Pierwszy MediEvil do dziś jest jednym z moich ulubionych tytułów z PlayStation. Ta intrygująca gra akcji pokazuje, że dobry koncept jest w stanie przetrwać próbę czasu nawet pomimo przeciętnej jak na dzisiejsze standardy grafiki, problemów ze sterowaniem oraz konkurencji na rynku pełnym gier akcji.
MediEvil jest tytułem bardzo europejskim w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Posępnym, smutnym, zabawnym i groteskowym – i za to właśnie go kocham.
Twórcy serialu czując ogromny sukces pokemonów, postanowili pociągnąć historię Asha i jego przyjaciół jeszcze dalej. W ten oto sposób powstała seria Advanced, w której w skład wchodzą 4 nowe sezony. Zamiast Misty, która pojawiła się gościnnie w kilku odcinkach, widzowie otrzymali May oraz jej młodszego brata o imieniu Max. Jak wynikało z końcowych odcinków poprzedniej sagi, główny bohater wraz z Pikachu zawędrował do regionu Hoenn, by podbić tamtejszą ligę.
Pokemony okazały się wielkim sukcesem, który z czasem został rozmieniony na drobne, a dzieci, które wcześniej z wypiekami na twarzy wyczekiwały kolejnych przygód Asha, w późniejszym czasie zaczęli się wstydzić i wyśmiewać twórczość Satoshiego Tajiri. Winę za taki stan rzeczy ponoszą krytykujące serial media jak i zachłanne korporacje zajmujące się tym uniwersum. Kieszonkowe stwory pierwotnie ukazały się na przenośnych konsolkach Nintendo, zaś w następnej kolejności na ekranach naszych telewizorów jako anime oraz w pisemnej formie jako manga. Oczywiście każda z nich prezentuje odmienne historie, które są tylko w nieznaczny sposób powiązane ze sobą. Ja jednak na warsztat wziąłem sobie serial animowany, który ze znacznymi przerwami oglądam do dnia dzisiejszego.
W przeciwieństwie do sporej części graczy – cieszą mnie coraz lepsze wyniki sprzedaży gier, nawet tych „beznadziejnych” (czyli z oceną 8/10 i wyższą) hitów, które z roku na roku pobijają swoje własne rekordy dystrybucji. Nie martwi mnie wizja zalania CoDami wszystkich platform i braku jakiejkolwiek alternatywy na rynku. Kiedyś królowały RPGi, gdzie więcej było czytania niż grania. Dziś krótkie, ale diabelnie szybkie gry akcji, czy FPSy. I choć może rzeczywiście oryginalnych tytułów jest jak na lekarstwo, to może po prostu nie ma takiego zapotrzebowania, albo nam nie chce się wyszukiwać diamentów, także w katalogu „Indie”. Ale najbardziej cieszy mnie fakt, że gry wyszły z podziemia, że gra dziś niemal każdy, że mamy o czym pisać, dyskutować, rozmawiać, że mamy z kim grać!
Z książkami nigdy nie było mi po drodze, a jeśli już jakaś wpadła w moje ręce to była to tylko i wyłącznie lektura szkolna, którą zazwyczaj miewałem od parady. Tak naprawdę tylko jeden tytuł zdołał zwrócić moją uwagę, a był nim „Tajemniczy Ogród”. Z dziełem angielskiej powieściopisarki Frances Hodgson Burnet zapoznałem się w okolicach czwartej klasy podstawowej, może nawet wcześniej, bo szczerze nie pamiętam, ale wiem, że był to bardzo mile spędzony czas. W nieco późniejszych latach zaintrygował mnie "Harry Potter", a dokładniej "Kamień Filozoficzny". Niestety ta przygoda szybko się skończyła, ponieważ zabrakło mi chęci na dalsze czytanie i w tym przypadku zdecydowanie bardziej wolałem oglądać o nim filmy.
Nie jestem fanem piłki nożnej, pomimo tego, że lubię sobie od czasu do czasu ją pokopać. Oglądanie meczów w telewizji uważam za nudne spędzenie wolnego czasu. W knajpie bywa co prawda lepiej, a najciekawsze wrażenia prezentuje zaś wizyta na stadionie. Niestety z mojej strony bez ziewania się nie obyło, więc muszę przyznać, iż nie kręci mnie ten sport. Przynajmniej nie na tyle, co większość ludzi. Niemniej jednak w mojej podświadomości istnieje coś takiego, co powoduje we mnie wewnętrzną potrzebę zaangażowania się w futbol. Są to oczywiście Mistrzostwa Świata oraz Europy. Można więc mnie nazwać niedzielnym kibicem... w końcu idealnie pasuję do tego określenia.
Premiera Max Payne 3 zbliża się wielkimi krokami, a sami twórcy raczą nas coraz to większą liczbą trailerów oraz filmów prezentujących rozgrywkę w akcji. Ja jednak na warsztat wziąłem sobie część pierwszą. Myślę, że każdy z was dobrze kojarzy sobie tę przełomową i bardzo klimatyczną produkcję. Jednak nie wszyscy wiedzą jak pierwotnie omawiana gra miała wyglądać. Różnice pomiędzy najwcześniejszymi wersjami, a finalną są naprawdę spore, co możecie ujrzeć w podanych przeze mnie trailerach i urywkach z samej gry. Nawet soundtrack uległ zmianie, a sam Max Payne pod koniec produkcji dostał nieco więcej głębi.
Początek lat dziewięćdziesiątych był w Polsce bardzo specyficznym okresem dla branży gier. Granie upowszechniło się już jako forma rozrywki na tyle, że przestało być nowinką. Komputery 16-bitowe wypierały coraz szybciej 8-bitowce (nawet ze szkolnych pracowni informatycznych!) a wojna między Amigą a PC przybierała na sile. O nowościach na rynku można było dowiedzieć się z niezastąpionego magazynu "Top Secret" (do którego dołączył później "Secret Service" trafiający w trochę inne gusta) ale zakup oryginalnej gry był nie lada wyczynem. Głównym dystrybutorem artykułów rozrywki elektronicznej był, w tych dziwnych czasach, Wania ze stadionu i Mietek z giełdy. A w moim przypadku - pan Jacuś z budki z elektroniką na lokalnym bazarku warszawskiego osiedla Bemowo. Pojęcie ochrony praw autorskich dopiero zaczynało kształtować się w polskiej rzeczywistości.
Dziś mogę się jedynie zastanawiać, co sprawiło, że pojawiło się we mnie pragnienie posiadania oryginalnych gier. Może był to swojego rodzaju snobizm - chęć szpanowania czymś, czego nie mają koledzy. Jeśli tak, to pomysł nie był trafiony, bo znajomi z podstawówki kupno legalnych wydań kwitowali stukając się w głowę, nazywając mnie frajerem, który niepotrzebnie wydaje pieniądze na to, co oni mają za darmo. Może zaważyło wrodzone poczucie przyzwoitości i wpojony przez rodziców system wartości? Nie przeszkadzały mi one jednak jeszcze wówczas, obok gier legalnych mieć w kolekcji jeszcze wiele tytułów kopiowanych gdzie popadnie (rzadziej - kupowanych od pana Jacusia na dyskietce z dołączoną kserowaną, jednostronicową instrukcją; najpierw całkiem otwarcie, później spod lady). Główny powód, który skłaniał mnie do kupna oryginałów był bardziej nieuchwytny. Było to wrażenie, że zdobyta w ten sposób gra jest naprawdę MOJA, że zasłuzyłem na nią i nikt nigdy, mocą żadnej ustawy, mi jej nie zabierze. Starałem się więc mieć ich jak najwięcej. Co - w owych czasach, gdy nikomu nie śniło się nawet o uniwersalnym probierzu jakości zwanym "Metacritic" - doprowadziło do kilku zabawnych zakupów.
Miasto Odpadów, bo tak w wolnym tłumaczeniu tłumaczy się Scrapland, była, jest i będzie jedną z moich ulubionych gier. Twórcą tego cudeńka jest firma MercurySteam Entertainmen. Jak na tamte czasy (2004 rok) gra wyróżniała się dobrą grafiką oraz przede wszystkim jakością rozgrywki. Niektórym Scrapland może przypominać GTA z przyszłości, dla mnie jednak jest to coś zupełnie innego.
Pamiętam swoją pierwszą styczność z tym (po)tworem. Serial ten ukazał się tuż po The Animated Series, a właściwie piątym, ostatnim sezonie. Oczekując kontynuacji przygód Człowieka-Pająka, z uśmiechem przywitałem nową serię, która jak się później okazało, nie miała zbyt wiele wspólnego z tym, co tak bardzo polubiłem.