Battleborn – recenzja nowej gry twórców Borderlands - Antares - 4 czerwca 2016

Battleborn – recenzja nowej gry twórców Borderlands

Antares ocenia: Battleborn
70

Połączenie pierwszoosobowej strzelaniny i elementów gatunku MOBA od twórców Borderlands. W teorii brzmiało to naprawdę fantastycznie i czekałem na Battleborn pełen nadziei i głodny multiplayerowych zmagań, po lekkim rozczarowaniu, które przyniosło Destiny. Niestety, ostatecznie otrzymaliśmy „tylko” dobra grę.

Borderlands okazało się naprawdę udanym połączeniem elementów gatunku RPG (a właściwie hack n slash) z pierwszoosobową strzelaniną. Poza udaną mechaniką rozgrywki gra miała bardzo specyficzny i przyciągający klimat. Kosmiczny, postapokaliptyczny western? To nie mogło się nie udać! I chociaż samotna rozgrywka trochę przynudzała, świat gry, fabuła i design to nadrabiały. Oczywiście w trybie wieloosobowej kooperacji zabawa była znacznie lepsza, najlepiej grając na podzielonym ekranie na konsoli. Dlatego na nową grę studia Gearbox czekałem z dużym zainteresowaniem. Wszystko co dobre z Borderlands miało w niej bowiem zostać zmieszane z gatunkiem MOBA – przygotowano ponad 20 bohaterów charakteryzujących się unikalnymi umiejętnościami. I trzeba przyznać, że zostało to wszystko zrealizowane dobrze, ale gdzieś zabrakło magii i polotu.

Samotne granie i ziewanie

Battleborn posiada fabułę i sporo zabawnych dialogów, ale przedstawienie jej zostało potraktowane nieco po macoszemu. Z dialogów dowiadujemy się w sumie niewiele i gracze zainteresowani głębszym poznaniem realiów, muszą posiłkować się internetem. Oczywiście najważniejsza jest sama rozgrywka, a właściwie masakrowanie setek przeciwników. Mechanika strzelania przypomina Borderlands i każdy kto zna tę serię poczuje się jak w domu. Podobieństwa do poprzednich strzelanek studia Gearbox są jednak w tym wypadku nie tylko zaletą, ale i wadą.

Grafika jest naprawdę ładna, chociaż design momentami dziwny

Gra niestety bowiem mocno przynudza jeśli gramy sami. Borderlands ratowało się kolekcjonowaniem broni, swobodną eksploracją świata i ciekawymi postaciami NPC, sprawiającymi wrażenie, że wykreowany świat żyje. Tryb fabularny w Battleborn jest natomiast podzielony na następujące po sobie misje rozgrywające się w konkretnych lokacjach (trochę jak w Destiny) przez co element zwiedzania niestety nie istnieje. Przebijając się przez kolejne fale przeciwników szybko zacząłem się męczyć. Rozwiązaniem okazuje się granie online, lub lokalny co-op na podzielnym ekranie.

Battleborn w kooperacji

Jeśli mamy z kim zagrać, nowa produkcja Gearbox bardzo zyskuje. Satysfakcję sprawia wybieranie dobrze zgranych kombinacji bohaterów, a bossowie wymuszają stosowania grupowej taktyki. Granie w towarzystwie w Battleborn jest ponadto wskazane dlatego, że część z dostępnych w grze bohaterów jest nastawionych wybitnie na wsparcie drużyny i nie da się nimi za bardzo solować misji. Samotna nuda zmienia się w naprawdę niezłą zabawę. W kampanię może grać wspólnie maksymalnie w pięcioosobowym składzie, w tym po dwie osoby lokalnie na każdej konsoli. Uproszczona, nastawiona na rozwałkę mechanika zabawy przestaje wtedy doskwierać.

Na split-screenie gra się fajnie, ale ekran jest bardzo nieczytelny

Na minus muszę jednak zaliczyć totalny brak dostosowania interfejsu graficznego do podzielonego ekranu. Napisy stają się w takim wypadku drastycznie małe i ciężko je rozczytać siedząc nawet pół metra od telewizora. Posiadacze mniejszych ekranów będą też na pewno narzekać na fakt, że część przestrzeni zabierana jest przez duży radar. Na pewno dałoby się to wszystko rozplanować lepiej, ale kwestia wielkości fontów jest naprawdę ważna i Gearbox powinien coś z tym zrobić.

Battleborn jako gra MOBA

Najważniejsze są oczywiście trzy tryby, w których stajemy przeciwko innym graczom. Jeden z nich to klasyczne przejmowanie punktów na mapie, jednak dwa pozostałe to zaimplementowanie rozwiązań z gatunku MOBA, do którego należą takie produkcje jak DOTA 2, League of Legends czy Heroes of the Storm. Walczymy więc w nich nie tylko z innymi graczami, ale także z jednostkami sterowanymi przez sztuczną inteligencję. Ponadto w trakcie meczu rozwijamy umiejętności naszego bohatera, wybierając spośród dwóch, lub czasem trzech, ścieżek rozwoju. Trzeba przyznać, że połączenie gatunków wyszło całkiem nieźle, ale jednak dają się we znaki pewne ograniczenia wynikające z faktu, że rozgrywka przedstawiana jest z perspektywy pierwszej osoby.

W trybie PvP bardzo szybko robi się mocno nieczytelnie i chaotycznie

MOBA to podgatunek strategii, w którym na ekranie dzieje się bardzo dużo. Sterujemy co prawda tylko jednym i tym samym bohaterem, ale musimy uważać zarówno na NPC, jak i członków obu walczących drużyn. Wspierać kolegów, wciągać w zasadzki przeciwników itd. Z pozoru proste potyczki posiadają drugie, strategiczne dno. Battleborn też je posiada, ale często najzwyczajniej w świecie po prostu nie wiemy co się dookoła nas dzieje. Przez nacierające miniony przeciwnika nie widzimy wrogich bohaterów. Sojusznik może obok nas zginąć od zabłąkanego strzału przeciwnika, a my nie będziemy wiedzieć co się stało. Nie pomaga fakt, że grafika jest bardzo kolorowa, a używaniu broni i umiejętności towarzyszą liczne efekty specjalne. Eksplozje, rozbłyski itd. Wszystko to powoduje, że rozgrywkę wkrada się zbyt wiele chaosu. A to męczy.

Battleborn jako gra RPG

Gra wymaga stałego połączenia z siecią. To duża wada dla tych, którzy liczyli na kooperacyjne granie we dwójkę na wyjazdach, na split screenie lub przez LAN. Niestety, by grać, musimy być zalogowani na konto Gearbox. Nawet jeśli nie mamy wykupionego abonamentu PlayStation Plus lub Xbox Live Gold i jesteśmy zmuszani do gry samotnie, połączenie z sewerem musi być utrzymane. Ma to jednak swoje plusy.

W Battleborn levelujemy swoich bohaterów i zdobywamy dla nich elementy ekwipunku. Co ważne, działa to we wszystkich trybach, więc jeśli np. dostajemy łomot w multiplayerze, wskazane jest zdobycie paru przydatnych gadżetów w trybie fabularnym. To fajny pomysł, który dodaje grze kolorytu i przyjemnego poczucia zbieractwa.

Czegoś tu brakuje

W teorii wszystko się w przypadku nowej gry studia Gearbox zgadza. Mamy wielu bohaterów do wyboru. Mnóstwo wyposażenia i poziomów doświadczenia do zdobycia. Kilka odmiennych trybów rozgrywki. Problem w tym, że wszystkiego jest niby sporo, ale jednak grając odczuwałem pewne braki. Bohaterowie różnią się umiejętnościami, ale ich design jest bardzo nierówny. Niektórzy, tacy jak leczący mnich-grzyb, są pokręceni, ale bardzo klimatyczni. Inni zdają się być totalnie bez polotu. Battleborn jest niesłusznie porównywany z Overwatch (to zupełnie różne gatunki gier) ale muszę przyznać, że w tym wypadku pozycja Blizzarda wygrywa. Tam każda z postaci wygląda po prostu kozacko. Tutaj niektórzy bohaterowie są zbyt cudaczni i karykaturalni. Moją ulubioną postacią został z miejsca pozłacany robot gentleman, w garniturze, z melonikiem i laseczką służącą za snajperkę. To smutne, ale w sumie poza nim i wspomnianym mnichem, żaden z bohaterów nie przypadł mi jakoś specjalnie do gustu.

Muszę przyznać, że steampunkowy robot gentleman jest super

Dziwny i nierówny design dotyczy także otoczenia. Niektóre lokacje są naprawdę przyjemne dla oka, podczas gdy inne rażą lekką sterylnością. Wszystko jest jednak bez wyjątku kolorowe i połyskliwe, co niekoniecznie wygląda zawsze dobrze. Bardzo lubię stylizowaną grafikę – podoba mi się przez to Borderlands, kocham Bioshock Infinite, uwielbiam Overwatch. Problem w tym, że stare przysłowie „co za dużo, to niezdrowo” sprawdza się w przypadku Battleborn. Momentami robi się po prostu zbyt odpustowo.

Battleborn – gra „tylko” dobra

Sporo narzekałem, dlatego nie zrozumcie mnie źle. Battleborn nie jest złą grą. Wręcz przeciwnie, to bardzo przyzwoita produkcja, w której zawarto naprawdę dużo różnorakich elementów. Jeśli macie z kim grać i podobało się wam Borderlands, na pewno będziecie się przy tym tytule nieźle bawić. Zwłaszcza, gdy np. we dwójkę, na split screenie, dołączycie do trybów PvP i staniecie przeciwko innym graczom online. Taki duet potrafi odmienić przebieg meczu.

Problem w tym, że nowa produkcja Gearbox jest trochę niedoszlifowana. Design dziwny. Map w multiplayerze mało, bo tylko po dwie na każdy z trybów. Cierpi na tym społeczność gry, która już w tym momencie się ponoć kurczy, chociaż minęło raptem kilka tygodni od premiery. Straszna szkoda, bowiem gra ma potencjał. Wydawca powinien zdecydowanie dodać do gry trochę darmowej zawartości, by ją ożywić i poprawić kilka drobiazgów, takich jak nieczytelne czcionki. Jest to bowiem tytuł, który w pewien sposób przeciera szlaki i wart jest uwagi, ale nie wykorzystano niestety w pełni jego możliwości.

Grę recenzowałem na podstawie wersji na PlayStation 4. Polskim wydawcą gry jest firma Cenega

Antares
4 czerwca 2016 - 20:32