Dragon Ball Super - Toriyama potwierdził nową serię anime
Dragon Ball Z: Fukkatsu no F - już tylko tydzień do premiery
"Beren i Luthien" - pierwsze informacje na temat fanowskiego filmu osadzonego w Śródziemiu (Prima Aprilis)
Hyper Dragon Ball Z - fanowska produkcja, która bije na głowę większość oficjalnych gier
Moje ulubione AMV
Shaman King: Master of Spirits - recenzja gry
"Final Fantasy" (Fainaru Fantajii) – dla wielu graczy każda gra z tymi kilkoma literkami w nazwie natychmiast po premierze stają się pozycją kultową. Czy wiecie, że seria ta jest z nami już od 24 lat? W roku 1987, skromna wówczas firma Square, postanowiła wydać swoją ostatnią grę na konsolę NES (stąd też tytuł gry). Wynik sprzedaży i popularność "Final Fantasy" przeszły jednak najśmielsze oczekiwania twórców – w Japonii gra stała się tytułem tak znanym i lubianym, że Square natychmiast przystąpiło do produkcji dwóch kolejnych tytułów z literami FF w nazwie, wbrew pierwotnym planom również wydanym na 8-bitową konsolę Nintendo. Gdy w branży gier nastała era 16-bitowców, Square pozostało nadal przy Nintendo, w latach 1991-1994 wydając kolejną trylogię, tym razem jednak już na Super Nintendo. Tytuły to niezwykle grywalne, do dziś dające graczom wiele przyjemności (czego dowodem zresztą sukces remake'ów na GBA). Spośród nich szczególnie umiłowałem sobie szóstą część Ostatecznej Fantazji, przyjrzyjmy się zatem, jak wyglądało pożegnanie Square z dużymi konsolami Nintendo i przesiadka do wagonika Sony. Oto przed Państwem "Final Fantasy VI".
Czy wiecie, że już za tydzień są Święta? Wiem, że patrząc za okno można mieć co do tego wątpliwości, ale tak: już za 7 dni mamy Wigilię. Dla (prawie) wszystkich studentów to upragniony czas powrotu do domu i normalnego (nareszcie) jedzenia. Jakoś tak wyszło, że tegoroczną przerwę świąteczną spędzę bez swojego wiernego PC-ta. No cóż - co komputer stacjonarny, to komputer stacjonarny, nie bardzo opłaca się go na tydzień targać przez pół kraju. Aby się nie zanudzić, postanowiłem więc nabyć jakiś ciekawy i w miarę tani tytuł na moją wysłużoną PS One (tak, nadal są ludzie, którzy posiadają tą konsolę :)). Po kilku dniach przeglądania Allegro i świecącego pustkami polskiego eBaya, wybór mój padł na "Yu-Gi-Oh: Forbbiden Memories". O swojej nowej zabawce napiszę z pewnością po Świętach, gdy już porządnie ją sobie ogram, dziś krótko zaś o serialu anime, który zapoczątkował swego czasu szał na wszystko, co tylko miało w nazwie "Yu-Gi-Oh!". Tym samym inicjuję nowy cykl tekstów na temat anime, które szczególnie utknęły mi w pamięci i które wszystkim polecam. Zapraszam do lektury.
Podobnie jak dla wielu osób z mojego pokolenia, tak i dla mnie Transformersy stanowią dobrą połowę życia. Od dziecka mam szczęście (albo i nie, to zależy od punktu widzenia) stykać się z serialami, zabawkami i całą tą otoczką, która nieodłącznie towarzyszy znanym markom, co sprawiło, że i filmy kinowe przyjąłem z dużym uznaniem (no, może poza "Dark of the Moon", którego nadal nie miałem okazji obejrzeć). Filmy, które niejako na nowo ożywiły nieco już zastane uniwersum "Transformers", w którym nic sensownego od premiery "Armady" nie miało chyba miejsca. Wszystkie kinowe obrazy Micheala Bay'a sprzedały się doskonale, nic więc dziwnego, że w ostatnich miesiącach powstał również i serial bazujący na hollywoodzkim pierwowzorze. "Transformers Prime", bo tak się nazywa, możemy od dwóch tygodni oglądać na polskim kanale Cartoon Network. Co można o nim w chwili obecnej napisać?
Są takie gry, przy których rezygnują najlepsi gracze. Są takie firmy, które celują w tworzeniu gier o poziomie trudności ocierającym się wręcz o absurdalność. Są gracze, którzy swoimi umiejętnościami udowadniają, że można je ukończyć. No i jest "Ghosts 'n Goblins", które udowadnia, że jednak nie można. :)
Po wielotygodniowej przerwie, w ubiegłą niedzielę powróciłem na Gameplaya. Stworzony niemal przez przypadek wpis spotkał się ze sporym zainteresowaniem co, muszę przyznać, jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Pozytywnym, rzecz jasna. :) Wciąż nie mając czasu na napisanie czegoś większego (tak Razjel, pamiętam! "wspomnienia z NES-a"!), zaczynam tworzyć chyba jakąś nową, świecką tradycję wrzucania tekstów niemalże pretekstowych, okraszonych jednak sporą ilością filmików. W dzisiejszym odcinku telenoweli pt. "Strider - życie i twórczość przyszłego władcy świata" przegląd moich ulubionych filmów wprowadzających do gier.
Na początek może kilka objawionych słów: ludzkość jest kreatywna. Kreatywność ta objawia się w różny sposób: niektórzy malują, niektórzy są świetnymi muzykami, jeszcze inni udają, że potrafią pisać i produkują niemalże pretekstowe teksty na Gameplayu. Gdy przed kilkoma laty zadebiutował w Sieci YouTube, bez którego wielu nie wyobraża sobie już dziś Internetu, kreatywność ludzka zaczęła się objawiać na szeroką skalę w jeszcze jeden sposób: w postaci tworzonych przez laików miksów piosenek, teledysków filmowych oraz AMV-ek. Jakiś czas temu natknąłem się na YT na opening do "Gwiezdnych Wojen" stylizowany na czołówkę "McGyvera" - parę dodatkowzch godzin wyjętych z życia i specjalnie dla Was wyszukałem kilka najciekawszych filmowych "miksów". Enjoy it! :)
Star Wars - McGyver opening