Na tegoroczne święta postanowiłem się przemóc i w końcu kupić sobie Xboxa. Jako że moje dotychczasowe doświadczenia z tego typu urządzeniami ograniczały się do okazyjnych partyjek Mortal Kombat u znajomych, świat gier konsolowych był mi niemal całkiem obcy. Wynikało to nie tyle z jakiejś mojej niechęci do konsoli, co raczej z braku środków na jej zakup. Dlatego też, skoro mam już za sobą operację rejestracji na Xbox Live i kilkadziesiąt godzin grania, mogę się już chyba podzielić swoimi pierwszymi wrażeniami z obcowania z nowym obiektem kultu. Zaznaczam przy tym, że nie mam tu na celu żadnego hejtowania. Chcę tylko opisać swoje odczucia – a więc zatwardziałego (jak dotąd!) pecetowca.
Alan Wake – bo o nim mowa, ukaże się na komputerach osobistych w pierwszym kwartale przyszłego roku. Studio Remedy tłumaczy swoją decyzję tym, że nie planowało wypuścić owej gry na PC, lecz nagle dostało strzałą w kolano...
W 1997 roku studio Psygnosis przygotowało kontynuację dzisiaj zapomnianej już nieco gry Destruction Derby. Tytuł dawał okazję walki na torze z dziewiętnastoma szaleńcami. Do dzisiaj zastanawia mnie, po co w ogóle powstali Beast, Heavy Metal Hero, General lub Optician.
Wszyscy pokręceni kierowcy mieli w instrukcji krótko opisane profile wraz z grafikami. Pamiętam, że w czasach dzieciństwa robili oni niesamowite wrażenie i jeszcze bardziej wkręcali młodego posiadacza PC-ta w walkę na torze i na arenach. W trybie kariery zaczynaliśmy w czwartej dywizji i dzięki zdobywanym na kolejnych planszach punktom mogliśmy awansować wyżej. W tabelach i na torze rywalizowaliśmy właśnie z ludźmi „z instrukcji”.
Niewiele jest gier, które w kraju nad Wisłą cieszyłyby się takim kultem, jak pierwszy Gothic. Tytuł, który nie podbił rynków całego świata, na naszej ziemi zaskarbił sobie serca niezliczonych rzesz fanów. Zdobył i moje. To co było nietypowe, inne od tego, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić w grach cRPG, to odejście od schematu „tylko Ty możesz ocalić cały świat”. Przynajmniej na początku. Gracz miał uratować samego siebie, los innych współwięźniów - a tym bardziej świata - niespecjalnie go interesował. Wiedzieliśmy tyle, że zostaliśmy wrzuceni do kolonii karnej, z magiczną barierą nad naszymi głowami. Trzeba było znaleźć wyjście. Taki cel był naturalny i bliski każdemu, kto znalazłby się w podobnej sytuacji. Zbliżało to nas do głównego bohatera, do wczucia się w niego, mieliśmy przecież zbieżne cele. To jedna z większych zalet gry.
Wiele osób przed kupnem gry, na którą czekali dosłownie lata, tradycyjnie staje przed trudnym wyborem - na którą platformę kupić grę, aby cieszyć się jak najlepszymi detalami graficznymi. Mam nadzieję, że film zamieszczony w tej wiadomości pozwoli Wam podjąć decyzję związaną z The Elder Scrolls V: Skyrim. Autorem tego fajnego porównania jest jeden z użytkowników youtube o ksywce Robbaz.
Grupowe zmagania z hordami wrogów to w przypadku zgranej drużyny zawsze gwarancja fantastycznej rozgrywki i dobrze spędzonego czasu. Payday (a raczej PAYDAY) stawia na kontrowersyjny temat – bo oto bowiem po setkach gier z zombie, kosmitami i robotami, tym razem drużynowo rabujemy banki. Jest ostro, bezkompromisowo i brutalnie. Jest dobrze. Ponieważ Payday zakłada z góry interesującą regułę – żaden z tych rabunków nie wychodzi idealnie, a problemy mnożą się z każdą minutą.
Odwieczny problem gracza komputerowego. Czy jego sprzęt jest wystarczająco mocny, by uruchomić nową grę, w którą chętnie by pograł? Na to pytanie zazwyczaj są trzy odpowiedzi i tylko jedna z nich nie jest kłopotliwa – ta, w której okazuje się, że gra spokojnie pójdzie i spokojny jest gracz. Pozostałe opcje są nieprzyjemne – albo komp jest za słaby, gra nie pójdzie (co z góry oznacza, że te kolejne nowsze i lepsze również już nie pójdą), więc potrzebny jest upgrade, który kosztuje pieniądze; albo nie wiesz dokładnie czy Twój PC udźwignie nowość i musisz pytać świata „a pójdzie mi?”. Zadajesz czasem sobie to pytanie, czy może masz konsolę i jedynie wspominasz je ze śmiechem?
Halloween to zwyczaj kojarzony zwykle jako amerykańska wersja Wszystkich Świętych (czy też Święta Zmarłych). Pomijając fakt, że nie jest to do końca prawda, sama maskarada, jak to u Amerykanów, jest maksymalnie pokręcona. Od kilku dobrych lat niektórzy próbują przeszczepić Halloween na polski grunt, jak dotąd jednak z mizernym skutkiem. Co nie znaczy, że pomysł przebierania się w różne kostiumy, sępienia cukierków od sąsiadów i obrzucania ich zgniłymi jajkami jest zły. Jest po prostu nieco… hmm... oryginalny. Choć może za jakiś czas – kto wie? Przecież sam wielki Fulko lubi się przebierać. Ale jeśli nie chcecie już dłużej czekać, zagrajcie w Costume Quest.
Może nie jest to news miesiąca, ani nawet dnia, ale jeżeli ktoś chce zapłacić niewiele za świetne A.R.E.S oraz Gemini Rue, dostać w bonusie nieznane mi Sanctum i Nimbus - w wersjach Steam (poza GR), Desura i bezpośredniego downloadu na Windows to niech zaatakuje tutaj. Indie humble bundle to to nie jest, ale okazja do nadrobienia kilku gier prześwietna.
Double Fine zaskoczyło wszystkich wydaniem pecetowej wersji swojej uroczej gry Costume Quest. Produkcja dostępna do tej pory tylko na Xboksie 360 i PlayStation 3 trafiła na Steama. Tym samym, twórcy takich pamiętnych hitów jak Psychonauts wracają na komputery.
Do wczoraj pecetowi fani Double Fine mogli co najwyżej pomarzyć o zagraniu w mniejsze perełki studia. Przypadek Costume Quest budzi jednak nadzieję, na to, że także pozostałe gry zostaną przeniesione na komputery, a ekipa Tima Schafera przestanie ignorować tę platformę.