Pamiętam jak dziś. Brat przyniósł szare pudełko z napisem PlayStation. Otworzył i wyciągnął coś również szarego z jakimiś dziwnymi joystickami. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, ale od pierwszej chwili zachwyciłem się jak dziecko. PSX zawładnął moim wolnym czasem. Jedną z pierwszych gier w jakie grałem, był Syphon Filter. Strzelanie z elementami skradania się, pokochałem od razu. Gdy usłyszałem, że Gabe Logan nie jest jedynym szpiegiem na konsoli, nie miałem wyjścia, jak tylko sięgnąć po Metal Gear Solid. I tak zaczęła się przygoda z serią, która trwa do dziś. Grałem w gry na PS2, Xboxie, PSP oraz PS3, tocząc walki jako Solid Snake, Raiden oraz Big Boss, ale nigdy wcześniej nie grałem na poważnie w pierwszą odsłonę części. Oryginał, od którego wszystko się zaczęło. Zabierałem się do gry kilka razy, ale zawsze coś mnie od niej odciągało lub przeszkadzało. Aż do tego momentu. Po zakupieniu starego podrobionego Pegasusa trafiła mi się okazja, zakupiłem również dyskietkę Metal Geara. Postanowiłem wieczorem zacząć w nią grać. Jakie było moje zaskoczenie, gdy zegar pokazał godzinę czwartą w nocy (rano), a ja ciągle biegałem po wrogiej bazie, nie wiedząc gdzie iść. Zapraszam do recenzji.
Pracująca pod systemem Android stacjonarna konsola Ouya okazała się niemałą porażką, jednak ukazało się na nią kilka przyzwoitych gier. Wśród nich, wydany w zeszłym roku bardzo grywalny TowerFall, stworzony w dużej mierze przez jedną osobę. Teraz, w wzbogaconej wersji gra dostępna jest również na PC, Mac i PlayStation 4, gdzie dostępna jest do końca miesiąca za darmo dla wszystkich subskrybentów usługi PlayStation Plus. Uznałem, że nie ma zatem lepszej okazji, by się jej przyjrzeć.
Należę do małego odsetka graczy, którzy nie uwielbiają The Walking Dead od Telltale. Owszem, bawiłem się przy nim dobrze, doceniam historię i granie na emocjach graczy… ale jednak doskwierało mi to, że tak mało jest w tym wszystkim gry. Koniec końców była to dla mnie produkcja na ósemkę w skali dziesiętnej. Dobry tytuł, ale gdzie jej się mierzyć z geniuszem The Last of Us czy Metal Gear Solid, które również potrafią wzruszyć i wywołać lawinę uczuć, nie zapominają jednak przy tym, że są też grami. Wspominam o tym w kontekście oceny, którą widzicie obok – weźcie poprawkę na to, że ósemka to max, ile może ode mnie otrzymać produkcja o świetnej fabule, jednak ze szczątkowym gameplayem.
Nowa odsłona kultowej serii traktującej o masakrowaniu nazistów od początku zapowiadała się interesująco, ale nikt nie spodziewał się, że okaże się tak dobra. Twórcy ze szwedzkiego studia MachineGames połączyli stare, dobre rozwiązania ze współczesnymi mechanizmami rozgrywki, całość podlewając niezwykle smacznym sosem klimatu, balansującego na granicy pomiędzy mroczną wizją totalitarnego reżimu, z nutką komedii w stylu Iron Sky. Nowy Wolfensteinto jeden z najciekawszych przedstawicieli swojego gatunku, jakie pojawiły się ostatnimi czasy na rynku.
Kilkadziesiąt produkcji AAA kurzy się na wirtualnych półkach Steama, obok mnie leży płytka z proszącym się w końcu o przejście God of War: Ascension, a ja tymczasem spędziłem kilkanaście godzin grając w małą niezależną grę o robieniu gier. Jak widać udane wstrzelenie się w niszę naprawdę potrafi sprzedać grę. Cenna lekcja, którą twórcy gier mogliby częściej stosować w swojej branży… gdyby Game Dev Tycoon dobitnie nie tłumaczył, dlaczego lepiej taśmowo produkować sequele.
20 lat temu, wyobrażałem sobie gry jako wielkie produkcje, pełne filmików oraz wypasionej grafiki. Przepełnione po brzegi akcją i lokacjami nie z tej ziemi. Tak też się stało. Nie spodziewałem się jednak, że po tylu latach, zamiast gonić za tym całym nextgenowym szaleństwem, wolę zapłacić kilka dolców i kupić grę, która powinna zostać wydana za czasów komuny. Oniken zabrała mnie w przeszłość i przypomniał, dlaczego kocham stare pikselowe gry. Zapraszam na Kolorowe Piksele.
O Watch Dogs powiedziano już sporo. Przed premierą słów padło nawet zbyt wiele, a hype przybrał formę dość bolesną - spora liczba graczy była grą zmęczona, mimo że ta nie zdążyła wylądować w czytnikach ich sprzętów. Nijak nie przełożyło się to na wyniki sprzedaży, a jak wiadomo - samym marudzeniem niewiele zmienimy. Czy są jeszcze potrzebne dodatkowe opinie o grze, o której powiedziano już wszystko? Przyznam szczerze - nie wiem, ale postaram się zrobić to konkretnie. Mimo, że gra "konkretnego" wrażenia na mnie nie zrobiła, raz na jakiś czas trafiając celnie w mój gust, by kilkanaście kolejnych razy kompletnie przestrzelić.
Polski deweloper - City Interactive, znany min. z serii Sniper - Ghost Warrior - powrócił do zapomnianego przez innych, ale oczekiwanego przez graczy tematu drugiej wojny światowej. Jak prezentuje się ich najnowsze dzieło - Enemy Front? Nie jest to gra wybitna w żadnej kwestii i ma swoje wady, ale ogólnie wypada całkiem nieźle i daleko jej do kioskowych poprzedników.
Część druga tekstu o Medal of Honor, porównująca obydwa tytuły plus parę rozważań o przyszłości serii. Prezentowana obok ocena dotyczy Medal of Honor: Warfighter. W poprzednim wpisie ocena odnosiła się do Medal of Honor 2010.
Link do części pierwszej - KLIK.
O nowym Medal of Honor napisałem już prawie wszystko - oprócz recenzji. Tych było jednak już kilka, dlatego ta będzie recenzją porównawczą obydwu części "współczesnego" MoHa, wraz z ciekawostkami na temat powstania tej jednej z najbardziej znanych serii. Czy ustanowiona na początku przez Stevena Spielberga koncepcja gier "Medal of Honor" nie jest już atrakcyjna dla współczesnego gracza? Jakim cudem udało się Electronic Arts pogrzebać tak silną markę jednym tytułem? (Widoczna ocena dotyczy Medal of Honor 2010. W drugiej części ocena cyferkowa odnosić się będzie do Medal of Honor: Warfighter).