Marka wypromowana przez Ubisoft nie jest chyba nikomu obca. To, co kiedyś było nowe, innowacyjne i zachwycające w kolejnych odsłonach stawało się coraz słabsze, powtarzalne i nijakie. Syndicate nie odwraca tego trendu: jest to gra, która z jednej strony mocno punktuje dzięki umiejscowieniu akcji w świetnie wykonanym Londynie, postawieniu na dwójkę bohaterów oraz poprawionej mechanice poruszania się. Przeciwlegle nie wykorzystano potencjału drzemiącego w możliwości zarządzania gangami, sprowadzono wytrenowanego asasyna do poziomu zwykłego rzezimieszka i zaserwowano graczom żenującą opowieść.
Graczy, którzy narzekali na iluzoryczność wyborów w pierwszym sezonie produkcji studia Telltale, a także w początkowych epizodach sezonu drugiego niewątpliwie zaskoczył fakt kilku zakończeń, jakie mogą mieć miejsce w ostatnim odcinku przygód Clementine. Finalny wybór ma niebagatelne znaczenie dla całej historii i dalszych losów młodej dziewczyny. Twórcy w znakomity sposób zagrali na naszych emocjach – sezon drugi, zależnie od obranej ścieżki, pozostawia główną bohaterkę z innymi postaciami oraz w odmiennym otoczeniu. Przyjrzyjmy się, jak można pokierować losami Clementine oraz pospekulujmy nieco na temat tego, co ujrzymy w sezonie trzecim.
UWAGA: Tekst zawiera spojlery dotyczące wszystkich zakończeń drugiego sezonu TWD.
Młodego czarodzieja nie trzeba chyba nikomu przedstawiać – o Harrym Potterze i jego przygodach słyszał niemal każdy, a niektórzy nadal z utęsknieniem czekają na list z Hogwartu. Niemałe grono fanów zostało wczoraj niewątpliwie pozytywnie zaskoczone – na stronie pottermore.com, po ówczesnej rejestracji, dostępne staje się krótkie opowiadanie, napisane przez osobę, która osobiście powołała Harry’ego do życia - Joanne Kathleen Rowling. Owy artykuł, zamieszczony w czarodziejskiej gazecie Daily Prophet, pozwala na zapoznanie się z losami głównych bohaterów po wydarzeniach znanych z ostatniej powieści serii. Co słychać u sławnego Aurora i jego przyjaciół?
Historia świata zna wiele słynnych pojedynków. Starożytni, zapewne z wypiekami na ustach, słuchali o potyczce Achillesa i Hektora. Nasi bliżsi przodkowie z niemniejszym zainteresowaniem śledzili opis walki Maćka z Bogdańca z Kuno von Lichtensteinem. Nam pozostało fascynowanie się filmem „Obcy kontra Predator”, ewentualnie walką wieczoru „Adamek vs Gołota”. Pod koniec tego roku doszło do jeszcze jednego, emocjonującego starcia. Wbrew tradycji miało ono miejsce nie na ubitej ziemi, a raczej na niezaoranym polu. Ladies and Gentlemen! Przed Wami pojedynek prawdziwych gigantów: Farming Simulatora 15 oraz… Symulatora Farmy 2015!
Dzisiejsze gry w większości tworzone są w sposób pozwalający na ich łatwe i bezstresowe przejście. Współczesny gracz nie ma czasu na podchodzenie do jednej misji po dziesięć razy, czy wykonywanie danej sekwencji w nieskończoność, w nadziei na lepszy wynik. Gry są dynamiczne, szybkie, a fragment, który zatrzymuje gracza w miejscu na dłuższy moment powoduje frustrację i zmniejsza immersję, przez co na próżno szukać prawdziwie wymagających etapów w najnowszych produkcjach. Wystarczy dodać do tego fakt, że w gry nie grają tylko osoby obeznane z ich mechaniką, ale w dużej większości ludzi mający ograniczony czas na rozgrywkę. Gra ma bawić, nie frustrować. Jakim więc cudem w tym wszystkim rzeszę fanów zdobyły gry From Software, których motywem przewodnim jest utrudnianie życia graczowi i karanie go za najmniejszy błąd?
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Agathy Christie oraz wykreowaną przez nią postacią, Herculesem Poirot, miało miejsce w całkiem niepasującym do opowieści miejscu, a mianowicie w … supermarkecie dużej sieci handlowej, w którym książkę „Pięć małych świnek” można było nabyć za sumę mniejszą, niż przysłowiowa paczka fajek (szczególnie przy obecnych cenach wyrobów tytoniowych). Z perspektywy czasu muszę przyznać, że była to dotychczas jedna z najlepiej wydanych „dyszek” w moim życiu.
Przed premierą The Sims 4 reklamowano i szumnie zapowiadano wiele nowych opcji oraz usprawnień – od systemu emocji poczynając, poprzez wielozadaniowość, a na zmienionym kreatorze Sima i poprawionym budowaniu domu kończąc. Nikt jednak nie wspominał o elemencie, jaki towarzyszy Simsom od ich dawnych początków. O elemencie, który dla jednych jest mało znaczącym dodatkiem, a dla innych, lubiących ponad wszelką miarę dokuczać wirtualnym ludzikom, bardzo przydatną opcją. Mowa oczywiście o śmierci i możliwości eliminowania nielubianych Simów na kilka różnych sposobów. Zapomnijcie o usuwaniu drabinek z basenów (jak i o samych basenach) – nowe Simsy to nieco inne podejście do tematu Mrocznego Kosiarza.
Rozpoczęcie roku szkolnego, oprócz emocji związanych z powrotem do szkół, przyniosło także duże premiery: Metal Gear Solid V: The Phantom Pain oraz Mad Max. Niezależnie od preferencji otrzymaliśmy dwie dobre gry akcji, w których punkt ciężkości został przesunięty w skrajnie różne strony. W przypadku Mad Maxa do dyspozycji oddano nam świat wypełniony ciekawymi zadaniami, wartką fabułą, masą interesujących aktywności, ogromną ilością różnorodnych znajdziek i… zaraz, zaraz… czy aby na pewno?
Seks, narkotyki, piękne kobiety oraz pieniądze. Dużo pieniędzy. Wszystko przyprawione potężną dawką humoru oraz wariactwem w czystej postaci. Czy to przepis na udaną książkę lub film? Pewnie tak. Dla niektórych był to jednak przepis na życie – zagłębmy się choć trochę w historię Jordana Belforta, znanego szerzej jako Wilk z Wall Street.
The Sims – seria, o której chyba niewielu nie słyszało. Produkcja kojarzona głównie z masą dodatków, które uzupełniały podstawową wersję o przeróżne elementy, wprowadzając np. urocze zwierzątka, czy możliwość studiowania. Simsy dla niektórych kojarzą się z jeszcze jednym – wymyślaniem masy sposobów na uśmiercanie swoich podopiecznych. Koniec jednak z usuwaniem barierek z basenów (oraz koniec samych basenów). Nadchodzi The Sims 4 - gra, o której wielu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się z materiału niedawno opublikowanego w sieci. Twórcy w zabawny sposób przedstawiają w nim kilka interesujących elementów.
Rozpoczynając rozgrywkę w Among the Sleep nie byłem pewien, czego się spodziewać. Opinie o produkcji studia Krillbite były podzielone, a najczęściej spotykanym zarzutem było to, że gra jest zwyczajnie zbyt krótka i niezbyt straszna. Niezniechęcony postanowiłem jednak samemu zobaczyć jak to jest wcielić się w skórę dwulatka, którego jedynym przyjacielem jest pluszowy miś. Całość przerosła moje oczekiwania, a zakończenie niebywale mnie zszokowało i pozwoliło spojrzeć na ukończoną właśnie produkcję w zupełnie inny sposób.
UWAGA: spojlery dotyczące zakończenia!
Polskie Dark Souls. Dla jednych takie określenie będzie wyróżnieniem, podkreśleniem faktu, że produkcja studia CI Games garściami czerpała z innego, sprawdzonego i świetnie przyjętego tytułu. Inni uznają to niejako za obelgę, uboższą i słabszą wersję kultowych „Soulsów”. Kto ma rację? Czy Lords of the Fallen to produkcja rozbudowana, grywalna, stawiająca na ciekawą historię i przyciągająca do ekranu monitora swoim gameplayem? A może jest to swego rodzaju technologiczny gniot, podróbka i bubel, który niewarty jest złamanej złotówki? Prawda, jak zwykle, leży pośrodku – polskie Dark Souls, w mojej ocenie, jest określeniem jak najbardziej pozytywnym. Nie oznacza to jednak, że Lords of the Fallen to produkcja perfekcyjna – w grze można natrafić na kilka uproszczeń, błędów związanych z zadaniami lub animacjami, a także (i to jest najgorsze) wiele problemów dotyczących stabilności rozgrywki i pracy kamey. Z pojedynku Dark Souls – Lords of the Fallen produkcja, w której tworzenie zaangażowany był Tomasz Gop, wychodzi jednak z podniesionym czołem, dołączając do nielicznego grona polskich gier, o których można mówić bez cienia wstydu.
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Tak w dużym skrócie można opisać historię opowiadaną w Firewatch, produkcji studia Campo Santo, która zdecydowanie zalicza się do coraz popularniejszych ostatnimi czasy „indyków”. Akcja w całości toczy się w amerykańskim rezerwacie przyrody, a gracz wciela się w stróża porządku, którego zadanie jest bardzo proste – ot, pilnowanie, aby w lesie nie doszło do przypadkowego pożaru. Czy taki pomysł można przekuć na ciekawą grę? Cóż, nie do końca.
Niemal tydzień Mundialu już za nami, a co za tym idzie – zakończyły się pierwsze spotkania w każdej z 8 grup. Nie brakowało bramek, emocji oraz kontrowersji (nie tylko tych związanych z sędziowaniem). Nie obyło się również bez niespodzianek, spektakularnych zwycięstw oraz srogich porażek – przyjrzyjmy się rozegranym do tej pory spotkaniom grup A, B, C i D.
Z utęsknieniem wypatrując trzeciej części Wiedźmina postanowiłem nie tylko bliżej zapoznać się z twórczością Andrzeja Sapkowskiego, ale ponadto wrócić do produkcji CD Projekt RED. Wybór padł na drugą odsłonę stworzoną przez to studio z kilku powodów – jest to część nowsza, w mojej opinii również nieco lepsza od „jedynki” i wprowadzająca w stosunku do niej wiele usprawnień. Zadecydowała także dwutorowość fabuły – poprzednio ukończyłem ścieżkę Roche’a, nie przechodząc gry po raz kolejny. Teraz postanowiłem to zmienić i dla urozmaicenia wspomogłem Iorwetha. Poniżej przedstawiam kilka powodów, dla których warto powrócić lub, jeżeli ktoś jeszcze tego nie zrobił, zagrać po raz pierwszy w tą świetną grę, jaką niewątpliwie jest Wiedźmin 2: Zabójcy Królów.