Andriej Diakow "Do światła" - Uniwersum Metro 2033
O sensie inwestowania w PC natchniony wymaganiami Wiedźmina 3
"Podatek od Google" właśnie wchodzi w życie w Hiszpanii.
O dziwnym pomyśle z Kickstartera związanym z ludzką krwią.
Ubisoftu metoda na piratów, a brawa dla 11 bit studios
Interstellar? Po prostu genialne!
Mówi się, że okazja czyni złodzieja. Podobnie ma się też sprawa w internetowym światku. Ot, jeśli trafia się moment, w którym z całkowicie nie interesujących nas przyczyn jakiś rzeczywisty produkt, będący wcześniej poza naszym zasięgiem, staje się nagle dla nas dostępny (a dzieje się to najczęściej przez błąd sprzedawcy), okazja ta czyni z nas typowego „cebulaka”. Tak, w Internecie przyjęło się na dobre to określenie, które swój początek w polskiej sieci znalazło pewnie u stóp „chytrej baby z Radomia”. Są jednak sytuacje, w których rzecz dzieje się wbrew stereotypom, a przykładem takiego zajścia może być następstwo popełnionego przez GOG.com błędu.
W sieci od paru dni zawieszony jest w powietrzu lament o coś, co było rzeczą nie do uniknięcia przy obecnym stanie rzeczy na rynku gier, a już szczególnie w zestawieniu z firmą, której produkcje AAA od lat uchodzą za twory typowo „kasowe”. Całość rozbija się o fragment materiału wideo prezentującego gameplay z zaplanowanej na jesień gry The Sims 4. Wytrawne oczy graczy dopatrzyły się urywku, w którym ukazano fragment, mogący być zapowiedzią rozwiązania „premium” znanego choćby z Battlefield 4. Ale czy to naprawdę jest tak ważna sprawa, żeby tak o niej trąbić?
W sieci nie ma nic za darmo. Ba, rzekłbym nawet, że na rynku ogólnie pojętym nie można liczyć na nic „za frajer”, bo prędzej czy później rzekoma darowizna urośnie do siły argumentu, czy też karty przetargowej, którą ktoś wykorzysta mając na celu otrzymanie jakichś korzyści z naszej strony. Są jednak sytuacje, w których można zjeść ciastko i to ciastko zachować. Rzekłbym nawet, że można wyciągnąć z tego „wartość dodaną”, którą nie zawsze da się zmyślnie i bezstratnie wytworzyć. Electronic Arts chyba znalazło sferę, w ramach której może odrobinę poprawić odbiór swojej marki.
Na rynku mamy kilka gier, co do których marzenia o trybie współpracy legły w gruzach. Niezmiennie na pierwszym miejscu mojej listy znajduje się seria S.T.A.L.K.E.R. Miałem nadzieję, że przy kolejnych częściach twórcy pójdą po rozum do głowy i zrozumieją, że nie będzie nic lepszego, niż wspólny spacer przez bezkresy Zony będące domem wszelakiego zła. Na szczęście niedługo będę mógł z tejże listy wykreślić jedną pozycję, która znajdowała się dość wysoko, czyli miała, ujmijmy to w ten sposób, wysoki priorytet – Don’t Starve.
Jest wiele gier na rynku, co do których nie mamy wątpliwości, że ich opracowanie zaowocowało czymś na miarę majstersztyku, chociażby pod względem fabularnym. Większość jednak wolnej przestrzeni rynkowej świata gier wypełniają produkcje mizerne, tandetne, nie będące w stanie swą formą i przekazem zmusić nas do zaangażowania się w przedstawianą historię. Gdzieś po środku tych dwóch przeciwnych światów ulokować należy Armę 3 – ostoję niepodległości gier, w ramach której niezależny producent stara się zrealizować od początku jasno nakreśloną wizję. A my jesteśmy świadkami tego, jak mucha próbuje z beczki ze smołą wylecieć, choć nie za bardzo jest w stanie to zrobić.