A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Tak w dużym skrócie można opisać historię opowiadaną w Firewatch, produkcji studia Campo Santo, która zdecydowanie zalicza się do coraz popularniejszych ostatnimi czasy „indyków”. Akcja w całości toczy się w amerykańskim rezerwacie przyrody, a gracz wciela się w stróża porządku, którego zadanie jest bardzo proste – ot, pilnowanie, aby w lesie nie doszło do przypadkowego pożaru. Czy taki pomysł można przekuć na ciekawą grę? Cóż, nie do końca.
Graczy, którzy narzekali na iluzoryczność wyborów w pierwszym sezonie produkcji studia Telltale, a także w początkowych epizodach sezonu drugiego niewątpliwie zaskoczył fakt kilku zakończeń, jakie mogą mieć miejsce w ostatnim odcinku przygód Clementine. Finalny wybór ma niebagatelne znaczenie dla całej historii i dalszych losów młodej dziewczyny. Twórcy w znakomity sposób zagrali na naszych emocjach – sezon drugi, zależnie od obranej ścieżki, pozostawia główną bohaterkę z innymi postaciami oraz w odmiennym otoczeniu. Przyjrzyjmy się, jak można pokierować losami Clementine oraz pospekulujmy nieco na temat tego, co ujrzymy w sezonie trzecim.
UWAGA: Tekst zawiera spojlery dotyczące wszystkich zakończeń drugiego sezonu TWD.
Seks, narkotyki, piękne kobiety oraz pieniądze. Dużo pieniędzy. Wszystko przyprawione potężną dawką humoru oraz wariactwem w czystej postaci. Czy to przepis na udaną książkę lub film? Pewnie tak. Dla niektórych był to jednak przepis na życie – zagłębmy się choć trochę w historię Jordana Belforta, znanego szerzej jako Wilk z Wall Street.
Rozpoczęcie roku szkolnego, oprócz emocji związanych z powrotem do szkół, przyniosło także duże premiery: Metal Gear Solid V: The Phantom Pain oraz Mad Max. Niezależnie od preferencji otrzymaliśmy dwie dobre gry akcji, w których punkt ciężkości został przesunięty w skrajnie różne strony. W przypadku Mad Maxa do dyspozycji oddano nam świat wypełniony ciekawymi zadaniami, wartką fabułą, masą interesujących aktywności, ogromną ilością różnorodnych znajdziek i… zaraz, zaraz… czy aby na pewno?
Marka wypromowana przez Ubisoft nie jest chyba nikomu obca. To, co kiedyś było nowe, innowacyjne i zachwycające w kolejnych odsłonach stawało się coraz słabsze, powtarzalne i nijakie. Syndicate nie odwraca tego trendu: jest to gra, która z jednej strony mocno punktuje dzięki umiejscowieniu akcji w świetnie wykonanym Londynie, postawieniu na dwójkę bohaterów oraz poprawionej mechanice poruszania się. Przeciwlegle nie wykorzystano potencjału drzemiącego w możliwości zarządzania gangami, sprowadzono wytrenowanego asasyna do poziomu zwykłego rzezimieszka i zaserwowano graczom żenującą opowieść.
Przed premierą The Sims 4 reklamowano i szumnie zapowiadano wiele nowych opcji oraz usprawnień – od systemu emocji poczynając, poprzez wielozadaniowość, a na zmienionym kreatorze Sima i poprawionym budowaniu domu kończąc. Nikt jednak nie wspominał o elemencie, jaki towarzyszy Simsom od ich dawnych początków. O elemencie, który dla jednych jest mało znaczącym dodatkiem, a dla innych, lubiących ponad wszelką miarę dokuczać wirtualnym ludzikom, bardzo przydatną opcją. Mowa oczywiście o śmierci i możliwości eliminowania nielubianych Simów na kilka różnych sposobów. Zapomnijcie o usuwaniu drabinek z basenów (jak i o samych basenach) – nowe Simsy to nieco inne podejście do tematu Mrocznego Kosiarza.
Miłośnikiem produkcji Wargaming jestem od dawna, bo od samego niemal początku i czasów wersji BETA. Pancerne potyczki podbiły moje serce i na stałe zagościły na twardym dysku, a odpicowany Tygrys Królewski nadal jest chlubą mojego konta. Oczywiście nie obyło się bez chwil rozłąki, kiedy przesycony niszczeniem wrogich pojazdów na bliżej nieokreślony czas pozostawiałem World of Tanks samej sobie. Jak wierny kot zawsze jednak, po wyszaleniu się i zasmakowaniu innych produkcji, znajdowałem drogę do mojego garażu. Teraz było podobnie, a czynnikiem, który przypomniał mi o ogromnej frajdzie, jaką dostarczają emocjonujące starcia stalowych gigantów, jest nietypowy dość tryb. Mowa bowiem o… wyścigach czołgów!
Historia świata zna wiele słynnych pojedynków. Starożytni, zapewne z wypiekami na ustach, słuchali o potyczce Achillesa i Hektora. Nasi bliżsi przodkowie z niemniejszym zainteresowaniem śledzili opis walki Maćka z Bogdańca z Kuno von Lichtensteinem. Nam pozostało fascynowanie się filmem „Obcy kontra Predator”, ewentualnie walką wieczoru „Adamek vs Gołota”. Pod koniec tego roku doszło do jeszcze jednego, emocjonującego starcia. Wbrew tradycji miało ono miejsce nie na ubitej ziemi, a raczej na niezaoranym polu. Ladies and Gentlemen! Przed Wami pojedynek prawdziwych gigantów: Farming Simulatora 15 oraz… Symulatora Farmy 2015!
Dzisiejsze gry w większości tworzone są w sposób pozwalający na ich łatwe i bezstresowe przejście. Współczesny gracz nie ma czasu na podchodzenie do jednej misji po dziesięć razy, czy wykonywanie danej sekwencji w nieskończoność, w nadziei na lepszy wynik. Gry są dynamiczne, szybkie, a fragment, który zatrzymuje gracza w miejscu na dłuższy moment powoduje frustrację i zmniejsza immersję, przez co na próżno szukać prawdziwie wymagających etapów w najnowszych produkcjach. Wystarczy dodać do tego fakt, że w gry nie grają tylko osoby obeznane z ich mechaniką, ale w dużej większości ludzi mający ograniczony czas na rozgrywkę. Gra ma bawić, nie frustrować. Jakim więc cudem w tym wszystkim rzeszę fanów zdobyły gry From Software, których motywem przewodnim jest utrudnianie życia graczowi i karanie go za najmniejszy błąd?
Polskie Dark Souls. Dla jednych takie określenie będzie wyróżnieniem, podkreśleniem faktu, że produkcja studia CI Games garściami czerpała z innego, sprawdzonego i świetnie przyjętego tytułu. Inni uznają to niejako za obelgę, uboższą i słabszą wersję kultowych „Soulsów”. Kto ma rację? Czy Lords of the Fallen to produkcja rozbudowana, grywalna, stawiająca na ciekawą historię i przyciągająca do ekranu monitora swoim gameplayem? A może jest to swego rodzaju technologiczny gniot, podróbka i bubel, który niewarty jest złamanej złotówki? Prawda, jak zwykle, leży pośrodku – polskie Dark Souls, w mojej ocenie, jest określeniem jak najbardziej pozytywnym. Nie oznacza to jednak, że Lords of the Fallen to produkcja perfekcyjna – w grze można natrafić na kilka uproszczeń, błędów związanych z zadaniami lub animacjami, a także (i to jest najgorsze) wiele problemów dotyczących stabilności rozgrywki i pracy kamey. Z pojedynku Dark Souls – Lords of the Fallen produkcja, w której tworzenie zaangażowany był Tomasz Gop, wychodzi jednak z podniesionym czołem, dołączając do nielicznego grona polskich gier, o których można mówić bez cienia wstydu.
Lara Croft w głównej mierze kojarzy się z panią archeolog, która przemierzając przeróżne zakątki świata szuka starożytnych artefaktów, bada grobowce i rozwiązuje szereg intrygujących zagadek. Po restarcie marki do tego wszystkiego dołączyła tajna organizacja, walka o przetrwanie i trochę za dużo strzelania. Wypracowany ponad dwa lata temu pomysł ma teraz kontynuację w Rise of the Tomb Raider. Kontynuacja, mimo lekkiego odbiegnięcia od pierwowzoru, to klimatyczna gra akcji, której można zarzucić zbyt częste otwarte wymiany ognia czy sporo drobnych potknięć dotyczących mechaniki poruszania się. Lepiej jednak, zamiast szukać dziury w całym, skupić się na pozytywnych aspektach produkcji studia Crystal Dynamics, które sprawiają, że Rise of the Tomb Raider to gra wciągająca i dynamiczna, z dobrym gameplayem i ciekawym umiejscowieniem akcji.
Przekraść się pomiędzy przeciwnikami. Łatwizna. Pozostając niezauważonym zająć odpowiednią pozycję strzelecką. Pestka. Zlokalizować przeciwnika. Nic prostszego. Wstrzymać oddech i przymierzyć. Banał. Oddać strzał i nie trafić? Cóż, zdarza się. Niestety, tym razem zdarzyło się to studiu Rebellion – nowy Sniper Elite jest grą co najwyżej dobrą.
XXI wiek to chory wiek. Nie tylko ze względu na panujące obyczaje, ale przede wszystkim z powodu błyskawicznego rozwoju cywilizacyjnego, który niesie za sobą wiele chorób i dolegliwości. Drżymy przed AIDS, boimy się cukrzycy, a także walczymy z otyłością. Nękają nas częste migreny, bezsenność oraz szeroko pojęte zaburzenia zdrowia psychicznego. Pośród tych wszystkich poważnych schorzeń łatwo zapomnieć o przypadłości, która nas, graczy, dotyka szczególnie często. Z zaskoczenia. Bez ostrzeżenia. Bez szczepionki. Nie uchronią Cię przed nią żadne przeciwciała i prędzej czy później zachorujesz. Syndrom wypalenia, znany także jako „nie-mam-w-co-grać” nie oszczędza nikogo.
Rozpoczynając rozgrywkę w The Vanishing of Ethan Carter wiedziałem już co nieco o tej grze. Byłem więc nastawiony na krótkie, ale wciągające doświadczenie. Miałem również świadomość tego, że produkcja studia Astronauts zauroczy mnie swoją oprawą audio-wizualną. Z zadowoleniem mogę stwierdzić, że otrzymałem wszystko to, czego oczekiwałem. I nic więcej, niestety.
Niemal tydzień Mundialu już za nami, a co za tym idzie – zakończyły się pierwsze spotkania w każdej z 8 grup. Nie brakowało bramek, emocji oraz kontrowersji (nie tylko tych związanych z sędziowaniem). Nie obyło się również bez niespodzianek, spektakularnych zwycięstw oraz srogich porażek – przyjrzyjmy się rozegranym do tej pory spotkaniom grup E, F, G i H.