Z książkami nigdy nie było mi po drodze, a jeśli już jakaś wpadła w moje ręce to była to tylko i wyłącznie lektura szkolna, którą zazwyczaj miewałem od parady. Tak naprawdę tylko jeden tytuł zdołał zwrócić moją uwagę, a był nim „Tajemniczy Ogród”. Z dziełem angielskiej powieściopisarki Frances Hodgson Burnet zapoznałem się w okolicach czwartej klasy podstawowej, może nawet wcześniej, bo szczerze nie pamiętam, ale wiem, że był to bardzo mile spędzony czas. W nieco późniejszych latach zaintrygował mnie "Harry Potter", a dokładniej "Kamień Filozoficzny". Niestety ta przygoda szybko się skończyła, ponieważ zabrakło mi chęci na dalsze czytanie i w tym przypadku zdecydowanie bardziej wolałem oglądać o nim filmy.
Lata mijały, a ja wówczas dorastałem. Mimo to od książek trzymałem się z daleka. Uważałem, że są nudne, a dziś wiem, że nie byłem na nie ostatecznie gotowy. Dlaczego? Podam może jakieś przykłady. Spójrzmy na filmy lub gry. Dla kilkunastolatka bardziej interesujące okazywały się efektowe momenty, aniżeli fabuła. Z biegiem lat moje postanowienie zaczęło się zmieniać i odpowiednio kształtować. Wpływ na ten stan rzeczy miało wiele rzeczy, ale po kolei. By dojść do początku tej historii jak i sensu tego artykułu, postanowiłem przedstawić część mojego życia od najnowszych do najstarszych wydarzeń. Jest to spowodowane tym, że w trakcie pisania niniejszego tekstu przypomnę sobie o wielu ważnych aspektach, o których w obecnej chwili nie pamiętam, a które miały niebagatelne znaczenie.
W chwili obecnej poznaję historię Geralta z Rivii w powieści Andrzeja Sapkowskiego - "Wiedźmin: Ostatnie Życzenie". Co mnie do tego skłoniło? Wiele rzeczy. Przede wszystkim w podjęciu takiej decyzji pomogło mi specjalne wydanie CD-Action, poświęcone uniwersum Wiedźmina. Książeczka ta ukazała się wiele lat temu, bo przed premierą egranizacji o Białym Wilku, a otrzymałem ją od zaufanego kumpla. Z początku nie byłem nią specjalnie zainteresowany, bo czytałem tylko i wyłącznie wiadomości dotyczące gry ze studia CD Projekt RED. Zasięgałem informacji na jej temat z tego względu, iż wszyscy znajomi z mego kręgu nadwyraz chwalili tę produkcję. Miłośnikiem RPG’ów nie byłem i w gruncie rzeczy nie jestem, aczkolwiek od czasu do czasu lubię sobie pograć w dzieła tego typu.
Niemniej jednak jestem bardzo ostrożny i osobiście nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto, dlatego wpierw zdecydowałem się zapoznać z wersją demonstracyjną. Niestety ta skutecznie mnie zniechęciła. Nie potrafiłem wówczas czerpać przyjemności z dość nietypowego modelu sterowania. Ponadto nie czułem tego czegoś, co wzbudziłoby we mnie zainteresowanie tym tytułem. Drugą szansę dałem kilka lat później pod silną namową forumowego znajomego (Zingus123). Ukazywał mi on filmiki prezentujące grę w akcji. Jako, że wcześniej polecił mi Mass Effect, uprzednio serwując mi tę samą akcję, postanowiłem ponownie zainteresować się Wiedźminem. O ile sama rozgrywka nie wzbudzała wtedy we mnie większego wrażenia, o tyle dialogi przeprowadzone w tym dziele jak najbardziej. To dzięki nim, zmieniłem swoje zdanie, dając tym samym szansę na kolejną próbę. Zassałem więc demko i bez przewijania cutscenek ukończyłem je. Poczułem, więc chęć poznania dalszej historii i zakupiłem pełną wersję. W tym samym dniu odpaliłem pełniaka i zostałem pochłonięty bez reszty na cały miesiąc.
No dobrze, ale czy ta jedna gra wywołała we mnie zainteresowanie książkami o białowłosym mężczyźnie? W pewnym stopniu tak. Za wszelką cenę chciałem zapoznać się z jego przeszłością. Z drugiej jednak strony istniała we mnie wewnętrzna niechęć do literatury. Był to okres czasu, gdy od paru ładnych lat zacząłem przywiązywać większą wagę do opowiedzianej historii, aniżeli samej grywalności elektronicznego produktu. To już zasługa takich serii jak Legacy of Kain, Mafia, Max Payne, Assassin’s Creed itd. Oprócz linii fabularnej, do gustu przypadł mi także wykreowany w Wiedźminie świat. Brutalny świat, w którym nie ma dobra i zła.
Oprócz różnorakich gier i filmów, lubiłem także seriale. Szczególnie animowane. W tym przypadku zamierzam skupić się na ich japońskich odpowiednikach. Pierwszym anime była Czarodziejka z Księżyca, kolejnym zaś Piłka w Grze, później Pokemon, Dragon Ball i Naruto. Dwa ostatnie tytuły mają sporo ze sobą wspólnego i to one miały kolejny wpływ na kupno omawianej tutaj książki. Smocze Kule są dziś klasykiem w swoim gatunku, dlatego po obejrzeniu wszystkich odcinków, postanowiłem zapoznać się z czymś podobnym. Wspomniany wcześniej forumowy znajomy, polecił mi od siebie Naruto. Krótko mówiąc, perypetie blondasa i jego drużyny spodobały mi się od pierwszego odcinka, więc kontynuowałem oglądanie z zapartym tchem. Nastał w końcu moment, w którym doszedłem do najnowszego odcinka, a jak wiadomo, dzieło Masashiego Kishimoto nadal jest tworzone. Będąc w tym przypadku mało cierpliwym, postanowiłem sięgnąć po jego mangę. W końcu przedstawiono w niej również dalsze wydarzenia. W taki oto sposób przeczytałem ją. Przynajmniej tyle ile póki co jej powstało, bo i tu nie ma jeszcze zakończenia przygód głupkowatego, ale jakże sympatyczne blondyna. Manga spowodowała, że w pewnym sensie polubiłem czytanie.
Oczywiście to jednak nie wszystko, bo czytać może i lubiłem, ale zazwtczaj były to informacje o grach, ewentualnie samochodach, czyli recenzje, zapowiedzi, tudzież inne artykuły z tych dziedzin. Jako, że na początku XXI wieku nie każdy posiadał internet, inwestowało się więc w czasopisma. W przypadku motoryzacji, główną rolę odgrywał dla mnie „Auto Świat”, zaś gier: "Komputer Świat Gier". Później doszła do tego elektroniczna "Wielka Encyklopedia Gier" od firmy Gry-OnLine S.A., zaś w kolejnych latach serwis Gry-OnLine. Oczywiście nigdy nie ograniczałem się do jednej firmy, ale to przy tych wymienionych spędziłem wówczas najwięcej czasu. Kolejnym i ostatnim krokiem okazał się blog gameplay.pl. Od tamtego momentu, aż po dzień dzisiejszy regularnie odwiedzam tę stronkę w wyszukiwaniu ciekawych wpisów.
Wracając jednak do wspomnianej wyżej książeczki z CDA, należy też wspomnieć, że zawarto w niej pewne demko. Mianowicie pojawił się w niej rozdział o dźwięcznej nazwie: „Wieczny Ogień”. Pochodzi on z II Tomu opowiadań o przygodach Gerwazego, ochrzczonego podtytułem „Miecz Przeznaczenia”. Rozdział ten ma około 50 stron, które łyknąłem jak pelikan. Dla kogoś może to być normalka, ale dla mnie, totalnego laika jest to wynik jak najbardziej satysfakcjonujący. Zazwyczaj miałem dość danego dzieła po przeczytaniu zaledwie kilku stron. Od tego momentu wiedziałem, że koniecznie muszę zakupić „Ostatnie Życzenie”. Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że mogłem od razu wziąć cały siedmioksiąg, ale po pierwsze - nie mogę sobie w tej chwili pozwolić na taką rozrzutność, a po drugie - wolę być całkowicie pewny, a wspomnianą pewność otrzymam wówczas wtedy, gdy ukończę I Tom. Mimo tego, już wiem, iż dokonałem dobrego wyboru, bo książka przypadła mi do gustu i czytam ją regularnie w wolnych chwilach, wpadając przy tym w trans.
Jak widać z niniejszego tekstu, wpływ, który na pewno będzie miał kolejne swoje następstwa został spowodowany wieloma, małymi czynnikami. Te zaś w połączeniu stworzyły w mym umyśle nowe hobby. Oczywiście jestem w tym zainteresowaniu początkujący, ale myślę że jestem na dobrej drodze.