Mangowy krasnolud (w generatorze historii) - Pita - 25 marca 2013

Mangowy krasnolud (w generatorze historii)

„Zielone piekło nie zwróciło uwagi na krzyki piątki wędrowców. Kto wchodzi do lochów powstałych na zgliszczach zatopionej cywilizacji musi radzić sobie sam. To podstawowa zasada, jakiej trzymają się wszyscy wędrowcy, kupcy, żołnierze, czy padlinożercy, a nawet dziwki. Umiesz liczyć – licz na swoją drużynę, bo jedyne co może interesować inne gildie, to obrabowanie twoich zwłok, czy cena wyznaczona za stwora, który zabił cie, jeżeli byłeś kimś ważnym. Dlatego nikogo nie obchodziły krzyki, szczególnie, że nie należy do kogokolwiek ważnego.

Ragna padł od ostatniego kłapnięcia szczęk olbrzymiego gada, po tym jak nie udało mu się wymierzyć magicznego ciosu swoim pradawnym mieczem. Wiedziałem, że moja drużyna nie przeżyje ani chwili dłużej bez osoby przyjmującej na siebie większą część furii gada. Nie miała na to żadnych szans, nie przy obecnym układzie, nie z taka ilością surowców. Nie było gdzie uciekać, a ostatnia szansa jaką miałem – padła razem z Ragną. W swojej głupocie straciłem wszystkie zapasy w potyczkach z tutejszą odmianą goblinów, a zamiast cofnąć się do miasta postanowiłem kopać w poszukiwaniu minerałów. Zgubiła mnie chciwość, chęć oszczędzania czasu, brak sensownego planu i rekonesansu.

Oczywiście moja drużyna była mocna. Vera, łuczniczka pilnowała tyłów, Ragna oraz Oran byli świetnymi wojami, zaś Kane i Severian doskonałymi magami. Uzupełniali się idealnie.

Skład się zmieniał. Okazywało się, że to mag ognia jest nieprzydatny, a farmerzy powinni zostać na farmach. Że za dużo wojów to też źle, bo kto ich ochroni przed urokiem? Że jak za wiele szamanów – to nie ma kto walczyć. Obecna drużyna była efektem wielu eksperymentów, sporego doświadczenia oraz zaprawy z trupów poprzedników. 

Co mogło im grozić ze strony znacznie słabszych wrogów? Nic. Ale zapomniałem, że na tym piętrze lochów, w tym zielonym piekle uwodzącym swoim pięknem, niedaleko źródła surowców, które sprzedawałem za świetną sumę, co jakiś czas kręcił się pradawny jaszczur. I dorwał mnie, rozszarpując Gildię na strzępy. Po kilku chwilach parę godzin gry poszło się kochać, a ja po raz setny obiecałem sobie większą ostrożność…”

To jeden z tych generatorów historii, w którym mogą wychodzić nam grafomańskie potworki tego typu… jak i naprawdę emocjonujące, ciekawe historie, którymi wbrew powszechnej opinii wcale nie może się pochwalić tak wiele gier gatunku. Zatem nie tylko X-Com, czy FTL nadaje się do tego. Nadają się do tego również niektóre RPGi. 

Uwielbiam Etrian Odyssey. Seria znajduje się wśród najfajniejszych, najciekawszych, najlepiej zbalansowanych dungeon crawlerów w historii. Do tego posiada cztery odsłony, z czego każda kolejna jest coraz ciekawsza, jest trudny, długi i wychodzi na przenośną konsolę. A jednak nie ma szans, żeby przekonać do siebie przeciętnego polskiego fana gatunku.

Zamiast lochów - lasy i wyspy, jaskinie oraz polany. A i wciąż lochy. Magia!

Shigeryu Miyamoto kiedyś powiedział, że wybrana stylistyka graficzna jest w stanie przysłonić odbiorcy całą zawartość gry. To prawda – masa ludzi, którzy uważają się za mistrzów wszelakiego RPG, geniuszy systemów, doskonałych znawców gier wideo – ignoruje sporą część produkcji ze względu na stylistykę graficzną. Etrian Odyssey jest mangowy. I to nawet w sposób, który nie za bardzo mi odpowiada. Ale co z tego? To wciąż świetna gra.

Można nie lubić krasnoludów, elfów lub „mangów”, ale bez przesady. Widzimy tylko portreciki postaci, ponieważ stwory są już znacznie bardziej interesujące. EO dla mnie na głowę bije Grimrocka – nie żeruje jak on bezczelnie na nostalgii, za to ma masę zawartości, własnych rozwiązań i tony dobrze poprowadzonego grindu. Atlusowi udało się stworzyć tytuł, który wciąga, ale nie uzależnia na zasadzie prostego warunkowania gracza. Dobrze nadaje się do podróży, lecz także do poważnych, pokojowych rozkmin. Nie prowadzi za rączkę, przy czym nie rzuca gracza w głębiny bez jednej wiadomości na temat „Jak żyć?”

Jeremy Parish – jeden z najlepszych dziennikarzy zajmujących się grami wideo – naprawdę napisał sporo o grach z tej serii. W zasadzie to, jak sam przyznaje, ma na jej punkcie niemałą obsesję, co wcale, ale to wcale mnie nie dziwi – to jeden z tych tytułów, który w zupełności wystarcza do wydania kolejnej części. Gdyby EO dostało spin-offa z zachodnim designem postaci to miałoby spore szanse na sukces – przynajmniej w wersji na PC. Jedna z najciekawszych przenośnych gier RPG – Fighting Fantasy: Warlock of Firetop Mountain, została zjechana, chociaż miała naprawdę blisko do tytułów From Software. Wina dla mnie leżała po stronie recenzentów – na PC dostałaby bardziej odpowiednich ludzi do oceny.

Niemniej, nigdy nie rozumiałem takiego zamykania się w swojej pecetowatości i olewania wielu wspaniałych gier „bo tak”. Szczególnie wśród osób grających w RPG, bo takie często twierdzą jaki to poważny, uwrażliwiający gatunek. Widocznie uwrażliwia większość na tabelki i prostą matematykę, ponieważ odmawiają sobie dobrego RPGa. Chciałbym zwesternizowanego Etrian Odyssey, choćby po to, żeby więcej ludzi zrobiło sobie tę przyjemność i dało szansę. Więc jeżeli macie NDSa lub 3DSa zróbcie sobie dobrze i odpalcie jakiś tytuł z tej serii.

PS Jest jeszcze jedna rzecz, za którą uwielbiam serię – ma radosny, kolorowy, ładny wydźwięk, co jest miłą odmianą w stosunku do smrodu upadłych światów.

Pita
25 marca 2013 - 18:07