w końcu ani boisko nie jest wymiarowe, ani większość reguł sportu przestrzegana, a do tego gole strzelają i dostępu do bramki bronią małe samochody. Trudno jednak lekceważyć tę miodną sportówkę, w którą wkręciły się setki tysięcy posiadaczy konsol i PC-tów. Ten przykład akurat najlepiej pokazuje, że na podstawie futbolu wiele można jeszcze wymyślić. Zawsze jednak jest ryzyko, że próbując wprowadzić ciekawe nowinki, gdzieś twórcy powinie się noga…

Kontuzjowani i nieudolni

W poprzednich akapitach artykułu pojawiło się wiele znakomitych, dopracowanych i grywalnych tytułów. Teraz jednak znacząco obniżamy loty i z Camp Nou przenosimy się na klepisko za stodołą sołtysa wsi pod Radomiem. Tak, dokładnie taką różnicę poziomów prezentować będą omówione w kolejnych zdaniach projekty. Sprawdźmy, komu, jak i dlaczego podbijanie świata wirtualnej piłki nożnej, z różnych względów, nie wyszło.

Na początek rzecz najnowsza. Wielu fanów futbolu po cichu liczyło, że Pure Football od Ubisoftu wniesie powiew świeżości do niszy gier piłkarskich, oferując zręcznościowe podejście, ciekawą oprawę i nowe pomysły. Niestety, tak jak okładkowy Steven Gerrard nigdy nie sięgnął po mistrzostwo Anglii, tak i Pure Football nie spełniło pokładanych w nim oczekiwań. Miał być „futbol autentyczny”, oddanie kluczowych elementów dyscypliny w grze i przedstawienie tego, co zawodnicy naprawdę czują na boisku. Miała w tym pomóc inaczej działająca kamera i rozmaite efekty, oddające uczucie pędu czy siły uderzeń. Gdzieś jednak ktoś się w tym wszystkim zagubił i skończyło się na zręcznościowym, marnym klonie FIFA Street, który ani nie zapewniał arcade’owej frajdy, ani nie oferował obiecywanych nowych doświadczeń fanom. Multum pasków, które nie spełniały swojego zadania, szybko popadające w schematy akcje ofensywne i działania w defensywie, do tego brak komentarza, marne AI i uboga zawartość. UbiSoft chciał, ale wyraźnie nie potrafił.

Z wyzwaniem przedstawienia piłki nożnej w odpowiedni sposób nie umiało poradzić sobie też pod koniec XX wieku studio Z-Axis Games. Nim jeszcze autorzy późniejszy hitów Dave Mirra Freestyle BMX i Agressive Inline znaleźli swoje miejsce i niszę, w której czuli się dobrze, spróbowali też stworzyć własną grę piłkarską. Three Lions, znane też na innych rynkach pod tak fantastycznymi tytułami, jak Alexi Lalas International Soccer czy Bomba: 98, było śmierdzącym prezentem dla fanów reprezentacji Anglii i wszystkich miłośników futbolu.  Co sprawiało, że produkcja była niemal niegrywalna? System strzałów, który odbierał jakąkolwiek frajdę z zabawy i sprawiał, że trafienie do siatki było godne festiwalu sztucznych ogni, uroczystej parady oraz salwy honorowej. Jeśli jest jeden element, którym można łatwo położyć każdą grę piłkarską, to jest to bez wątpienia mechanika strzałów. Trzy Lwy udowodniły to aż za dobrze.

Przestrzelić można jednak także, tworząc piłkarskiego menagera i to nawet będąc specjalistą of wirtualnego futbolu. Tak pomyliło się Konami, które w 2006 roku postanowiło wycisnąć jeszcze więcej kasy z uwielbianej przez miliony marki Pro Evolution Soccer. Skoro ma ona tak liczne grono fanów, a w internecie można znaleźć setki tematów na forach i wpisów blogowych o Master League, to czemu by nie stworzyć pobocznego PES-a, który będzie menadżerem piłkarskim? Japończycy prawdopodobnie tak właśnie pomyśleli i dlatego na rynek trafił Pro Evolution Soccer Management. Problem w tym, że nie za bardzo chciało im się do nowego projektu przykładać i nowy tytuł wyglądał na zrobiony pospiesznie i bez przemyśleń. Nikt nie postarał się o licencje, więc większość nazwisk i klubów była fikcyjnych, co już samo w sobie odbierało grze wiele w oczach wszystkich osób przyzwyczajonych do Championship Managera czy Football Managera. Do tego nikt nie zadbał o pewne podstawy, więc dochodziło do momentami kuriozalnych sytuacji w stylu braku możliwości reakcji trenerskiej na wydarzenia na boisku. Jak to? PES Management działał bowiem na silniku meczowym Pro Evo i pozwalał graczowi działać tylko w czasie przerw w grze. A do tych w czasie rozgrywanych przez AI spotkań dochodziło zdecydowanie zbyt rzadko, więc na przykład często nie udawało się przeprowadzić w drugiej połowie żadnych zmian.

To tylko  co smutniejsze przykłady nieudolnych prób sprawienia przyjemności kibicom przez twórców gier z różnych części świata. Listę produkcji, które zawiodły lub rozczarowały, robionych na kolanie konwersji, ściemnianych kontynuacji, w których nic prócz menu głównego i składów się nie zmieniło, można by mnożyć jeszcze długo. Poopowiadać o opisywanej w internecie jako najgorsza gra piłkarska świata Chris Kamara’s Street Soccer, o fatalnych FIFAch na Wii czy mało zabawnym Lego Soccer. Nie o najsłabszych przecież fani sportu uwielbiają dyskutować. Piłka nożna to zachwycanie się fantastycznymi akcjami, podziwianie geniuszy futbolu, pięknych bramek i efektownych parad. To wspominanie szlagierowych potyczek z wieloma bramkami, hitchockowskich scenariuszy niektórych meczów i niezapomnianych osiągnięć pewnych ekip. Spuśćmy więc już zasłonę milczenia na wszystkich tych, którzy bez pojęcia, umiejętności lub szacunku do konsumentów tworzyli i wydawali w przeszłości gry piłkarskie.

Mamy rok 2016 i spokojną, poukładaną sytuację na rynku gier o futbolu. Dwie wielkie serie rywalizują o serca fanów, nieustannie napędzając rozwój produkcji poświęconych najpopularniejszej dyscyplinie sportu. Gdzieś tam w tle co jakiś czas pojawiają się nowe odsłony dziwniejszych, bardziej oryginalnych serii, jak Inazuma Eleven. Czy w przyszłości doczekamy się jeszcze narodzin nowych marek, które namieszają na rynku? Czy wróci dawna różnorodność? Czy może nowe trendy wyznaczy rozwój technologii VR? Na te pytania będziemy poznawać odpowiedzi w kolejnych miesiącach i latach. Dzięki za wspólnie spędzony czas na wspominaniu jasnych i nieco ciemniejszych stron gier piłkarskich i do zobaczenia na wirtualnych boiskach.

P.S. jeśli masz własne interesujące wspomnienia z gier piłkarskich to koniecznie podziel się nimi w komentarzach. Może od czegoś się odbiłeś, bo było tak fatalne, a może przy którymś wirtualnym futbolu zarwałeś niejedną nockę?

Brucevsky
27 czerwca 2016 - 17:55