„Zielone piekło nie zwróciło uwagi na krzyki piątki wędrowców. Kto wchodzi do lochów powstałych na zgliszczach zatopionej cywilizacji musi radzić sobie sam. To podstawowa zasada, jakiej trzymają się wszyscy wędrowcy, kupcy, żołnierze, czy padlinożercy, a nawet dziwki. Umiesz liczyć – licz na swoją drużynę, bo jedyne co może interesować inne gildie, to obrabowanie twoich zwłok, czy cena wyznaczona za stwora, który zabił cie, jeżeli byłeś kimś ważnym. Dlatego nikogo nie obchodziły krzyki, szczególnie, że nie należy do kogokolwiek ważnego.
Pierwsze wrażenie – mój magik wygląda jak Gene Wolfe. To bardzo dobre skojarzenie. Drugie wrażenie – ktoś tutaj grał w Spelunky i Binding of Isaac. A to jeszcze lepiej.
Na to właśnie czekałem.
Lubię dungeon crawlery tego typu. Konsolowe. Z rzutem z lotu ptaka, losowymi lochami i masą zabawy na długie godziny. Dlatego serce i portfel sprzedałem Shirenom oraz Izaakowi. Uważam, że to gry idealne na krótkie partie i długie partie, do tego preferuję je nad produkcje w stylu Grimrocka lub Etrian Odyssey ze względu na bardziej nowoczesny gameplay. No i teraz, po ClaDunie X2, który był dungeon crawlerem tego typu doczekałem się jego sequela. Tak jakby.
Media znane są z tego, że oceniają różnie. Kapryśnie. Zgodnie z modami. Niestety ten trend także wciąż dotyczy dungeon crawlerów, które wychodzą na konsole. Są rynkiem ignorowanym, niedocenianym i spychanym w nisze, wręcz przeciwnie do swoich szanowanych pecetowych braci, co mnie, jako zwolennika gatunku po prostu odrobinę boli.
Generacja pełna odświeżonych produkcji z PlayStation 2 ma spore pole do popisu jeżeli chodzi o przypominacie ludziom wybitnych gier wideo. Ale obok wszystkich Jaków, Ratchetów, czy Kolosów (tak, wszystko to są świetne gry) brakuje mi gier, które szczególnie zasłużyły zarówno na drugą szansę… jak i na porządne wersje. Gier takich jak trzy wielkie produkcje From Software, ojców Dark Souls, które wcale nie odbiegają jakościowo znacznie od ich najsłynniejszego na zachodzie hitu.
Klasyczne dungeon crawlery z widokiem z pierwszej osoby skradły kawał życia niejednemu z nas. Łażenie po piwnicach, lochach, katakumbach, jaskiniach i innych miejscach pełnych skarbów oraz niebezpieczeństw tworzono jednak na tyle oryginalnie i na tyle różnorodnie, że wciągało na długie godziny. Zamierzchłe czasy Amigi, Atari, C64 i wczesnego PC nie są jednak wcale aż tak zamierzchłe – bo moda powraca, bo stare gry gatunku wciąż dają radę, bo można coraz łatwiej je dostać. Bo po prostu dobrze się w nie gra.
Pisząc jakiś czas temu tekst o Terrari nie planowałem tworzyć następnego artykułu w podobnym tonie. Okazuje się jednak, że niektóre gry niezależne mają na mnie specyficzny wpływ i powodują, że zaczynam mocno zastanawiać się nad konkretnymi elementami, które można poprawić lub zmienić tak, aby dany tytuł był (w mojej subiektywnej ocenie) lepszy, bardziej dopracowany i dający więcej frajdy. Tym razem, jak uważni czytelnicy zorientowali się po tytule, biorę się za barki z całkiem świeżą grą autorstwa fińskiego zespołu Almost Human, czyli Legend of Grimrock.