Gra Tom Clancy’s The Division ma za sobą dość ciężki okres. Zupełnie nieprzemyślany endgame doprowadził do stanu, w którym to sami twórcy przyznali, że produkt jest niegrywalny i wymaga powrotu do fazy projektowania. Po totalnym remoncie i łatce 1.4, The Division stało się przyjazne dla solowych graczy i wreszcie każdy może bez wielkiego trudu zdobyć najlepszy ekwipunek. Idąc za ciosem, na testowych serwerach pojawił się właśnie opóźniony dodatek Survival. Zmienia on The Division w DayZ w pigułce, dając niezłą dawkę stopniowo coraz większych emocji. To pierwszy, prawdziwy raid w The Division, łączący konkretną misję do wykonania oraz całą, otwartą mapę Nowego Jorku!
Piasek w zębach. Piasek w butach. Ból kręgosłupa, od bycia nieustannie przejeżdżanym przez kuriozalnie wyglądające czołgi. Tyłek obity od dziesiątek awaryjnych lądowań dwupłatowcem (tj. katastrof, ale technicznie rzecz biorąc to takie trochę lądowania). I bolesne wspomnienia bycia spopielonym żywcem, wysadzonym, przekłutym długaśnym bagnetem, czy – najnudniejsza opcja – rozstrzelanym wskutek własnej głupoty. Tyle wyniosłem z wymęczenia bety Battlefielda 1. Boże, jak ta wojna się zmieniła! Ale nie mówię tu tylko o klimatach, które przynoszą tak długo oczekiwany powiew świeżości względem współczesnych pól walki. Za całą tą kurtyną bagnetów, szarż konnicy, jeżdżąco-strzelających puszek Renault i innych dziwów miała miejsce całkiem znacząca zmiana w mechanice gry. Część z Was mogła tego nie dostrzec, jako że uwagę odciągają od mechanik wszystkie te pierwszowojenne fajerwerki. Ale od czego macie pismaków, nie mających co robić w życiu, poza analizowaniem gierek?
Każdy, kto spędził trochę czasu ze Star Wars: Battlefront, natychmiast odkryje bliźniacze podobieństwa obu gier, wynikające jednak głównie z pierwszych wrażeń wizualnych. W porównaniu do innych strzelanin FPP, oprawa graficzna Battlefronta stoi jakby o jedną ligę wyżej i nie inaczej jest z Battlefield 1. Dodajmy do tego jeszcze ten sam układ menu, podobny interfejs, Tatooine oparte przecież na ziemskich, pustynnych krajobrazach i Lewis Gun, czyli blaster T-21. Wystarczy jednak rozegrać parę potyczek, by wrażenie to się zatarło i powrócił klimat znany tylko z serii Battlefield (oraz jednej z piosenek pana Kleksa):
Biegać, skakać, latać… jeździć,
Na pozycji snajpera się zagnieździć!
Kilka dni temu byliśmy świadkami premiery drugiego i zarazem ostatniego dodatku do gry Wiedźmin 3 polskiego studia CD-Project RED. Jak więc każdy prawdziwie polski gracz, musiałem zakupić ten dodatek, zapowiadający się na murowany hit. Aktualnie jest zbyt wcześnie na całościową recenzję produkcji, jednakże chciałbym podzielić się z Wami początkowymi wrażeniami z rozgrywki.
Krew i wino było zapowiadane jako dopełnienie serii, które wciągnie nas bez końca. I po kilkunastu godzinach spędzonych w Toussaint, jestem zdania, że twórcy dopełnili obiecnicy. Jest dobrze. Świetnie! Znakomicie! Fantastycznie!
Jak każdy współczesny gracz nie raz zetknąłem się z serią Battlefield, bądź Call of Duty. Niestety te dwie serie od ładnych paru lat stały się w pewien sposób nieakceptowalne dla graczy mojego pokroju. Dlaczego? Zbyt krótka, schematyczna kampania oparta w głównej mierze na strzelaniu we wchodzących pod lufe przeciwników, w pełni oskryptowana, nudna. Tak więc od czasów pierwszego Modern Warfare oraz Bad Company 2 nie tykałem jednej ani drugiej serii, od czasu pogrywając to u kolegów, bądź oglądając gameplay'e. Czasem nawet trafiła się okazja otrzymania darmowej gry (BF3) i spędzenia kilku godzin z nią. To jednak nie było już to co wcześniej.
To miało być łatwe, proste i przyjemne zlecenie. Ograć świeżo wypuszczone demko nowej produkcji studia Team Ninja, a następnie opisać swoje wrażenia. Ot, robótka na góra kilka godzin. Pierwsze chwile po odpaleniu Nioha również zachęcały i nie zapowiadały niczego złego – swojsko wyglądający, łudząco podobny do Geralta z Rivii główny bohater i przyjemne memu sercu klimaty feudalnej Japonii. Chwilę potem spotkałem jednak pierwszego przeciwnika. I ten brutalnie uświadomił mnie, co mnie czeka. To w sumie nawet zabawne – długo odkładałem zabranie się porządnie za którąś odsłonę Dark Souls lub Bloodborne’a, czekając na moment, gdy będę się czuł na siłach na półmasochistyczną zabawę, więc los postanowił wcisnąć mi grę, która pod wieloma względami jest klonem produkcji studia From Software. Tyle, że trudniejszym.
Mirror’s Edge Catalyst było jednym z moich faworytów z tegorocznych premier. Wydawało się, że zadanie stworzenia restartu dość krótkiej i niezbyt skomplikowanej gry nie jest zbyt trudne, ale ewidentnie twórcom nie udało się w nowej odsłonie zawrzeć ducha pierwszej części i tej przepięknej prostoty, która zachwycała 8 lat temu.
Gra o Tron to jedna z tych perełek telewizyjnych, które rozpoczynają nową epokę. Pierwszy sezon produkcji HBO stał się wielkim hitem. Adaptacja sagi Georga R.R. Martina udowodniła, że seriale stworzone nie pod sieci telewizyjne mogą być nie tylko świetnie przyjęte przez krytyków ale i popularne. Dziś praktycznie każdy chce mieć własne, prestiżowe seriale. Nawet Amazon bawi się w adaptowanie kultowych książek. Dlatego też Game of Thrones ma specjalne miejsce w moim sercu. Musiałem więc obejrzeć najnowszy odcinek mega serialu tak szybko jak tylko to możliwe.
“Czy da się zrobić RPGa w uniwersum Toma Clancy?” - “Tak!”
Od takiego pytania Ubisoftu zadanego ludziom z Massive Entertainment rozpoczął się proces tworzenia The Division. Ta dość istotna informacja wypłynęła dopiero niedawno, w którymś z wywiadów z okazji testów beta, a jej ważność podkreśla fakt, że przez dość długi okres czasu nie było wiadomo czym The Division w ogóle będzie. Ostatecznie okazało się, że to hybryda trzech gatunków: RPGa, strzelanki TPP i gry MMO, w dodatku umieszczona w realnym, znanym na co dzień otoczeniu - bez magii, potworów i futurystycznych wszczepów. Taka specyficzna mieszanka może nie wszystkim przypaść do gustu, ale w moim odczuciu The Division jest jedną z najciekawszych produkcji ostatnich lat - nextgenem w każdym calu.
Niecałe ćwierć wieku temu serca fanów fantastyki podbiła Ultima: Underworld, poboczna seria legendarnego cyklu Ultima, stworzona przez ludzi, którzy dali nam takie produkcje jak pierwszy System Shock i Thief. Tytuł ten, jak na swoje czasy, napakowany był innowacjami, które zainspirowały dziesiątki kultowych dzisiaj serii. I chociaż Underworld doczekała się tylko jednego sequela, tak jej główne założenia przejęła inna seria, która obecnie cieszy się ogromną popularnością. Chodzi oczywiście o The Elder Scrolls.