Jest wiele gier na rynku, co do których nie mamy wątpliwości, że ich opracowanie zaowocowało czymś na miarę majstersztyku, chociażby pod względem fabularnym. Większość jednak wolnej przestrzeni rynkowej świata gier wypełniają produkcje mizerne, tandetne, nie będące w stanie swą formą i przekazem zmusić nas do zaangażowania się w przedstawianą historię. Gdzieś po środku tych dwóch przeciwnych światów ulokować należy Armę 3 – ostoję niepodległości gier, w ramach której niezależny producent stara się zrealizować od początku jasno nakreśloną wizję. A my jesteśmy świadkami tego, jak mucha próbuje z beczki ze smołą wylecieć, choć nie za bardzo jest w stanie to zrobić.
Na wstępie zaznaczam, że ocenie liczbowej została poddana kampania gry (tryb dla pojedynczego gracza), a nie tytuł jako całokształt. Nie mogę jednak oceniać społeczności i dzieł osób tworzących modyfikacje, a to właśnie im gra zawdzięczać może szansę na rozwój i jakikolwiek sens istnienia. Armę 3 kupiłem jeszcze w jej fazie alfa, co oznacza, że zapłaciłem grubo ponad 110 złotych za produkt, który nie był jeszcze namiastką czegoś kompletnego. Aspirował jedynie do powtórzenia skromnego sukcesu, zawdzięczonemu głównie modyfikacji DayZ, gry Arma 2. Nie będę nawet komentował mojego żalu, gdy okazało się, że względnie niedługo potem grę tę można było nabyć za śmieszne w porównaniu do poniesionych przeze mnie kosztów pieniądze, by w kulminacyjnym momencie móc zaopatrzyć się w nią za, bagatela, 20 złotych. Na szczęście przed całą tą akcją z drastyczną obniżką cen, dałem szansę Armie 3 z jej kampanią. Długo bowiem leżała odłogiem gdzieś na koncie Steam, a nie chciałem, żeby okazała się kolejnym pochopnym zakupem, który został dokonany tylko przez pustą rządzę posiadania czegoś bez wizji wykorzystania.
Dzieło studia Bohemia miało od początku być produktem zdecydowanie bardziej niszowym, aniżeli wiele gier pojawiających się równolegle z tym symulatorem pola walki. Co więcej, nikt nie obiecywał nam gruszek na wierzbie tak, jak zwykło się to robić w korporacjach, które za nic mają graczy, którzy i tak naiwnie uwierzą we wszystko to, co rzuci im się pod nogi. Arma 3 miała być grą, realizowaną przez studio o ograniczonych środkach finansowych i ogólnie pojętych zasobach, która powinna zaoferować zagorzałym fanom realizmu walki parę niezłych godzin zabawy, często okraszonej nawet mianem „role play”. Ot, warto wspomnieć, że istnieją inicjatywy typu ACC (ArmA Coop Corps), które gloryfikują wręcz wczuwanie się w klimat i zabawę zgodnie z regułami nakreślonymi przez liczne regulaminy i obostrzenia. Okazuje się bowiem, że Arma 3 sama w sobie nie jest produktem godnym uwagi, jednak specyfika tego tworu sprawia, że społeczność tejże gry oraz środowisko moderskie czynią tę grę czymś niewyobrażalnie poprawnym, ciekawym i wciągającym. Co jednak, jeśli ktoś chciałby grę kupić i skupić się tylko na kampanii?
Dałem szansę jej swego czasu, sceptycznie podchodząc do początkowych misji. Specyficzność tej gry wymaga patrzenia na nią przez palce oraz wybaczania wszelkiego rodzaju niedoróbek, których jest tutaj na pęczki. Jeśli jednak pozwolicie się grze wciągnąć, gwarantuję Wam, że zostaniecie w niej na długo. Symulator pola walki to zdecydowanie określenie jak najbardziej pasujące do Army 3. Podobnie jak w DayZ, czeka nas tutaj ogrom biegania. Symulator biegów przełajowych przerywany jest jednak przez dość ciekawie wkomponowane w fabułę akcje, a każdej wizycie na paru mapach przygotowanych przez twórców towarzyszy jakiś cel. Nie ma poczucia bezsensowności całego zajścia. Stajemy się częścią pewnej historii, a kwestię poprawia także fakt, że dzięki jej odpowiedniemu przygotowaniu czujemy się jak konkretna osoba, żołnierz. Nie jesteśmy tylko obserwatorem zajścia, cutscenek, a stajemy się ich częścią. Bardzo dziwnie momentami to wygląda, jednak sam pomysł wyszedł naprawdę przyzwoicie.
Misje potrafią być długie. W zależności od poziomu trudności, nad niektórymi można się śmiało głowić godzinami. Mi niesamowitego problemu przysporzyła likwidacja konwoju. Pod moje rozkazy oddano niewielką grupę rebeliantów. Miałem z ich pomocą przygotować zasadzkę. Co najważniejsze, znałem niejako trasę konwoju, ale to ostatecznie do mnie należała decyzja o lokalizacji zasadzki. Można było poczuć się jak w prawdziwym sandboxie, o którym często się marzy. Nie ma jednak róży bez kolców. Arma 3, choć faktycznie potrafi być trudna, to trudność ta wynika głównie z mocnego OP przeciwników. Nawet na niskim poziomie trudności są w stanie ze znacznej odległości pozbawić nas części sprawności bojowej, skutecznie wyłączając nas na dłuższą chwilę z walki. A my zmuszeni jesteśmy wzywać medyka. I tutaj ujawnia się kolejna bolączka tej gry. Sztuczna inteligencja przeciwników jest okropna, bo nie zachowują się tak, jakby zależało im na własnym życiu (być może świadomi są swojego OP w strzelaniu, toteż się tym nie przejmują), jednak nic nie jest w stanie przebić głupoty, jaką prezentują sobą nasi kompani. Wydawanie rozkazów, choć ma w sobie niesamowity potencjał i stanowi, pod względem idei, oczywisty atut tej serii, w praktyce kuleje. Przydałby się ktoś, kto wskoczył by do Bohemii i pokazał im, jak rozwiązać problemy pojawiające się w najważniejszych obszarach gry, którą robią. Być może jest to kwestia czasu, jak opanują niezbędne do tego umiejętności. Jeśli więc próbujecie wezwać medyka, to prościej będzie już zacząć czołgać się do bazy. Szybciej bowiem przeczołgacie się z powrotem, aniżeli on do Was dotrze. Rozkaz albo „oleje”, albo zginie w jakiś nieudolny sposób.
Arma 3 to gra z poważnym potencjałem, którego jeszcze nie dało się odpowiednio wykorzystać. Jest jednak światełko w tunelu, bowiem pomysły, wprowadzone w niektórych przypadkach dość nieudolnie, mają w sobie cechy, które sprawiają, że niezbędne będzie ich wykorzystanie w następnym wydaniu z cyklu „Symulator pola walki wg. Czechów”. Póki co bowiem, granie w Armę 3 to jak oglądanie czeskiego filmu. Czujesz moc, która drzemie w samym zamyśle produkcji, nie umiesz jednak jej poprawnie wykorzystać. Po chwili przychodzi złość, bowiem po raz kolejny Twoja misja kończy się niepowodzeniem przez „złą interpretację” wydanych rozkazów bądź przez, nie bójmy się tego słowa, drewnianą sztuczną inteligencję naszych podopiecznych. Wychodzi więc na to, że w Armie 3 jesteśmy sami. I wyrzucić na bok można wszelkie rozkazy, oddziały, pracę grupową. Jeśli chcemy przejść do następnego etapu, sami musimy rozwiązać wszystkie kwestie, zlokalizować i wyeliminować z zabawy każdego przeciwnika. A przecież nie o to w tej grze chodzi…
Poznajcie też ocenę kampanii Army 3 DM'a.