Downgrade w grach wideo - o cięciach graficznych i nie tylko
Klasyczne CRPG i ich droga ku zapomnieniu
Cztery gry, które zjadły kawał mojego życia
Raport po 20 godzinach grania w Final Fantasy XIII
Nieco subiektywne podsumowanie gier i branży w roku 2015
Kilka grzechów głównych gry Dragon Age: Inkwizycja
Jest 2007 rok i właśnie mamy premierę Crysisa. Ta gra była istnym piekłem dla ówczesnych komputerów, a i dwa lata później potrafiła zakrztusić niejednego blaszaka. W dodatku była wtedy na szczycie listy najczęściej piraconych gier wideo. Udało się jej jednak odnieść sukces i rok później dostaliśmy samodzielny dodatek, o podtytule Warhead. Usprawniony silnik CryEngine nie palił już komputerów, a jeszcze bardziej pieścił oczy cudowną grafiką. Crytek postanowił też przy okazji przypomnieć graczom o trybie multiplayer, dołączając w pudełku magiczny krążek, z wyrytym na nim napisem Crysis Wars. Po zakupie własnej kopii Warheada rok później, zostałem oczarowany jakością tego trybu wieloosobowego. Tak bardzo, że wracam do niego z większym entuzjazmem, niż przy okazji uruchamiania kolejnego Call of Duty czy Battlefielda.
Wszyscy znamy historię marki Splinter Cell. Sam Fisher na początek załatwiał wszystko po cichu, w czarnym jak smoła kombinezonie. Potem był łysym, podwójnym agentem, a następnie państwo szybko go wykiwało, przy okazji, kiedy porwano jego córkę. Raz przekradał się za oponentami, a innym razem był gotowy brutalnie obić komuś twarz o kant pisuaru, tylko po to by wyłudzić informacje. Nasz protagonista miał różne wzloty i upadki, udawało mu się zdobyć różne rzesze fanów, ale jego skuteczność zawsze pozostawała ta sama. Ubisoft kombinował z formą całego cyklu i myślę, że znaleźli idealny środek.
Ciężko przechodzi mi to przez gardło, ale tegoroczny wrzesień wypada blado w porównaniu z poprzednim miesiącem. Dziwne, że tuż po sezonie ogórkowym panuje taka posucha. Nie wiem czy jest to wina premiery GTA V czy też zbliżającej się nowej generacji konsol. Nie zmienia to faktu, że wrzesień w tym roku będzie świetnym okresem do nadrobienia kilku zaległości, aniżeli sięgania po nowe gry. Przynajmniej w moim przypadku, bo na nowe Grand Theft Auto w ogóle nie czekam.
Ostatnimi czasy twórcy gier są strasznie skorzy, do wyrzucania wielu materiałów przedpremierowych. Ba! Często nawet prędko udostępniają możliwość udziału w beta testach, albo pokazują dziennikarzom swoje dzieło jeszcze w strasznie wczesnych fazach produkcyjnych. Zapewne tylko po to, żeby podbić liczbę złożonych pre-orderów. Te zaś ostatnio stały się wyznacznikiem podobnym do sprzedanych egzemplarzy. Studio widzi zainteresowanie ich kodem, a wydawca widząc cyferki, jest bardziej skory do większych inwestycji w tytuł. Tak po prostu działa rynek – nie liczą się opinię, tylko liczby.
Myśleliście kiedyś, że chcielibyście zająć się w przyszłości dystrybuowaniem ciastek? Myśleliście może kiedyś, jak to jest mieć co sekundę milion ciastek przychodu? Myśleliście nad wybudowaniem maszyny czasu oraz portalu do ciastkowego uniwersum, aby taki cel osiągnąć? Nie?! Ja też nie! Pomyślcie sobie zatem, że gdzieś w świecie przeglądarkowych produkcji jest taka „perełka”, która pozwala spełniać te dziwne marzenia!