Opisywana przeze mnie jakiś czas temu Mroczna strefa była pierwszą kinówką stworzoną w ramach Dragon Ball Z. Wcześniej fani serii mogli jednak zobaczyć filmy poświęcone przygodom małego Goku i spółki. Zrobiłem więc mały krok wstecz i wróciłem do Dragon Ball: Śpiąca Księżniczka z Zamku Diabła z 1986 roku. Czy warto go szukać i oglądać? Moje przemyślenia zebrałem tradycyjnie w 12 tweetach.
Fani strasznych filmów od dłuższego czasu mają z czego wybierać. Tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy pojawiły się Uciekaj, To przychodzi po zmroku, netfliksowe Rytuał czy 1922, cudny body-horror The Void, uznany belgijski film Mięso czy hit-nad-hitami - To. Teraz do tego zacnego grona chciałby wejść brytyjski straszak zatytułowany Przebudzenie dusz, którego oryginalny tytuł jest dużo bardziej dosłowny - Ghost Stories.
Polski dystrybutor wybrał do promowania filmu ekstremalnie nijaki plakat, na którym obiecuje, że to "najlepszy horror od lat" i "10/10". Seria plakatów brytyjskich robi dużo lepsze wrażenie bez uciekania się do cytatów z recenzji, które - w moim odczuciu - z prawdą się trochę mijają. Przebudzenie dusz to niezwykle solidny film z dreszczykiem, ale dosyć daleko mu do statusu arcydzieła.
Kiedy niecałe pół roku temu wychodziłem z kina po seansie Ostatniego Jedi, nie potrafiłem uczciwie odpowiedzieć na pytanie, czy film ten mi się podobał. Ósmy epizod Gwiezdnych wojen z jednej strony zawierał sceny i motywy, które z łatwością mógłbym zakwalifikować jako jedne z najlepszych w historii najsłynniejszej space opery świata, jak i takie, które bez cienia przesady nazwałbym najgorszymi.
Sukces Deadpoola został oparty na kilku fajnych pomysłach, które przyklepał Marvel do spółki z Foxem – drzemy łacha ze swoich komiksów ile wlezie, scenariusz wypełniamy po brzegi „brzydkimi wyrazami”, ze scen akcji nie usuwamy krwi i dajemy się wyszaleć przed kamerą Ryanowi Reynoldsowi. Proste?
Sequel to dokładnie to samo, ale podkręcone o 150% i pozbawione już kreatywnej iskry, jaką charakteryzowała się pierwsza odsłona. Nie zmienia to jednak faktu, że mąż Blake Lively oraz autor filmu, w którym zabili psa Johna Wicka, dostarczyli do kin zabawny i przyjemny koktajl sporządzony z tych samych składników.
Ręka do góry, ilu z Was miało okazję zagrać w grę Rampage na oryginalnej maszynie arcade? Gdy hit Midwaya zadebiutował na rynku, miałem dwa lata, a w Polsce salonów arcade było równie mało, co teraz. Więc szał mnie ominął, a później od razu wskoczyłem w Cadillacs & Dinosaurs. Innymi słowy: komputerowe dziedzictwo tej marki znaczy dla nie bardzo mało i jestem pewien, że większość osób kupujących bilety na film Rampage: Dzika furia będzie czuło podobnie. Im będzie zależeć na solidnej akcji, która nie pozwoli się nudzić przez niecałe 2 godziny seansu.
Dragon Ball towarzyszy mi od dzieciństwa. Pamiętam te szybkie powroty ze szkoły do domu, by zdążyć na kolejne odcinki serii emitowane wówczas na RTL7. Do dzisiaj z uśmiechem wspominam tę przedłużającą się w nieskończoność walkę Goku z Friezą na Namek i szaloną twórczość polskich tłumaczy, w postaci choćby Szatana Serduszko. Ostatnio uświadomiłem sobie, że pomimo pewnego rodzaju uwielbienia dla przygód Goku i spółki, nigdy tak naprawdę porządnie nie zabrałem się za wszystkie pełnometrażowe filmy opowiadające poboczne historie. Pora to nadrobić. Na początek zapraszam na zbiór przemyśleń o Dragon Ball Z: Martwa Strefa podanych w wygodnej formie, bo w 12 tweetach.
Aha, są duże spojlery!
Nie umiem odpuścić wizyty w kinie, jeśli mowa o nowym filmie Wesa Andersona. Filmie, który w Polsce pokazał się w groźnym momencie - na kilka dni przed premierą Avengers. Seans był więc spóźniony i taka też jest ta recenzja. Wyspa psów jest jednak obrazem na tyle dobrym i na tyle wyjątkowym, że trzeba go pochwalić nawet w sytuacji zatrważająco niewielkiej liczby pozostałych seansów. No ale kto miał zobaczyć, ten już widział! Hau!
Wes Anderson to król hipsterskiego kina, który dawno temu wypracował swój wielce charakterystyczny styl i zdołał wynieść się ponad tłum filmowców niezależnych. Czyli w sumie już nie jest hipsterem. Ten konkretny Anderson (podobnie jak Paul Thomas) to filmowa marka gwarantująca przeżycie wysokiej próby. Wyspa psów jest jego dziewiątym filmem i drugim animowanym. I znowu jest wyśmienicie.
Anime i horror to trochę ciężka sprawa. Osobiście jestem w stanie na palcach jednej ręki wyliczyć japońskie animacje, które mnie wystraszyły. Istnieje sporo niezłych antologii grozy ale większość z nich docenia się ze względów na walory estetyczne lub pomysły a nie z powodu nieprzespanych nocy. Dlatego informacja o tym, że historie japońskiego mistrza grozy – Junji Ito zostaną przeniesione na ekrany naszych telewizorów/ monitorów zaintrygowała mnie. W końcu Ito jest mistrzem gatunku i wiele z jego tworów mrozi krew w żyłach. Adaptacja tych historyjek to praktycznie gwarantowany sukces. Czy doczekałem się anime, które sprawi, że narobię w gacie?
Od jakiegoś czasu odczuwam zmęczenie kolejnymi filmami Marvela. Zamiast z niecierpliwością wyczekiwać wizyt w kinie, jak to miała miejsce za czasów Irona Mana, pierwszych Avengers czy zapomnianego dziś Incredible Hulka, coraz częściej zadowalam się oglądaniem adaptacji komiksów Domu Pomysłu w domowym zaciszu, gdy już pojawiają się na VoD. Dekada teoretycznie mieszających formułę z innymi gatunkami, ale u swego serca bardzo podobnych obrazów, wśród których ledwie garstka bardziej się wyróżnia, zrobiła swoje.
Nie wiem, ile osób przed premierą spodziewało się, że serial Westworld okaże się aż taką petardą, ale ja do nich nie należałem. Byłem bardzo zainteresowany, wszak ciekawy świat sci-fi (nawet jeśli pożyczony ze starszego dzieła) połączony z rewelacyjną obsadą i renomą stacji HBO wystarczyły, by być spokojnym o solidny poziom realizacji. Ale że będzie aż tak dobrze? To była bardzo miła niespodzianka. Czas na powtórkę z rozrywki!
Widzowie teraz są w komfortowej sytuacji. Znają już część sztuczek, wiedzą czego się spodziewać, a ich władza objawia się w paluchu wiszącym nad guzkiem pilota albo przyciskiem w aplikacji. Twórcy zaś muszą w pocie i znoju raz jeszcze stworzyć coś zaskakującego i bardzo dobrego, żeby tego kapryśnego widza zadowolić. Po pierwszym odcinku drugiego sezonu stwierdzam – są na dobrej drodze, by tego dokonać. Uwaga! Będą spoilery!