To były fajne czasy. Siadasz przed telewizorem ze znajomymi, pełen ekscytacji i zapału. Są kanapki z serem żółtym, chipsy Ruffles, czy inne Rebels, jest picie w woreczku. Telewizor podłączony do magicznego pudełka – odtwarzacza kaset wideo. Równie magiczna taśma w pudełku z mega twardzielem na okładce i wystrzałową nazwą filmu -. To będzie dobre kino. Wkładasz kasetę do odtwarzacza, na ekranie pojawia się seria glitchy obraz jest nierówny. Używasz pokrętła dostrajania obrazu, w końcu w Twoim modelu odtwarzacza nie było jeszcze automatycznego. Jeszcze chwila, obraz uspokaja się, ale i tak jest lekko przebarwiony i krzywy po prawej stronie – kaseta odtworzona była chyba sto razy. Ale i tak jest dobrze – zaczyna się seans poprzedzony elektryzującą muzyką. Muzyką doby filmów VHS.
Omaha Beach: Charlie Sector 0635 HRS
Silnik łodzi Higginsa terkocze monotonnie, w tle słychać dźwięk rozbryzgujących się o kadłub fal, co jakiś czas rozlega się eksplozja pocisku. Odzywa się głos dowódcy: „Do zobaczenia na plaży!”. Gwizdek, zgrzyt rampy… i otwierają się „wrota do piekła”! Choć misja zdobywania plaży Omaha podczas D-Day jest dopiero dziesiątym etapem gry Medal of Honor: Allied Assault, to wszyscy najbardziej pamiętamy właśnie ten fragment. To głównie dzięki niemu gra stała się kultowa i wyznaczyła fundamenty pod zupełnie nowy rodzaj gier FPS - pełen filmowości, skryptów, towarzystwa wirtualnych kompanów. 22 stycznia mija dokładnie trzynaście lat od rynkowego debiutu jednej z najważniejszych strzelanin FPP w historii wirtualnej rozrywki, której znaczenie i wpływ na inne tytuły porównywalny może być jedynie z Doomem.
Od żółtej kulki zjadającej od ponad 30 lat świecące punkciki na mapie trudno oczekiwać jakiejkolwiek tożsamości. Nikt przy zdrowych zmysłach nie gra w Pac-Mana dla fabuły, duchowych przeżyć, ani z oczekiwaniami wciągających zwrotów akcji … ale nie oznacza to wcale, że za główną postacią nie stoi całkiem interesująca historia oraz kilka zaskakujących faktów, które złożyły się na osobowość charakterystycznego bohatera. Zgadza się, Pac-Man takową jak najbardziej posiada i co więcej – przez te kilkadziesiąt mogliśmy widywać jej przejawy nie tylko w grach komputerowych ale także komiksach oraz bajkowych serialach. W poniższym wpisie postaram się pokrótce przybliżyć skąd nasz żółty heros w ogóle się wziął, jak zmieniano jego wizerunek oraz jakich cechy nabył przez lata obecności na dyskach graczy. Być może to pomoże Wam spojrzeć na Pac-Mana z odrobinę innej perspektywy, gdy niedługo z nudów w pociągu lub tramwaju odpalicie na smartfonie poczciwą platformówkę.
Studio Origin swego czasu było prawdziwą potęgą wśród deweloperów gier. Wypuścili oni takie klasyki jak opisana poprzednio przeze mnie seria Ultima, pierwszy System Shock, cykl Wing Commander lub BioForge. W skład ten wchodzi jeszcze jedna, bardzo ciekawa gra – Crusader: No Remorse z 1995 roku, będąca zręcznościową grą akcji w rzucie izometrycznym. Chociaż nie stała się obiektem kultu całych rzeszy fanów, jak wspomniane wyżej produkcje, to i tak zrobiła swego czasu ogromne wrażenie na graczach i niejednokrotnie uznawano ją za jeden z najlepszych tytułów tamtych lat. Jako że w tym roku Crusader będzie obchodził swoje dwudziestolecie, to właśnie tę grę zamierzam przetestować dzisiaj pod kątem przystępności dla współczesnego gracza.
Koniec roku 1995, małoletni szkrab otrzymuje w prezencie Pegazusa wraz z grą Super Mario Bros. Rok 2005, nieco starszy, ale wciąż młody rozwija pasję zapoczątkowaną przez wąsatego hydraulika. Rok 2015, już nie taki najmłodszy wciąż zagrywa się w to starusieńkie, niemalże 30 letnie dzieło sztuki.
“Ze względu na reakcje na remake Resident Evil, postanowiłem dodać więcej akcji do Resident Evil 4. Resident Evil 4 byłby straszniejszą, bardziej skupioną na elementach horroru grą gdyby remake sprzedał się dobrze. Z czwórki chciałem zrobić bardziej grę akcji – za piątkę i szóstkę nie byłem oczywiście odpowiedzialny – ale przy Resident Evil 2 i 3 niekoniecznie taką miałem intencję. Jakoś tak naturalnie stały się bardziej jak gry akcji. Podejrzewam, że Dead Space poszło tym samym tropem. Kiedy developerzy myślą o swoich graczach… nie sądzę, żeby wyglądało to tak: ‘Ok, jeśli chcemy przejść od dwóch milionów jednostek do czterech, musimy włożyć tu więcej akcji.’ To znacznie bardziej intuicyjny proces.
-Shinji Mikami / 三上 真司
Retro Granie to (kolejny) nowy cykl na moim blogu. Zajmę się w nim tematyką starych gier, które kreowały mnie jako gracza lub nie natrafiłem wcześniej na nie. Postanowiłem oddzielić, to co nowe, od tego co stare, bardzo wyraźną kreską. Jeśli gra nie znajduję się w encyklopedii GOLa, no to znaczy, że jest to już klasyk gatunku. Wszystkie gry z NESa, SNESa, PSXa itd. będę traktował jako retro, natomiast gry na PS2, XBOXa i cała nowsza generacja, pozostają pod szyldem Kolorowych Pikseli. Tyle jeśli chodzi o ogłoszenia. Przejdźmy do konkretów. Zapraszam na spotkanie z pierwszym retro tytułem jakim jest Castlevania: The Adventure na Game Boya.
Ostatnia część filmowej trylogii poświęconej Hobbitowi właśnie debiutuje w polskich kinach i choć za granicą zebrała dosyć mieszane recenzje, to i tak przez najbliższe kilka tygodni żaden z seansów opustoszały raczej nie będzie. Hollywood bywa łapczywe, ale na ekranizację Silmarillionu nikt się raczej nie porwie, Bitwa Pięciu Armii to więc prawdopodobnie ostatnia okazja, aby ujrzeć świat stworzony przez Tolkiena w reżyserii Petera Jacksona. Wprawdzie całkiem niedawno wydano Dzieci Húrina, które potencjalnie mogłoby trafić na srebrny ekran, ale nawet gdyby do tego doszło, od premiery dzieli nas przynajmniej kilka lub wręcz kilkanaście lat. Bez względu jednak na to, jaka będzie filmowa przyszłość Śródziemia, jedno trzeba przyznać – obie trylogie jeszcze bardziej spopularyzowały całe uniwersum i do tego stopnia, że na rynku wręcz zaroiło się od prób przeniesienia ich sukcesu na ekrany komputerów. Długo czekaliśmy na hit pokroju Cień Mordoru i choć parę udanych produkcji pojawiło się już wcześniej, niektóre z nich są znacznie starsze niż moglibyśmy się spodziewać.
Od premiery hitu Max Payne minęło trzynaście lat. Każdy, kto dzisiaj decyduje się na pierwsze spotkanie z nowojorskim funkcjonariuszem ma prawo do obaw. Czy dzieło Remedy Entertainment przetrwało upływ czasu i oferuje obecnie zabawę na równie wysokim poziomie, co na początku XXI wieku? Sprawdziłem to na własnej skórze i wiem już, że Max wciąż potrafi bawić, emocjonować i zachwycać scenariuszem. Nie w każdym względzie jest idealny, ma swoje braki i wady, ale to wciąż solidny przedstawiciel strzelanin TPP, w którego nawet teraz warto zagrać.
Sporo osób dopiero zaczyna lub skończyło swoją przygodę w Cieniu Mordoru, jednym z większych zaskoczeń tego roku. Ja jedynie mogłem popatrzeć na materiały promocyjne, ponieważ mój nieco przestarzały sprzęt nie pozwala mi na uruchomienie tej produkcji. Jako fan uniwersum Tolkiena, zarażony hypem postanowiłem sięgnąć w przeszłość po tytuł, który uzależnił mnie od siebie na długie tygodnie. Mowa tu o Władcy Pierścieni: Trzecia Era.