Zombie apokalipsa i jeden z najbardziej znanych exclusive'ów na konsole Sony to dziwne połączenie. Gra jest jednocześnie długowieczna, gdyż wciąż pojawia się na ustach graczy całego świata. Wszyscy czekają na kontynuację. O czym piszę? Oczywiście o pięknej grze The Last of Us, zagranej na PS4. Zapraszam więc na krótką recenzję gry od Naughty Dog.
Podczas gry poznajemy dwóch głównych bohaterów, którymi przyjdzie nam sterować. Pierwsza to dojrzały mężczyzna o imieniu Joel. Natomiast druga postać to Ellie, mała dziewczynka. Początkowo poznajemy historię mężczyzny, który żył jeszcze w czasach, kiedy to świat był taki jaki znamy go my. Bez zarażonych zombie oraz niebezpieczeństwa kryjącego się na każdej ulicy, czy w każdym domu. Teraz kiedy cały świat obstawiono ogrodzonymi i strzeżonymi zonami, a wyjście poza jej teren wiąże się z dalekoidącymi konsekwencjami oraz zagrożeniem, Joel – przemytnik przyjmuje niezwykłe zlecenie. Po prologu dowiadujemy się, że naszym zadaniem jest przetransportowanie ostatniej nadziei ludzkości na normalność, czyli Ellie, która jest odporna na zarażające ugryzienia ze strony zombie. Antidotum stworzone na bazie jej odporności, da szansę ludziom na całkowite pozbycie się niebezpieczeństwa, a także powrót do normalności. Podróż nie będzie jednak łatwa, gdyż musimy się przedostać przez gangi ludzi, hordy zombie oraz opuszczone miasta. Interesującym motywem gry jest fakt, iż podczas podróży zmieniają się pory roku, co dodatkowo zwiększa walory estetyczne produkcji, a także podkreśla immersję.
Scenariusz niejednokrotnie sprawi, że na naszej drodze pojawią się inne postaci. Czasem będą one nam pomagać, a czasem na nas polować. Zmieni się również postać Joela, który początkowo małomówny i gburowaty w późniejszych partiach będzie chciał oddać życie za małą, często irytującą dziewczynkę. Postaci, więc mają swój widoczny charakter oraz nastawienie, które z upływem czasu będzie się zmieniać. Jest to dość ciekawy motyw, gdyż dzięki temu po kilkunastu godzinach, czujemy się niejako zżyci z głównymi bohaterami, co moim zdaniem, jest dość trudne do osiągnięcia przez to, że w dzisiejszych czasach ogrywa się wiele produkcji w krótkim okresie. Często również dochodzi do porzucenia gry, gdzieś w połowie, bądź nawet wcześniej. O tyle trudne jest stworzenie dzieła, które przykuje naszą uwagę na kilkanaście godzin, zostawi po sobie ślad, a my będziemy o nim pamiętać jeszcze długo. Takie właśnie jest The Last of Us. Nie tylko w moim odczuciu.
Grając w Remastera na PS4 nie zauważyłem, żeby gra dogryła się na moich oczach, czy gdzieś tekstury były brzydkie. Każdy detal dokładnie dopracowano tak by nikt nie narzekał, patrząc na telewizor. Samo wykonanie jest piękne, barwne. Opuszczone, stare, zniszczone budynki idealnie komponują się, rywalizując o miejsce z roślinnością. Świat ludzi upada, a natura z powrotem przejmuje kontrolę. Do dziś dobrze pamiętam tą piękną scenę, kiedy to widzimy żyrafy spacerujące ulicami miasta. Coś pięknego. Coś na co można czekać przez całą grę. Ponadto postaci są świetnie wykonane. Twarz bohaterów zarówno podczas rozgrywki jak i samych przerywników filmowych jest świetnie zrobiona. Mimika twarzy odwzorowana. Ani na chwilę nie mamy wrażenia, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, a nasi bohaterowie to tylko zbiór wygenerowanych pikseli.
Podczas rozgrywki znajdziemy również wiele różnych rodzajów zombie. Od zwykłych brzydali, przez klikaczy, grubych oraz wytrzymałych, aż po wbiegające na nas z dużą prędkością maszkary. Według mnie, najtrudniejszymi wrogami są klikacze, chociaż kompletnie pozbawione wzroku, w momencie gdy przedostaną się w nasze pobliże od razu uśmiercają postać. Najlepiej więc wyciągać pistolet i ustrzelić im głowę, bądź nie wzbudzać podejrzeń, załatwiając wszystko po cichu nożem. Dodatkowo na swojej drodze spotkamy również sporą liczbę uzbrojonych ludzi, którzy będą chcieli nas zatrzymać. Nie ma wśród nich jakiegoś bossa (chociaż takowym można nazwać jednego z przeciwników, gdzieś na końcu gry), ani nawet mini bossa. Z reguły są to bandyci z bronią, bądź nieco lepiej uzbrojeni żołnierze. Większych problemów nie sprawiają, ale warto kryć się za osłonami, gdyż możemy stracić sporą liczbę życia.
Jedną z najważniejszych i najciekawszych rzeczy są elementy czysto survivalowe, które „stety”, bądź niestety zostały uproszczone. Na całe szczęście można to usprawiedliwić tym, iż gra nie jest strikte survivalowa, a jest raczej grą akcji okraszoną dość interesującą fabułą. Ważną rolę odgrywa więc zbieractwo, a następnie tworzenie przedmiotów. Do zbierania mamy między innymi alkohol, ostrza, pigułki i wiele wiele innych rzeczy. Dzięki nim wytworzymy przydatne i niejednokrotnie konieczne rzeczy by przetrwać. Oprócz apteczek wytworzymy również noże, mołotowy, czy bomby dymne. Aby przetrwać trzeba więc (najlepiej wszystko) zbierać po drodze, co oznacza ciągłą eksplorację w czasie spokojnych poziomów. Nie wszystkim może się to podobać, ale mi z pewnością przypadło do gustu, ponieważ dzięki temu zawsze jest co robić. Ciągle także zastanawiamy się, czy daną rzecz wykorzystać teraz, czy może później, kiedy trafi się silniejszy przeciwnik. Zasobów nie ma zbyt wiele, więc należy o tym pamiętać. Można również ulepszać samą postać Joela, dzięki zwiększaniu np. punktów zdrowia.
Chociaż w grze najbardziej lubiłem posługiwać się nożem po cichu to broń jest tutaj równie dobrze wykonana. Wszystkie dostępne rodzaje mają swój klimat, feeling strzelania oraz to coś, co sprawia, że aż chciałoby się przejść przez grę, robiąc sieczkę. To nie jest możliwe, gdyż należy oszczędzać każdy pojedynczy nabój. Chybiony strzał boli i przybliża nas do śmierci. A tą z kolei znajdziemy często, nawet na domyślnym poziomie, jeżeli tylko nie będziemy kombinować. Tak więc nawet ulepszanie broni jest tutaj możliwe. Nie możemy dobierać do niej różnych bajerów, pamiętajmy, że to postapokalipsa, ale znajdziemy podstawowe upgrade'y jak np. zwiększenie ilości pocisków w magazynku, szybkie przeładowanie, czy w miotaczu ognia większy zasięg.
Podczas rozgrywki przemierzymy wiele ciekawych lokacji. Od zalanych tuneli przez dachy budynków, aż po opustoszałe ulice miast. Różnorodność jest niesamowita, gdyż często przenosząc się z miasta, trafimy do lasu, aby po chwili wylądować w urokliwym miasteczku, bądź kurorcie, gdzieś nad jeziorem. Dodatkowo zmiana pór roku sprawia, że cały krajobraz się zmienia. Jakkolwiek jesień, czy wiosna mogą być urokliwe, tak nic, według mnie, nie umywa się do zimy. Aż czuje się to zimne powietrze, a skąpane śniegiem opuszczone budynki, zniszczone, zrujnowane dzielnice, to znakomita przestroga nie tylko dla wirtualnych bohaterów, ale także i dla nas. Nikt z nas nie chciałby się raczej znaleźć w takim świecie, prawda? Zima pokazuje swoje piękno, ale to nie oznacza, że niebezpieczeństwo usypia.
Spotkamy się również z miejscami, gdzie będziemy mogli na chwilę odpocząć, poeksplorować, ale także i pomyśleć. Często trzeba pomóc Ellie przedostać się na drugi brzeg zbiornika wody, czy zrobić sobie prowizoryczną kładkę. Takie pseudołamigłówki wymagają współpracy pomiędzy bohaterami i jest to ciekawe, jednakże występuje w na tyle małym procencie gry, że gracz nie myśli o grze w kooperacji. Twórcy dobrze wiedzą, że gra w kooperacji jest nieco inna. Wymaga mniej skomplikowanej fabuły, gdzie przerywniki filmowe nie są takie ważne. A tutaj, każda kolejna cutscenka to istne mistrzostwo pod względem wizualnym, jak i scenariusza. Dokładnie widzimy na ekranie ludzi walczących o życie, którzy chcieliby zaznać odrobiny spokoju. Jednocześnie wiedzą, że taka chwila nie nadejdzie. Jedyne co możemy robić to im współczuć.
Jak wspomniałem, czasem trzeba sobie pomagać nawzajem z Ellie, ale nie myślcie, że na tym kończy się jej rola. Jest dość przydatną wspólniczką, gdyż potrafi do czasu do czasu znaleźć interesującą skrytkę, bądź któryś z zasobów, a nawet jest w stanie zajść przeciwnika od tyłu i bezlitośnie go wykończyć. Podczas strzelaniny wyciąga pistolet, strzela, zabija. Pod względem przydatności niewiele brakuje jej do Elizabeth z Bioshock Infinity. Czasem niestety skradając się, potrafi przejść przed wrogiem niezauważona, co odrobinę psuje zabawę, ale zdarza się to na tyle rzadko, że można przymknąć oko.
Podsumowując, The Last of Us: Remastered to świetna produkcja z poprawioną grafiką. Na internecie można znaleźć wiele porównań. Różnica jest dość widoczne, jednakże zauważalna dopiero po obejrzeniu właśnie takiego porównania, gdyż gra od strony wizualnej nie odrzuca na żadnej z konsol. The Last of Us to świetna gra, ale nie tylko pod kątem samej grafiki, a raczej wciągającego gameplaya, gdzie każdy poziom kryje ciekawe atrakcje. Fabuła wraz z dialogami to najwyższy poziom umiejętności twórców. Zaadaptowanie zombie, motywu, który kojarzy się z trywialnym uśmiercaniem, było ryzykowne, ale opłaciło się. Ci zarażeni wypadli świetnie. Gra ciągle przypomina nam, że to byli ludzie.
Pomimo trzech lat na karku, co w branży gier oznacza dekady jak nie więcej, produkcja jest świetna, aż chce się grać w to jeszcze raz. Za niedługo może znowu usiądę sobie na partyjkę postapokaliptycznej rozgrywki. Miejmy jednak nadzieję, że Naughty Dog nie każe nam długo czekać na dwójkę. Kieruję swoje modlitwy, aby wyszło to również na cokolwiek innego prócz konsol od Sony, chociaż wiem, że modły te pójdą na marne.
Moja ocena: 9.5/10