Biję się w pierś i to po stokroć. No może jeszcze z dwa razy więcej. Do pewnego czasu sądziłem i śmiało głosiłem, że gry Nintendo, razem z jego konsolami to dobre zabawki, aniżeli faktyczny sprzęt do grania. Dziś, kiedy o tym pomyślę, jestem w stanie splunąć sobie w brodę - tak bardzo się myliłem.
Przy pierwszej zapowiedzi Dante’s Inferno byłem troszkę zdziwiony koncepcją z jaką igrają twórcy tejże produkcji, czyli stworzenie z „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri, gry, która należałaby do gatunku slasherów i przedstawiałaby wyrąbywanie sobie drogi przez piekło po ukochaną, która w dziwnych okolicznościach trafiła do tej części zaświatów. Studio Visceral Games (ci od serii Dead Space) wybrało bardzo kontrowersyjną tematykę i opanowanie jej było niesamowitym wyzwaniem. Czy mu podołano? Można powiedzieć, że tak, ale cudów nie ma. Jeśli temat ciekawi Was bardziej, to zapraszam do rozwinięcia tekstu!
Na gameplay.pl nie udało mi się jeszcze wrzucić żadnego wywiadu i w związku z tym poczułem się trochę źle. Tego typu materiały to świetna okazja do zapoznania się z różnymi, ciekawymi osobami oraz ich poglądami na jakieś tam zdarzenia, albo sytuacje. Wywiady będę starał się publikować raz na miesiąc i powinny być one różnorodne (być może w przyszłości również forma ulegnie zmianie, a tekst zastąpi wideo/audio, ale to jest bardzo niepewne). Oczywiście trafi mi wypytywać różne osoby jakkolwiek związane z gamingiem. Od publicystów, twórców materiałów wideo po develepoerów i producentów. Na sam początek udało mi się dopaść Tomka Drabika, znanego również jako quaz. Człowiekiem, który tworzy jedne z lepszych wideo recenzji w Polsce. Pełne humoru, ale również porządnej, merytorycznej treści. Nie będę dalej przedłużał tego wstępu, tylko chciałbym zaprosić do czytania wywiadu!
Downgrade w grach to stale powracający temat przy okazji każdej premiery współczesnej gry wideo. Po ukazaniu się Watch_Dogs oraz Wiedźmina 3 jako konsumenci, nabraliśmy trochę większej podejrzliwości wobec przedpremierowych zapowiedzi czy pokazów, które mają wzbudzić nasz głód na dany produkt. Downgrade nie wziął się jednak znikąd i "Patrzące Psy" nie były pierwszym tytułem, nie dorastającym jakością do materiałów ukazywanych w trakcie procesu tworzenia. Również jego geneza nie wiąże się jedynie z nieskończoną chciwością wielkich korporacji, którą gracze od razu podejrzewają, gdy mowa jest o takim zjawisku. Przyjrzyjmy się zatem temu procesowi nieco bliżej i to nie tylko pod kątem grafiki.
Game Boy Advance to jedna z niewielu konsol Nintendo, które zyskały dużą popularność w Polsce. Niezbyt wielu zna choćby takie Nintendo 64, albo Gamecube’a, bo w tamtych czasach dominowały u nas kolejne odsłony PlayStation od Sony. GBA było jednak pewnym wyjątkiem, głównie przez to, iż wówczas wielkie N nie miało sobie równych w kwestii przenośnego grania. Większość produkcji na tą platformę zostało okrzyknięte kultowymi i ciężko z tym jakkolwiek dyskutować. Pomimo tego, że mają przestarzałą grafikę, to do dziś potrafią sprawiać naprawdę mnóstwo frajdy. Jest w nich zaklęta jakaś magia. Do produkcji wydanych na tą konsolkę, wracam praktycznie co roku, także myślę, że nadeszła pora, aby przedstawić Wam moje małe top, tych najbardziej ukochanych przeze mnie tytułów.
Wojownicy ninja to postacie będące mitem dobrze wszystkim znanym. Zwykle ubrani w czarne kostiumy z wyłącznie odkrytymi oczami. Na plecach dźwigają miecz, a do pasa przywieszone mają noże kunai, shurikeny, albo torebki z bombami dymnymi. Są to zwykle ludzie (choć nie zostało to potwierdzone) szkoleni w takich środowiskach, że na sam słuch o nich zaczyna opadać szczęka. Biegający bezszelestnie, poruszający się gdzieś w taki sposób, że nie można ich zobaczyć, potrafiący swobodnie przemieszczać się po ścianach. Tak się ich najczęściej definiuje. Kiedy spada ci na głowę ptasia kupa, to tak naprawdę nie wiesz czy to był po prostu przypadek, czy ninja w jakiś sposób odwrócił twoją uwagę, by ominąć cię bez narażania zdrowia… twojego rzecz jasna. Ci wojownicy pojawiali się już w wielu dziedzinach kultury masowej. Znamy ich choćby z filmów i gier, ale patrząc przez to jaki temat artykułu obrałem, to skupię się będę bardziej na tej drugiej branży. W końcu wytypuję pięciu najlepszych wojowników ninja w przemyśle gier komputerowych! Nie ma co! Musicie rozwinąć ten tekst!
Człowiek i jedzenie to dwie nierozłączne rzeczy. Tak nas zaprogramowano, że musimy jeść i później te cudne potrawy wydalać w postaci… sami wiecie czego. Żarełko jednak strasznie przyjemnie wchłania się podczas zabawy przy grach wideo. Wciągając się mocno w akcje produkcji, potrafimy nieźle pobudzić nasz apetyt. Oczywiście, powinno się wtedy odłożyć kontroler i w spokoju iść do kuchni, wrzucić coś na ruszt. Gracze, żeby ominąć ten proceder znaleźli odpowiednie przekąski i jedzenie, które idealnie pasuje na dłuższe posiedzenia przy naszym ulubionym sprzęcie. Zebrałem te najbardziej znane w tym oto zestawieniu. Zapraszam do lektury!
Przeglądając ostatnio pewną stronę z ROMami, natknąłem się na grę Duel Masters: Shadow of the Code i z miejsca dopadła mnie nostalgia. Przypomniałem sobie, jak będąc jeszcze małym Rasgulem, spędzałem wiele czasu w uniwersum tej karcianki. Chłonąłem wszystko, co Wizards of the Coast podrzucili mi pod nos. Na DM w Polsce był swojego czasu mały bum, co zresztą skrzętnie wykorzystali wówczas producenci chrupek i chipsów. Nie pamiętam wszystkiego super dokładnie, ale wiem jedno – przy Mistrzach Pojedynków bawiłem się świetnie.
Mówicie, że grafika i warstwa dźwiękowa, to najważniejszy element gry? Pffff. A może fabuła? Hahaha. Nie. No to rozgrywka? Oczywiście, że nie. Ogromnym wyzwaniem dla twórców, to stworzenie odpowiedniej atmosfery w świecie ich produkcji, która to zatrzymałaby graczy na dłużej, czy też wyryła swoją nazwę w którejś z wałd mózgownicy. Niewielu udało się coś takiego, ale tytuły, które wyszły spod ich rąk, będziemy wspominali bardzo długo i zawsze będą dla nas grywalne. Takich gier znalazło się u mnie tylko pięć, albo aż pięć. Gier, które wiecznie będą mi się kojarzyć ze słowem klimat.
Każdy z nas ma swoje ulubione serie gier na widok których ślinka cieknie, wracają przy ulubione serie gier jemne wspomnienia, a nawet maleńka wiadomość o kolejnej już odsłonie przyprawia nas o niekontrolowany napad radości, zaś kiedy wreszcie takowa wyjdzie na światło dziennie, to z pieniędzmi w ręku moglibyśmy jechać nawet na koniec świata po ukochane pudełko z płytą, które dla nas ma większą wartość niż złoto, albo diamenty. Niezależnie czy będzie to produkt słaby, czy też wybitny jakościowo, to u nas na półeczce będzie miał swoje specjalne miejsce, bo zbiór liter kojarzący nam się z danym tytułem, wyryty jest w naszym mózgu złotymi zgłoskami. Postanowiłem utworzyć listę właśnie takich gier, których kolejne kontynuacje, tudzież spin-offy tworzą ciąg nieprzerwanej dla nas radochy od paru lat. Zapraszam do lektury!
Gry wideo to niesamowite pochłaniacze czasu. Wystarczy przysiąść do nich dosłownie na moment, dobić sobie poziom w ulubionym RPG-u, żeby krótko potem obudzić się z zegarkiem wskazującym okropnie późną porę. Są jednak produkcje, które wciągnęły nas do tego stopnia, że dziesiątki spędzonych przy nich godzin wydają się niezwykle małą jednostką. Patrząc w przeszłość, myślimy już o dniach czy tygodniach, jakie trwoniliśmy na „syndrom jeszcze jednej tury/levelu”. Ja znalazłem takich gier 4 i w tym artykule chciałbym je Wam zaprezentować, a przy okazji wspomnieć czemu to właśnie one zżarły kawał mojego życia.
Blizzard Entertainment słynie z tego, że potrafią wydawać trailery, które zapierają dech w piersiach. Jest to zwykle czysta, pięknie wyglądająca, pre-renderowana grafika komputerowa, ale jest użyta w taki sposób, że po prostu kopara opada. Tak było w przypadku StarCraft II, Diablo III, czy choćby dodatku do World of Warcraft, zatytułowanego Wrath of the Lich King, jednakże panowie z Kalifornii tym razem przebili sami siebie.
Jak trudno nie zauważyć, na moim blogu pojawia się ostatnio mnóstwo materiału związanego z Call of Duty. Nie jest to żaden przypadek, bowiem ciekawie zbiegło się w tym roku dziesięciolecie serii oraz premiera Ghosts, czyli odsłony stworzonej z myślą o nowej generacji konsol. Oceny już poznaliśmy i są one zgodne z moimi przewidywaniami (oscylują zwykle w granicach 7/10-8,5/10). Grze wytyka się głównie trzymanie się tych samych schematów, a także zmarnowany potencjał technologiczny. Spodziewałem się tego, ale jak sami widzicie reaguje na to z dużym spokojem. Nie jestem w końcu żadnym fanboyem serii. Bardzo zabolał mnie jednak fakt, że wielu posiadaczy komputerów nie przetestuje nawet „Duszków”. Czemu? Kwestia techniczna.
W moim życiu było kilka produkcji, przy których spędziłem mnóstwo godzin i mógłbym to w sumie powtórzyć. Nie żałowałem czasu spędzonego z nimi, pomimo tego iż było go zdecydowanie za dużo. Jednym z takiej listy był choćby Team Fortress 2, ale podkreślam słowo był. Moje nastawienie do tytułu zmieniło się diametralnie, gdy ostatnio zobaczyłem jak mój znajomy uruchomił go, żeby pokazać jak bardzo wszystko się zmieniło, od naszej sięgającej już prawie rok przerwy w rozgrywce. Przerwy? A może już raczej permanentnego rozstania?
Bądźmy ze sobą szczerzy, wszyscy lubimy kontrowersje. Jest w nich coś takiego, że niezależnie jak bardzo głupia by była to i tak zrodzi mnóstwo dyskusji. Najczęściej spory dotykają branży rozrywkowej, czyli różnych gier, filmów, książek lub muzyki, ponieważ artyści lubią przełamywać tematy tabu. Takie przekraczanie granic nieraz mocno zniesmacza, albo dostarcza niespotykanych dotąd wrażeń. Nie inaczej jest z Call of Duty. Produkcje z tej serii pojawiają się już 10 lat i pomimo statyczności w kwestii mechanik rozgrywki potrafią nas zaskoczyć, skłonić do refleksji, a także dostarczyć wielu tematów nadających się na pierwsze strony brukowców. Artykuł ten ma na celu przedstawić ciekawsze problemy oraz przewinienia, jakie marka tych szalenie popularnych strzelanek spotkała na swej drodze.